s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie wiem dlaczego, ale zaraz potem przyszła mi na myśl jej historia o martwym króliku.
Miałem już wejść do sali, kiedy nagle usłyszałem jej głos.
- Scott?
Odwróciłem się i ujrzałem Beenie z nieśmiałym uśmiechem na ustach, ściskającą w dłoniach
małą, lśniąco czerwoną torebkę.
- Beenie! Masz tu jakieś zajęcia?
- Nie, ale chciałam zapytać, czy nie mogłabym chodzić na twoje. Zadzwoniłam do was dziś
rano, ale ciebie już nie było, a Roberta powiedziała mi, żebym przyszła prosto tutaj.
Pomyślałam sobie: czemu nie? Najwyżej się nie zgodzi.
- Dlaczego miałbym się nie zgodzić? Właśnie omawiamy opowiadania Nathaniela
Hawthorne'a. Znasz je?
- Nie, ale to nic nie szkodzi. Po prostu usiądę sobie i będę się przysłuchiwać. Temat nie jest
ważny.
- W takim razie zapraszam panią do środka.
Kiedy weszliśmy razem do sali, studenci spojrzeli na Beenie z zaciekawieniem.
Przedstawiłem ją jako doktor Rushfbrth i powiedziałem, że będzie obserwować przebieg
dzisiejszego seminarium. Do tej pory nigdy nie przyprowadzałem nikogo na zajęcia, więc
dzieciaki były podwójnie zaintrygowane.
Tego dnia po raz pierwszy zobaczyłem ją w czymś innym niż w dresie. Miała na sobie
brązową spódniczkę, utrzymaną w zbliżonej tonacji wełnianą kamizelkę oraz białą bluzkę z
dużym kołnierzykiem. Nie wiem dlaczego, ale w tym stroju wydawała się jakby mniejsza. W
dresie stanowiła siwowłosy ładunek energii, teraz zaś wyglądała tak, jakby na siłę starała się
upodobnić do gromady ponurych nudziarzy.
Przez całe zajęcia obserwowałem ją kątem oka. Z jej twarzy ani na chwilę nie zniknął
uśmiech z rodzaju tych, jakie przywołujemy, kiedy ktoś mówi do nas w niezrozumiałym
języku, a my nie chcemy sprawić mu przykrości. Zastanawiałem się, po co tu właściwie
przyszła.
Kiedy zajęcia dobiegły końca, Beenie pozostała na miejscu. Podszedłem do niej.
- Oni chyba cię lubią, prawda? Twoi studenci.
- Bardzo się z tego cieszę, choć czasem wolałbym, żeby tak nie było. Staraliby się wtedy ze
mną współzawodniczyć, co zmuszałoby ich do bardziej wytężonej pracy. Dlaczego tu
przyszłaś, Beenie?
- %7łeby zobaczyć cię w akcji. %7łeby się przekonać, jak wyglądasz poza domem. Widuję cię
tylko jedzącego lunch albo rozmawiającego z Roberta. Jesteś dobrym nauczycielem, Scott,
widać to po sposobie, w jaki podchodzisz do pracy. Niewiele wiem o Nathanielu Hawthornie,
ale udało ci się zainteresować mnie nim. A przy okazji dowiedziałam się, co to znaczy
"żałosny sofizmat".
Poklepała mnie po ręce i podniosła się z krzesła. Nagle zamarła w pół ruchu i skrzywiła się.
Coś musiało ją bardzo zaboleć. Zauważyła, że nie umknęło to mojej uwagi.
- To mój stały gość - powiedziała z uśmiechem. - Niezle pan sobie radzi, profesorze Silver.
Naprawdę niezle. Do zobaczenia pojutrze.
Roberta poszła na aerobik, a ja siedziałem w gabinecie, pracując nad artykułem. Dokładnie w
połowie wspaniałej myśli rozległo się donośne pukanie do drzwi.
- Tak?
- Scott, znalazłam coś ciekawego. Możesz przyjść i rzucić okiem?
Lubiłem Beenie i podziwiałem jej odwagę, ale czy naprawdę musiała przeszkadzać mi w
pracy, aby dowiedzieć się, czy potrzebuję jeszcze starej rakiety tenisowej? Nastroszyłem się
groznie i podszedłem do drzwi.
- O co chodzi, Beenie?
Trzymała przed sobą kartonowe pudełko koloru owsianki. Na wierzchu znajdował się napis
wykonany wielkimi, drukowanymi literami: KRL JUTRA. Nie widziałem tego pudełka od
dwudziestu lat, ale nie musiałem go otwierać, aby dowiedzieć się, co jest w środku.
Zaraz po ukończeniu studiów, kiedy zabrałem się do pisania doktoratu, uczyłem także
przedmiotu noszącego nazwę podstawy kompozycji literackiej. Temat interesował mnie, a
ponieważ byłem młodym, pełnym energii idealistą, myślę, że dobrze dawałem sobie z nim
radę.
Wśród studentów miałem także pewną młodą, poważną kobietę nazwiskiem Annette
Taugwalder. Była inteligentna i utalentowana i ponad wszystko na świecie pragnęła zostać
pisarką. %7łyła literaturą do tego stopnia, że często dwukrotnie czytała zadane lektury. Lubiłem
ją, ale trochę niepokoiła mnie jej żarliwość. Ja także lubiłem książki, lecz wydawało mi się, że
ona nie tyle czyta je, ile wręcz pożera. Oprócz tego charakteryzowała ją pewna arogancja.
Annette dawała wyraznie wszystkim do zrozumienia, że nie uważa ich za równych sobie,
więc lepiej, żeby zostawili ją w spokoju.
Mniej więcej w połowie semestru podeszła do mnie po zajęciach i zapytała, czy zechciałbym
przeczytać maszynopis jej powieści. Zgodziłem się, ale uprzedziłem ją uczciwie, że będę
całkowicie szczery, nawet jeśli mi się nie spodoba. Odparła, że wie o tym i że właśnie dlatego
zwróciła się z tą prośbą do mnie, a nie do jakiegoś innego wykładowcy.
Niestety, powieść okazała się do niczego. Kolejny Bildungsroman autorstwa dwudziestolatki
- znalazłoby się kilka dobrych fragmentów, ale ogólnie były to stare, dobrze znane rzeczy
udające nowe. Mimo to poświęciłem niemal cały weekend na uważną lekturę i nawet
poczyniłem sporo notatek, aby Annette wiedziała, że podszedłem do sprawy poważnie.
W poniedziałek po wykładzie usiedliśmy razem i powiedziałem jej, najbardziej delikatnie i
dyplomatycznie, jak tylko potrafiłem, czego dotyczą moje zastrzeżenia wobec książki. Było
tam parę mocnych rzeczy, które jednak wymagały wyostrzenia, lepszej charakterystyki
postaci i pełniejszej perspektywy. Zapytała mnie, czy uważam, że powieść nadaje się do
druku, a ja odparłem, że nie, że moim zdaniem powinna zostać napisana jeszcze raz, od
samego początku. Annette stwierdziła wówczas, że pokazała ją już wydawcy, który przysłał
bardzo zachęcający list. Odparłem na to, że serdecznie jej gratuluję i wcale nie twierdzę, że
muszę mieć rację. Na zmianę błagała mnie i zasypywała aroganckimi uwagami, aż wreszcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl