s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klamer. Przechodząc koło wdowy pochylił z lekka siwą, łysiejącą głowę, a na jego chudą,
smagłą, pokrytą siecią zmarszczek twarz wybiegł lekki rumieniec. Może wywołało go
wspomnienie krzywdy, jaką wyrządził zasłużonemu jej stryjowi. A może pomyślał, że w
swym długim, burzliwym życiu nieraz zmuszony był do postępków, które nie zyskałyby
pochwały Zawiszy.
Szybkim choć chwiejnym, starczym krokiem Jagiełło przeszedł między szeregami
dostojników i wstąpiwszy na podwyższenie, ciężko opuścił się na ustawionym przed tronem
klęcznik. Czarnymi, małymi oczyma niespokojnie wodził po przeciwległej ścianie, jakby
oglądając tablice nagrobne Femki Borkowej, błogosławionej Salomei, i zatrzymawszy
spojrzenie na nagrobku Bolesława Wstydliwego opuścił oczy. I on nieraz wstydził się w
życiu. Nierycerskie były sposoby, którymi walczył. Aleć i przeciw niemu nie po rycersku
walczono. Nie mógł postępować inaczej. A jednak wobec cieniów zmarłego ogarniał go jakby
żal, że nie dane mu było jak Zawisza spędzić żywota. Pochylił pokornie głowę i zatopił się w
modlitwie. Modlił się, by Bóg choć synaczkowi jego pozwolił być prawdziwie
chrześcijańskim rycerzem. Nie podniósł głowy, gdy arcybiskup skończył nabożeństwo i
pobłogosławiwszy mary i obecnych usiadł w stallach, a wśród żałobnych pień łamano z
trzaskiem niezwyciężony oręż Zawiszy. W kościele rozległy się szlochy. Nie dzwignie go już
potężna dłoń ku chwale i obronie Polski i chrześcijaństwa. Azy spływały bezgłośnie nawet po
surowych twarzach rycerzy, dla których śmierć na polu chwały była rzeczą zwykłą i
spodziewaną.
Potem lśniące jeszcze od łez oczy zwróciły się ku kazalnicy, gdy z klęczek dzwignęła
się na niej postać kanonika Adama Zwinki. Cisza zapanowała w kościele. I on stał przez
chwilę w milczeniu, a oczy jego zawisły na pamiątkowej tablicy. Drżącym za wzruszenie
głosem zaczął czytać napis:
Lśni twój herb, ale twoje nie leżą tu zwłoki, Zawiszo Czarny, sławy wieczystej rycerzu.
Płonące spojrzenie zwrócił kanonik ku marom, jakby tam, wśród strzaskanej broni,
widział ducha poległego rycerza. Drżenie przebiegło obecnych, gdy jakby do niego ciągnął:
Czynami przewyższyłeś ród swój, choć wysoki,
Przedziwną cnotą męstwa ojczyzny puklerzu.
Adam opuścił oczy i pochylił głowę, jakby podejmując ciężar:
Nie wydolę twych czynów opisać mnogości,
Twych tytułów do chwały, cnót, wielkoduszności.
Aby je objąć wszystkie, pergamin zbyta mały,
Sławą twego imienia rozbrzmiewa świat cały.
Lecz jaki był twój koniec, jakim śmierci ciosem
Wyzbyłeś życiu, słabym opiewam ja głosem.
Głos jego jednak nasilał się zapałem, gdy przedstawiać jął ostatnią walkę Zawiszy,
równając go z największymi bohaterami starożytności. Choć nie wszyscy rozumieli mowę
łacińską i nie znali wzorów, do których sięgał, w głosie mówiącego zdał się brzmieć tętent
idących w skok rumaków, dzwięk bitych żelazem blach i trzask łamanego oręża. Dreszcz
przechodził słuchaczy, gdy kanonik Adam ciągnął:
Widząc twój dziki zapał, piorunowe lśnienie
Twego miecza, złocisty poblask twej kolczugi,
Rzekł Turczyn: Zaliż Orkuk srogie pokolenie
Tetydy, które w więzach trzymał wieki mnogie,
Teraz na zgubę Frygów z Erebu wybawił?
