s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zapraszamy!"
Obok zaproszenia dla Cicely Mark wysłał też odrębne zaproszenie
dla Alicji. Cicely uznała to za gest wprawdzie miły, lecz znaczący.
Mark... Odkąd wróciła z Nowego Jorku, próbowała wymazać z
pamięci, czy może raczej z serca, jego imię. Bezskutecznie. Choć nie
było go obok, zawsze czuła jego obecność. Był z nią wszędzie. W
słowach, które wypowiadała, w powietrzu, które wdychała. Czuła
jego obecność niemal fizycznie, słyszała jego chropawy głos, czuła
miękki dotyk... Próbowała pozbyć się tych marzeń i wzbudzić w
sobie złość. Przecież był z Crystal Morris, z inną kobietą! Jednak
zamiast złości, zdrowej pasji czy wściekłej zazdrości, ogarniała ją
tylko czarna rozpacz, zwątpienie i tak dobrze znana ze szkolnych lat
bezsilna zawiść. Jak w ogóle mogła rywalizować z kobietą taką jak
Crystal Morris! Nie była tak dojrzała ani doświadczona jak ona. Mark
od razu to zauważył. To dlatego wtedy na plaży usunął się na bok po
tym, jak ona rzuciła się na niego. Wprawdzie łagodnie i grzecznie, ale
zdecydowanie.
Na przyjęcie miał ich zawiezć Dexter. Zjawił się na czas w
wytwornym, nienagannym smokingu. Alicja była podniecona
przyjęciem. Cicely, patrząc jak jej matka przymierza przed lustrem
kolejne kreacje, przypomniała sobie stare czasy. Ileż to wieczorów
spędziła w dzieciństwie wpatrując się, jak piękna Alicja szykuje się
do wyjścia!
Cicely ubrała się na tę okazję bardzo starannie. Miała na sobie
nową czerwoną sukienkę, którą kupiła w Nowym Jorku. Kreacja ta
137
SM
była niezwykle śmiała, rzucała się w oczy, ale Cicely właśnie na tym
zależało. Była zdesperowana i chciała, żeby suknia była wyzywająca,
chciała, żeby ją było widać. W ten sposób próbowała dodać sobie
odwagi, której tak bardzo potrzebowała.
Kiedy zajechali na miejsce, zapragnęła nagle zwinąć się w kłębek,
wcisnąć gdzieś w najgłębszy kąt ogromnego cadillaca i powiedzieć:
 Wiecie co? Trochę mi słabo. Idzcie sami, a ja tu na was zaczekam."
Przecież nie mogła tam iść! Nie zniosłaby widoku Crystal u boku
Marka! To byłoby dla niej za dużo!
A jednak poszła. Dexter pomógł jej wysiąść, minęli rząd
zaparkowanych samochodów i skierowali się w stronę oddalonego
nieco od ulicy, rzęsiście oświetlonego domu. Ze środka dobiegał
gwar śmiechów i głośnych rozmów. Drzwi otworzyła służąca,
odebrała od nich okrycia, a zaraz za nią przybiegła ich powitać Liza.
- Cześć, Cicely! Cieszę się, że jesteś!
Nie do wiary! Liza miała na sobie jej sukienkę! Brązowa koronka,
sztuczne diamenty... Ta sama kreacja, która zajęła jej tak dużo czasu i
którą tak zachwycał się Mark. Liza dostrzegła jej zdziwienie. Cofnęła
się i uśmiechnęła szelmowsko.
- Jak wygląda? - obróciła się, aby zaprezentować suknię w
całości.
- Zwietnie! Wspaniale na tobie leży. - Cicely nie mogła wyjść z
podziwu dla swego dzieła. Patrzyła jak zauroczona.
- Potem pogadamy - szepnęła jej na ucho Liza i zaczęła witać
pozostałych gości. - Domyślam się, że to pani jest Alicją? Cieszę się,
że mogła pani do nas przyjść.
Zaprowadziła ich do przestronnego salonu i zaczęła przedstawiać
kolejnym gościom. Cicely uśmiechała się do wszystkich, uprzejmie
odpowiadała na pytania, ale nie bardzo zwracała uwagę na to, z kim
rozmawia. Cały czas myślała o kimś innym.
Mark, olśniewająco przystojny w czarnym, eleganckim ubraniu,
stał w rogu, na drugim końcu sali. Oczywiście otaczały go tłumy
wielbicieli, a zwłaszcza wielbicielek. Cicely niby słuchała dyskusji,
jaką prowadził obok Dexter z jakąś kobietą, ale raz po raz zerkała
138
SM
ukradkiem w stronę Marka. Zza pleców ludzi, którzy go obstąpili, nie
było go prawie widać. Może rzeczywiście nie będzie miała okazji z
nim porozmawiać. A jeśli tak, to na pewno będzie spokojna, pogodna
i... Nie dokończyła myśli, bo w tej chwili, wśród rzeszy głów, jakie
kłębiły się wokół Marka, dostrzegła jasną fryzurę. Crystal! Cicely nie
była zaskoczona. Wiedziała, że ją tu spotka. Ale ogarnęła ją jakaś
niepohamowana złość. Crystal stała obok Marka i zachowywała się
tak, jakby był on jej własnością. Władczo opierała dłoń na jego
ramieniu, uśmiechała się i skłaniała uprzejmie głowę do wszystkich,
którzy podchodzili, żeby mu pogratulować. Zupełnie tak, jakby to
ona napisała książkę i jej należały się pochwały. Złość i
rozgoryczenie, jakie czuła Cicely, zaczynały być nie do zniesienia.
Chciała stąd wybiec, uciec jak najdalej. Rozejrzała się wokół, jak
gdyby szukając drogi ucieczki.
- Cicely, nie wyszłabyś ze mną na chwilę? Chcę cię o coś spytać -
usłyszała nagle nad uchem głos Lizy. Była jej wdzięczna za
wybawienie. Idąc za nią próbowała jakoś się zebrać, dojść do siebie. -
Mam już dość - mówiła Liza. - Przez ostatnie trzy godziny
uśmiechałam się i zabawiałam gości. - Przeszły przez długi korytarz i
znalazły się w pięknej, obszernej sypialni. - Och, Cicely, uwielbiam tę
sukienkę! - Liza zatrzymała się na chwilę przed lustrem. -Wiesz, że
Mark mi ją kupił?
- Mark? - Cicely zdumiała się.
- Tak. Dał mi czek i powiedział, żebym pojechała do tego sklepu
w Roseville. Kiedy zachwycona wróciłam do domu, powiedział, że
zaprojektował to ktoś, kogo on zna. Pózniej zaczęłam domyślać się,
kto to taki, no i wydusiłam z niego całą prawdę.
- A on nigdy słowem mi o tym nie wspomniał - powiedziała
cicho Cicely, bardziej do siebie niż do Lizy. Pamiętała dobrze, ile
znaczyły dla niej wtedy pieniądze, które dostała za sprzedaną w
 Butiku" kreację. A więc Mark domyślał się, że ma kłopoty... - Mark
tak bardzo troszczy się o innych - odezwała się.
- Tak, a niektóre kobiety potrafią doskonale to wykorzystać i po
prostu chcą się przy nim dobrze ustawić. Widzisz, na swój sposób
139
SM
jest bardzo naiwny i łatwowierny. A przy tym atrakcyjny. No i
bogaty! - dodała i popatrzyła znacząco na Cicely. - W Anglii miał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl