s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lat ma Simon?
- Czterdzieści trzy, czterdzieści pięć góra. Ale facet za ladą był
blondynem, a Simon jest szatynem.
- Wystarczy peruka albo farba. Powiedz mi lepiej, czy wzrost i
budowa ciała się zgadzają?
- Mniej więcej - przyznała smętnie. - Ale Simon nie chciałby
mnie skrzywdzić. Jestem tego pewna!
Przytulił ją.
- W porządku, mała. Uspokój się. Zrób sobie aromatyczną
kąpiel, a ja w tym czasie wykonam parę telefonów. Spróbuję się
dowiedzieć, gdzie można przebadać te lody. Może nikt ich nie zatruł.
Może faktycznie podłapałaś jakiegoś wirusa.
Chciała w to wierzyć, ale Doug zasiał jej w głowie zbyt wiele
podejrzeń: Poza tym tych zbiegów okoliczności było stanowczo zbyt
dużo. Posłuchawszy rady Douga, napuściła wody do wanny. Kiedy
wreszcie wyszła z kąpieli i osuszyła się ręcznikiem, w zaparowanej
łazience pojawił się Doug.
- I czego się dowiedziałeś? Zacisnął ręce na jej ramionach.
189
RS
- Policja się wszystkim zajmie.
- Zadzwoniłeś na policję? Nie...
- Musiałem, skarbie. Dla dobra nas obojga. Gdyby coś ci się
stało... - Wzdrygnął się. - Niedobrze mi się robi na samą myśl.
- Ale nie... nie podałeś im...
- Nie, nie podałem nazwiska Simona. Powiedziałem, że miałaś
objawy ostrego zatrucia i że chciałbym oddać do analizy lody.
Wkrótce ktoś się po nie zgłosi. W miejscowym szpitalu jest
laboratorium, w którym można przeprowadzić badania.
Sasha westchnęła. Mimo protestów czuła ulgę. Jeśli lody okażą
się nieskażone, policja nic więcej nie będzie miała do roboty. Jeśli
zaś... Po plecach przebiegł jej dreszcz. Może Doug ma rację. Simona,
czy kimkolwiek jest szaleniec, który ją prześladuje, należy jak
najszybciej odnalezć. Niebezpieczeństwo przestało zagrażać
wyłącznie jej. Jeżeli cokolwiek przytrafi się Dougowi... Nie zniosłaby
tego.
Mniej więcej półtorej godziny pózniej dwóch policjantów
zjawiło się po pojemnik lodów. Sasha siedziała zwinięta w fotelu, nie
uczestniczyła w rozmowie. Odprowadziwszy policjantów do drzwi,
Doug wrócił do salonu.
- Ubieraj się. Jedziemy do Bostonu - oznajmił.
- Do Bostonu? Teraz?
- A dlaczego nie? - spytał z błyskiem w oku. -Przekazaliśmy
sprawę policji, musimy czekać na wynik z laboratorium. Tylko mi nie
mów, że chcesz pracować. Nie wierzę, że zdołałabyś się skupić.
- Raczej bym nie zdołała.
190
RS
- Czyli załatwione. - Podciągnął ją na nogi i ruszył pośpiesznie
do sypialni, zanim Sasha się rozmyśli. - Włóż coś ładnego i ciepłego.
Cały dzień spędzimy w mieście.
Ku swojemu zaskoczeniu doskonale się bawiła. Po raz kolejny
Doug okazał się znakomitym kompanem. Zabrał ją do słynnego
centrum handlowego, dopytywał o jej opinię na temat różnych dzieł
sztuki eksponowanych w galeriach, raczył humorystycznymi
anegdotami o zdarzeniach ze swej przeszłości. Miał ogromny dystans
do siebie, co jej się szalenie podobało, a jednocześnie widać było, że
jest dumny z tego, co osiągnął w życiu.
Na Martha's Vineyard wrócili póznym popołudniem. Niebo
zasnuwały chmury, ale w sumie było ciepło - jak na grudzień
wyjątkowo ciepło.
- Może przejdziemy się po klifach? - spytał, gdy opuściwszy
budynek lotniska, szli w stronę pozostawionego na parkingu
samochodu.