Czy z wrogimi siłami Ajax nam się zjawił?
Poznaję broń Wulkana, widzę męstwo srogi.
Jakiegoż marsowego kryje bohatera?
Kanonik Adam zaczerpnął oddechu w obolałe płuca i ciągnął:
Gdy tak z tarczą i włócznią na wroga naciera,
Bezliczne zbiera ciosy spartańska przyłbica,
Auskową zbroję siecze grotów nawałnica.
Wznak padłszy w purpurowym strumieniu krwi swojej,
Wraz z nią wyziewasz ducha, konając w swej zbroi.
Znowu rozległy się szlochy, gdy mówca wzniósłszy dłonie w porywie żalu wołał:
Biada! Nie pogrzebione, z krwi ociekłe zwłoki
Zwierzom dają na pastwę przeznaczeń wyroki
I dziobom ptactwa. Głowa zasię odrzezana.
Skalaną w pyle, niesie Turczyn do sułtana.
Opuścił dłonie i ciągnął przejmującym głosem:
Zaprawdę! Nie nastarczy nigdy nad twą zgubą
Użalać się Ojczyzna, której byłeś chlubą,
Ku jakimkolwiek brzegom zwróciłeś swe kroki.
Wspomnieniem w piersi smętnej wzbierają potoki
Aez i płynąc po twarzy zraszają oblicze.
Kanonik przerwał, sam zmagając się z łkaniem. Pochylona głowa Barbary trzęsła się
od szlochów. W całym kościele rozległy się łkania. Gdy uspokoiły się nieco, Adam opanował
się, złożył ręce i przeszedł w modlitwę:
O Ty, którego przecie zowią Panem świata,
Jakież wonczas zamiary miałeś tajemnicze?
Nie widziałeś, jak Twoich rycerzy zatrata
Azy wyciska i piersi westchnieniem ugniata?
Zapewneś dłonią wówczas zakrył oczy swoje.
Kanonik spojrzenie utkwił w przestrzeni, jakby mówił do dalekich gdzieś ludzi:
Nie wiem, zali szczęśliwym mam was nazwać, woje,
Coście wtedy szczęśliwie uszli losu ręki,
Azali radziej owych, co żelaznym grotem
Zabici, zbyli cierpień wraz ze swym żywotem,
Gdy wy, głodni, rzuceni na liczne udręki,
Pod twardym jarzmem nędzne zginacie ramiona
Ujrzenia swoich progów wyzbyci nadziei.
Zmierć bardziej nizli nędzne życie upragniona,
Które ducha udręcza. Obyście nie zbyli
Także i wiary!
Skierował oczy na zgromadzonych, jakby kogoś między nimi szukając:
Wy zaś, którzy lepszej doli
Zarządzeniem, nietknięci do dom powrócili
Po wielu mękach w twardych kajdanach niewoli,
Szczęśliwi i cierpieniem z błędów oczyszczeni,
Bogu za łaskę dzięki złóżcie ofiarami,
Pomni duszy rycerza, który społem z wami
Los wolał znieść, chociaż mógł szukać ocalenia.
Adam przerwał i ukląkł. Uklękli wszyscy, a on zakończył:
Niech Bóg Wszechmocny, dziecię Dziewicy Przeczystej,
Przyjmie duszę oddaną dla Jego Imienia
Do Ojczyzny, gdzie światło i żywot wieczysty!
Ciche amen przeleciało po kościele, jakby wiatr zaszumiał, i wszczął się ruch.
Pierwszy król dzwignął się z klęczek i przechodząc ku wyjściu znowu pochylił głowę przed
wdową. Za nim pochylali je wszyscy, przyciszając szepty i kroki, jakby się lękali przerwać jej
zadumę czy zamodlenie. Ostatni odszedł Farurej z dziećmi poległego. Kościół pustoszał,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]