s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zbożami. Teraz była to tylko biała pustynia, przez którą z trudem przebijała się karawana
kilkudziesięciu wozów z osłoną zaledwie stu strzelców konnych. Kawalkada zbliżała się do
zagajnika, który długim językiem wchodził na drogę. Tam dowódca grupy postanowił zrobić
postój. Tam też między drzewami czaili się Kozacy. Dłońmi zakryli chrapy końskie, by nie
prychały, a sami nakryli się kocami zakrywającymi i pyski rumaków, by para oddechów nie
zdradziła pozycji.
Zieleniewski w jasnym kożuchu leżąc w zaspie obserwował Kozaków. Widział
ciemne kształty ukryte między drzewami. Końskie łydki drgające na zimnie, gdy
wierzchowiec i jezdziec leżeli w śniegu. Kapitan, teraz awansowany do stopnia
podpułkownika widział także na horyzoncie oddział Kozaków ze spisami, gotowych do szarży
śladem karawany.
Strzelcy Zieleniewskiego byli rozłożeni szerokim łukiem za linią kozackiej zasadzki w
lesie. Oficer przyłożył twarz do kolby karabinu i namierzył swój cel. Gdy straż przednia
francuskiej grupy była pięćdziesiąt metrów od lasu, Zieleniewski wystrzelił, a w ułamku
sekundy po nim blisko setka strzelców. Zaraz zza szczytu wzgórza wyjechała druga setka
prowadząc luzne konie. Ludzie Zieleniewskiego wskoczyli na rumaki i szturmowali las.
Kozacy w zagajniku uciekali, ile tylko konie miały sił w kopytach. Zieleniewski dał rozkaz do
zwrotu i ruszenia przeciw konnym, którzy czaili się za konwojem, a teraz gnali jego śladem
skuszeni odgłosami strzałów i łatwej zdobyczy. Zieleniewski widział strach i ulgę malujące
się na twarzach Francuzek i francuskich żołnierzy. Część jego ludzi miała długie karabiny do
strzelania w pozycji pieszej i krótkie, kawaleryjskie karabinki do oddania salwy w galopie.
Zieleniewski zagrał na gwizdku umówioną wcześniej melodię i w stronę kozackiej formacji,
która skonsternowana zwalniała biegu, runęła fala ołowianych kuł wystrzelonych przez
kawalerzystów. Z ciemnej masy rozległy się jęki, rzężenia koni i pojedyncze strzały. Kozacy
postanowili czmychnąć w obawie przed walką z dobrze zorganizowanym oddziałem
francuskich kawalerzystów.
- Za nimi! - Zieleniewski wydał rozkaz.
Po pół mili Kozacy rozdzielili się. Kawalerzyści wiedzieli, co mają robić. Huzarzy
mieli ścigać mniejszą grupę, a dragoni razem z Zieleniewskim większą. Po kolejnej mili
Kozacy ścigani przez Zieleniewskiego znowu się rozdzielili. Tym razem podpułkownik
poprowadził oddział tylko za jedną grupą Kozaków. Doskonale wiedział, do czego prowadzi
taktyka Kozaków. Rozdzielaniem się mieli rozciągnąć siły przeciwnika na dwie przeciwne
strony, a tylko środkowa grupa szła do większego zgrupowania wroga, by ściągnąć posiłki,
które bez trudu niszczyły ścigających. Uciekające grupki Kozaków z góry miały umówione
miejsca zasadzek.
Podejrzenia Zieleniewskiego potwierdziły się gdy Jego Kozacy zaczęli się nerwowo
zachowywać, strzelać za siebie.
- Szybciej! - krzyknął Zieleniewski wyciągając pałasz.
Dopiero teraz dobrze odżywione dragońskie rumaki pokazały swą siłę. Podpułkownik
bardzo dbał o konie, bardziej niż o ludzi, bo to wierzchowce mogły uratować kawalerzystów
na wielkich przestrzeniach Rosji. Kozackie koniki były wytrzymałe i silne, ale na krótkim
dystansie w galopie z dragońskimi olbrzymami nie miały szans. Dragoni w kilka minut
dopadli Kozaków i choć ci stawiali opór, zostali wyrżnięci. Zieleniewski złapał jednego
Kozaka i grzmotnął go w głowę rękojeścią pistoletu. Potem ukląkł nad nieprzytomnym
wrogiem i wlał mu do ust. trochę jakiejś ziołowo pachnącej mikstury.
- Pułkownik czary czyni! - szeptali podnieceni dragoni.
Po kilkunastu minutach Kozak ocknął się i bez torturowania opowiedział wszystko
Zieleniewskiemu. Na nazwisko Matwiej Płatów oczy oficera zalśniły.
- Nikt nie uszedł? - Zieleniewski zapytał dragonów.
- Skąd, panie pułkowniku! - zapewniali go.
- Dobrze, sprowadzcie tu huzarów - rozkazał.
Zaraz też jeden z dragonów założył na karabin prymitywny garłacz i wystrzelił w
niebo rakietę, która rozbłysła fontanną srebrzystych iskier. Jeszcze dwa razy powtórzył ten
manewr, aż ujrzał na niebie podobny znak.
- Już jadą - zameldował pułkownikowi.
Kozak zasnął, a pułkownik przywiązał mu do ręki uzdę końską i przykrył go derką.
Po godzinie rozległ się tętent kopyt i na szlaku wśród śniegu pokazali się huzarzy.
Zieleniewski na ich widok wskoczył na swojego konia i zebrał oficerów wokół siebie.
Wypoczęci dragoni ruszyli pierwsi, bo musieli objechać obóz kozacki we wsi.
Huzarzy chwilę odpoczęli, a potem powoli ruszyli ku zabudowaniom w niecce wśród wzgórz.
Kozacy wzięci w dwa ognie, dysponując podobną liczbą ludzi jak oddział Zieleniewskiego, w
pierwszym szturmie stracili połowę. Reszta zaszyła się w domach i stamtąd próbowała bronić
się. Dragoni szybko chwycili szczapy drewna z ognisk na dworze i rzucali je na strzechy
zabudowań. Gdy tak dopełniła się masakra pierwszych kilkunastu Kozaków, na środek wsi
wyszedł oficer w czerwonych spodniach, jasnozielonym surducie, niebieską wstęgą
przerzuconą przez pierś i wysokiej futrzanej czapie z suknem w kolorze spodni i białym
piórem ha czole. U boku wisiała mu zdobiona szabla kozacka.
- Stop! - krzyknął Zieleniewski do swoich żołnierzy.
Nad wsią zapanowała cisza. Od czasu do czasu zakłócały ją odgłosy trzaskających w
ogniu przemarzniętych bali z podpalonych chałup.
- To ty?! - Kozak na placu przyglądał się Zieleniewskiemu.
- To znowu ja - dumnie odpowiedział Polak.
- Na tej ziemi - zaproponował ataman.
- Tak - zgodził się Zieleniewski.
Stawką pojedynku było życie Kozaków. Jeśliby ataman wygrał, Francuzi mieli
odjechać. Gdyby przegrał, jego ludzie mieli iść w niewolę.
Oficerowie stanęli naprzeciw siebie. Skrzyżowane szabla i pałasz błysnęły w
powietrzu. Zalśniły na żółto zabarwione od ognia. Zaraz potem świsnęło i zgrzytnęło. Kozak
atakował, ale został zablokowany. Ataman z trudem powstrzymywał ataki potężnego pałasza
Zieleniewskiego. Kozak postanowił prowadzić wojnę manewrową i zaczął skakać wokół
Polaka. Było to jak kogucie dokazywanie przy psie podwórkowym obciążonym ciężkim
łańcuchem. Widzowie nie mogli pojąć, kto tu ma przewagę. Kozacy raz gotowi byli krzyczeć
z radości, raz żegnali się znakiem krzyża.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]