- Teraz?
- Trochę się chmurzy - przyznał, zerkając na niebo. - Ale nie
powinno padać. Nie chce mi się jeszcze wracać do domu.
Czy mogła mu odmówić? Tym bardziej że też nie miała ochoty
na powrót do domu.
Niestety pogoda sprawiła im psikusa. Zanim dotarli do Gay
Head, na szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Ale Doug nie
zamierzał rezygnować ze spaceru.
- Poczekaj chwilę - rzucił, kiedy dojechali na miejsce.
191
RS
Z bagażnika wyjął coś, co wyglądało jak kawał brezentu, a po
rozłożeniu okazało się wielkim poncho. Wciągnął je przez głowę.
- A ja? - spytała Sasha, kiedy podszedł, by otworzyć jej drzwi. -
Mam moknąć?
Szczerząc w uśmiechu zęby, wykonał ręką zapraszający gest.
- To szaleństwo! - zawołała, ale posłusznie wsunęła się pod
poncho i wcisnęła głowę w otwór.
- Dwugłowy potwór. - Rozejrzała się wkoło.
- Mam nadzieję, że nikt nas nie widzi.
- Nikogo tu nie ma. Pustka jak okiem sięgnąć. Tylko wariaci
spacerują po deszczu w grudniowy dzień.
- Cześć, wariacie - szepnęła.
Czuła się lekko i beztrosko, a ręce Douga wędrujące po jej ciele
przyprawiały ją o dreszcze.
- Cześć, moja śliczna. - Jego niski głos niósł z sobą obietnicę.
Objęci, wolnym krokiem ruszyli przed siebie. Przedzierając się
przez wilgotne chaszcze, schodzili w dół ku wodzie. Wybrzeże
klifowe zapierało dech w piersi, oszałamiało bogactwem kolorów:
łososiowym, złotym, kawowym, białym.
- Trochę chwiejnie mi się idzie w butach na obcasie -
powiedziała Sasha, obejmując Douga w talii.
- Jeśli upadniesz, to cię złapię. Dobrze?
- Nie kuś.
Zcieżka prowadziła między szczelinami. Po paru minutach Doug
znalazł nieduże wgłębienie w skale oferujące schronienie przed
192
RS
deszczem i wiatrem. Rozciągał się stamtąd wspaniały widok na
morze. Usiedli.
- Wygodnie ci?
- Całkiem.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, spoglądając na spienione
fale. Kiedy po jakimś czasie ręka Douga odnalazła jej pierś, Sasha
westchnęła błogo.
- To był cudowny dzień. Cieszę się, że mnie namówiłeś na
wyjście z domu.
Zamknął jej usta pocałunkiem. Wciąż ją pieścił. Sasha
zamruczała cicho. Potrafił ją podniecić zawsze i wszędzie: kiedy
spoglądał w galerii na obrazy, kiedy w restauracji pocierał kolanem o
jej kolano, kiedy wędrując po ulicy, trzymał ją za rękę. No i teraz,
kiedy siedzieli pod wspólnym poncho nad brzegiem morza.
Oddychając coraz szybciej, objęła Douga za szyję. Niewiele się
namyślając, uniósł ją i posadził sobie na kolanach.
- Ojej, a jak ktoś nas zobaczy? - wystraszyła się, ale nie zmieniła
pozycji. Oczy miała pełne żaru.
- Nie zobaczy. Uwielbiam cię dotykać, czuć twoje ciało. Jest tak
cudownie jędrne, tak gorące...
Podsunął jej sweter niemal pod brodę i odpiął stanik, po czym
ujął nagie piersi w dłonie.
- Nie powinniśmy... - szepnęła mu do ucha.
- Powiedz: podoba ci się?
Czuła narastające podniecenie. Nie mogąc wytrzymać, wsunęła
dłoń pomiędzy uda Douga.
193
RS
- Bardzo. Bardzo mi się podoba. Chcę... Nie, nie możemy,
musimy przestać.
Płonęła. Pożądanie narastało w niej od samego rana. Kiedy
spacerowali po mieście, musieli wykazać maksimum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]