s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dziękuję senior, ale nic z tego.
 Nic? Do stu piorunów! A to dlaczego?
 Przecież musicie dotrzymać słowa, jakie daliście przyjacielowi w Pirna.
 Nonsens. Ja nie mam tam żadnego przyjaciela w Pirna.
 Jak to? Przecież sami mówiliście.
 Chciałem was tylko ukarać, dlatego wymyśliłem tę bajkę.
 Czyli, że naprawdę chcecie mnie na zięcia, senior?
Stary wyciągnął obie ręce wołając:
 A czy możesz w to wątpić? Naprawdę chcesz tę dziewczynę poślubić?
 Z całego serca.
 A ty także go kochasz?
 Tak  odparła roześmiana Resedilla.
 To chodz tutaj, niech cię uścisnę. Wreszcie, wreszcie znalazłem zięcia! I co za zięcia!
Uściskał oboje, po czym połączył ich razem mówiąc:
 A teraz obejmijcie się i ucałujcie jak należy, abym się przekonał, że to nie sen.
Nie dali sobie tego dwa razy powtarzać. Gerard objął Resedillę i gorąco ucałował.
 Naprawdę, całują się! No to wszelka wątpliwość już zniknęła. Ja też was muszę
ucałować dzieci moje kochane. No i wszystkich i twego szwagra i twoją siostrę.
 Może też i kucharkę, która tak znakomicie przypiekła naszą pieczeń cielęcą?  spytał
Gerard ze śmiechem.
 Dzieci zapomnijcie o tym. Ta pieczeń przygotowana była ze złością. W nagrodę za to
dostaniecie zupełnie innego, coś nadzwyczajnego.
Zaczął ponownie ściskać i całować każdego z osobna. Był tak uszczęśliwiony, że
zapomniał nawet o złocie, dopiero gdy się potknął o worek to powiedział:
 A co zrobimy z tymi nugetami?
 Zapłacę nimi  rzekł Gerard.
 Za co?
 Cóż to kochany ojcze, zapomniałeś już naszym interesie?
 Nazwał mnie kochanym ojcem, jak Boga kocham.
Z radości aż podskoczył.
 Do diabła! Co to za radość jak się jest teściem. A co do tego interesu, rzeczywiście mam
wszystko sprzedać?
 Myślałem, że ojciec był zdecydowany  powiedział Gerard.
 Tak byłem, ale ze złości.
 Szkoda.
 Dlaczego?
Bo kupiłbym to i podarował mojej siostrze.
 Człowieku to czyste szaleństwo?
 O nie. Moja siostra i szwagier marzą o takim miejscu, gdzie mogliby osiąść na stałe.
Oboje nie są zbyt bogaci, a ja mam pieniądze, dlatego przyszło mi to do głowy. Byłoby
wspaniale, gdybyśmy, ty i ja ojcze odstąpili im tę posiadłość a sami przenieśli się gdzieś
indziej.
 Hm  zamruczał Pirnero.  Może i to nie byłoby złe, ale gdzie się przeniesiemy?
 Do Nowego Jorku, do Londynu, Paryża albo Drezna...
97
 Albo do Pima  przerwał mu stary z radością.  Dzieci to wspaniały pomysł. Hurra! Co
powiedzą w Pirna, jak mnie zobaczą  przybrał zamyśloną minę.  Ale jak ja się tam pokażę,
jako kto? W tym problem!
 Przecież jesteście kupcem, drogi ojcze.
 Kupcem? Kupcem może być każdy, to nic szczególnego.
 No to hacjendero.
 Nie będą mieli pojęcia, kto to taki.
 Posiadacz plantacji.
 Nie, to do niczego. Ach, mam już!
 Co takiego?
 Przecież tu w forcie była walka...
 Była.
 I ja także walczyłem.
 Hm  mruknął Gerard.
 I to dzielnie.
 Hm.
 Jakbym chciał dobrze poszukać to znalazłbym parę zabliznionych ran.
 Hm!
 Odszukam Juareza i... i...
 Czego ty chcesz od Juareza?  spytała zdziwiona Resedilla.
 Juarez jest przecież prezydentem, więc może nadawać szarże i honory według
upodobania.
 I ty chciałbyś...?
 Naturalnie.
 A jaki chcesz stopień
 No mógłbym mnie mianować porucznikiem.
 Chyba ojcze żartujesz?
 %7łartuję? No, porucznikiem w tym wieku to może rzeczywiście nie jest stosowne, ale
kapitanem, majorem albo pułkownikiem. Do diabła! Ale miny zrobiliby w Pirna, jakby z
powozu wysiadł meksykański pułkownik i do tego przyznał, że przed laty był uczniem
szewca Wernpfenniga. Pewnie wystawiliby mi pomnik, albo na murze domu, w którym
mieszkałem wmurowanoby tablicę pamiątkową. Dzieci, ja jadę do Juareza. Sprzedam
wszystko, absolutnie wszystko i zostanę pułkownikiem. Juarez ma mi tyle do zawdzięczenia,
że nie odmówi mojej prośbie.
98
POSZUKIWANIA
Jakieś dwa tygodnie pózniej poczciwy hacjendero Pedro Arbellez siedział w swoim pokoju
i wyglądał przez okno. Postarzał się mocno, ale zdrowie wróciło mu i mógł uchodzić jeszcze
za całkiem dziarskiego człowieka, gdyby nie smutek malujący się na jego twarzy. Tęsknota
córki za narzeczonym nie dawała mu spokoju i spalała jego siły.
W tej chwili ujrzał kilku jezdzców, którzy od północy zbliżali się do hacjendy. Na przedzie
jechało dwóch mężczyzn z jakąś kobietą, a w tyle za nimi dwanaście jucznych koni z trzema
poganiaczami.
 Kto to może być?  spytał Arbellez Marię Hermoyes, która nie opuszczała go ani na
chwilę.
 Niedługo się przekonamy  odparła wyglądając przez okno.  Jadą naszą drogą, więc na
pewno wstąpią do nas.
Jezdzcy, gdy tylko się zbliżyli, dali koniom ostrogi i galopem wjechali na dziedziniec.
Można sobie wyobrazić zdziwienie hacjendero i radość Emmy, gdy w nadjeżdżających
rozpoznali Pirnera, Resedillę i Gerarda.
Zapanowało powszechne zamieszanie, powitaniom, pytaniom i odpowiedziom nie było
końca.
Tylko Czarny Gerard stał całkiem spokojnie. Po przedstawieniu go przez Pirnera z
powrotem wyszedł na dziedziniec, gdyż nie mógł wytrzymać w zamkniętym pomieszczeniu.
Przed drzwiami spotkał doktora Bertolda, który jeszcze ciągle razem ze swym kolegą
Wilmanem i z siostrami Pepi i Zilli mieszkali w hacjendzie.
 Ach, co za spotkanie  zawołał lekarz.  Monsieur Manso, jak widzę całkowicie już pan
wyzdrowiał.
 Tak  odparł Gerard.  Właśnie razem z Pirnero i Resedillą przyjechaliśmy.
 To oni też są tutaj?  spytał zdziwiony lekarz.
 Tak.
 Przyjechaliście w jakimś konkretnym celu?
 Nie, to raczej wizyta. Pirnero jest spokrewniony z Arbellezem Właśnie teraz rozmawiają [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl