s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

gardło.
 Mam cię, braciaszku  dyszał ktoś nade mną. Piekący ból krtani i czerwony mrok w
oczach. Dusiłem się.
 Pan doktor? Pan Nietajenko?!  głos dziewczyny przedarł się przez szum, który począł
mi brzęczeć w uszach.
Ból krtani ustąpił. Odetchnąłem.
Nietajenko uwolnił mnie od siebie i podniósł się z klęczek.
 To wy, redaktorze?  rzekł zdziwiony, przyjrzawszy się mojej sfatygowanej figurze.
 Niestety, to ja...  westchnąłem. Zaświeciłem latarkę, poszukując w trawie okularów
zgubionych w chwili upadku. Le\ały tu\ obok i nic się im nie stało. Zało\yłem je na nos
i powiedziałem szczerze do doktora:
 Na przyszłość grubo się zastanowię, zanim uwolnię pana z jakiegokolwiek zamknięcia.
 Omyłka, braciaszku, omyłka. Wziąłem pana za zbrodniarza, co mnie tu uwięził 
serdecznie i dziękczynnie uścisnął mą dłoń Nietajenko.  Ech, \ebyś pan wiedział, co ja
tu prze\yłem. Brrr. W grobowcu w towarzystwie rozwalonej trumny z nieboszczykiem
bez głowy. Makabra, braciaszku...
Babie Lato pomagała doktorowi doprowadzić do porządku ubranie pokryte grubą
warstwą kurzu i pajęczyn. Otrzepywała marynarkę Nietajenki z taką ostro\nością i
delikatnością, jakby bała się, \e lada chwila oka\e się, i\ utracił rękę, która wypadnie mu
z rękawa.
 Prawie trzydzieści godzin w grobowcu  powtarzał doktor.  O Bo\e, co tam się dzieje
z moją kurką? Czy aby nie zdechła z pragnienia?
 Z jaką kurą?  zapytaliśmy.
Kaszlnął, chrząknął, mruknął coś niewyraznie. Pospiesznie zaprowadził nas do
grobowca, \eby ukazać nam w pełni grozy  apartamenty , w których przebywał tyle
czasu.
 Narkuski zzielenieje ze złości, hę, hę, hę  triumfował.  Zwycię\yła moja teza.
Złodziei narzędzi trzeba było szukać zacząwszy od odnalezienia miejsca, skąd wzięli
czaszkę. Miałem nosa, redaktorze, prawda? Spójrzcie...
Krą\ek światła z latarki zaczął pełznąć po niewielkiej izdebce grobowca. Ujrzeliśmy
stojącą na samym środku \elazną, prze\artą przez rdzę trumnę. Była rozwalona, jakby
rozpękła się pod czyimś cię\arem. We wnętrzu w pyle i kurzu le\ał szkielet ludzki bez
czaszki. Czaszkę podrzucono nam pod barak na Uroczysku.
 Biedny Regierungsrath  powiedziałem współczująco, kiwając smutnie głową. 
Zdzielił go w czaszkę Stacho z Poświerka i w ten sposób \ywota pozbawił. A i po śmierci
nie dano mu zaznać spokoju. Poniewierają jego czerepem jak pustą puszką po
konserwach. Zbrodniarze...
Krą\ek elektrycznego światła powędrował teraz w jeden z kątów grobowca, wyławiając z
ciemności, o dziwo, nasze narzędzia. Narzędzia, które nam ukradziono. I te, które
zniknęły ju\ w pierwszy dzień pobytu ekipy na Uroczysku, i te, które ukradziono z
komórki.
 Widzicie, braciaszkowie? Oto dlaczego złodzieje zamknęli mnie w grobowcu.
Zobaczyli pewnie jak wchodzę do wnętrza, i byli pewni, \e zauwa\ę narzędzia. Uwięzili
mnie tu, abym nie mógł donieść o swym odkryciu. Zwycię\yła moja teza. To ja
odnalazłem narzędzia. Ja, a nie Narkuski  dumnie uderzył się w pierś.  Ale przez jaką
gehennę41 przeszedłem! Przeklęty niech będzie ten, kto powiadomił mnie o istnieniu
grobowca. Na szczęście dla niego nie pamiętam, kto to taki. Skusił mnie. Przylazłem a\
tutaj. Wchodzę do grobowca, zaglądam do trumny i o mało nie krzyknąłem z radości.
Szkielet bez głowy! A tu za moimi plecami zgrzyt i trzask. Zatrzaśnięto drzwi, zało\ono
skobel. Proszę, błagam, \eby otworzono, wydzieram się na całe gardło, biję pięściami w
drzwi. Nikt się nade mną nie ulitował. Tyle tylko, \e dziś w południe ci, co mnie uwięzili,
wstawili w okienko butelkę z wodą, pół bochenka chleba i paczkę papierosów  Sport .
Dzięki im i za to. Okazali się choć trochę d\entelmenami. Szkoda, \e \adnego z nich nie
widziałem, zło\yłbym im podziękowanie. Kiedy stawiali w okienko po\ywienie,
zauwa\yłem rękę, która na przegubie miała skórzany pasek. Nie, nie pasek od zegarka.
Szeroki pasek, jaki zakładają na przegub zapaśnicy. Chroni on ich przed naderwaniem
ścięgien. Ale szukaj tu takiego. Akurat przyjdzie do nas i poka\e swoją rękę, he, he, he...
Dziś wieczorem ju\ miałem nadzieję, \e zostanę uwolniony. Spójrzcie sami, ani się tu
gdzie poło\yć, ani usiąść. Na kamieniach nie mo\na, bo reumatyzmu się boję, a
nieboszczyka z trumny równie\ nie wyrzucę. Wieczorem usłyszałem jakiś dziewczęcy
śpiew. Więc walę w drzwi i krzyczę z całych sił. Gdzie tam, śpiew umilkł...
 Przestraszyła się i uciekła  wtrąciła Babie Lato.
 Widocznie. Myślę sobie z przera\eniem: znowu będę nocował w towarzystwie
nieboszczyka bez głowy. Raptem ktoś cichutko porusza skoblem. Próbują, czy dobrze
jestem zamknięty  doszedłem do wniosku. I szarpnąłem drzwi. Otwarły się.
Wyskoczyłem i huzia na złoczyńców...
 Nie poczuwam się...  zauwa\yłem.
 Omyłka, braciaszku. Tylko omyłka.
Zabraliśmy narzędzia i wyruszyliśmy w powrotną drogę na Uroczysko.
Na okrytych mgłą bagnach obok spalonej wierzby głośno zaskrzeczał nocny ptak. A [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl