s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tu, by ją obserwować; dał jej to do zrozumienia od samego początku. Gdybyż go pilniej
słuchała! Dopiero teraz do niej dotarło, że dostojnicy Korporacji nie podróżują drogą
wodną. Mają własne samoloty i helikoptery. Nie przyszło jej do głowy, że ktoś mógłby
się jej obawiać, więc nie odczytała jego obecności jako ostrzeżenia.
Nie słuchała też tego, co powiedział jej Tong: czy ci się to podoba, czy nie, jesteś waż-
na. Była reprezentantem Ekumenu na Ace. Pełnomocnik powiedział, a ona nie słucha-
ła, że Korporacja zleciła mu utrudnić Ekumenowi jej poszukiwania reakcyjnych
praktyk, zgniłej przestarzałej ideologii.
Pies na cmentarzu. Oto jak ją widział. Była dla niego tym psem, którego nie należało
dopuszczać do grobu, by go nie rozkopał.
Jesteś spadkobierczynią anglohinduskiej tradycji. To wujek Hurree z białymi
krzaczastymi brwiami i smutnymi, gorejącymi oczami. Musisz znać Szekspira i Upa-
niszady. Bhagawadgitę i Wordswortha.
Więc ich poznała. Znała zbyt wielu poetów. Zbyt wielu poetów, za dużo poezji, wię-
cej żalu, niż ktokolwiek mógł znieść. Dlatego zapragnęła być ignorantką. Przybyć do
kraju, gdzie wszystko było dla niej nowe i niezrozumiałe. Odniosła sukces ponad wszel-
kie oczekiwanie.
Po długim rozmyślaniu w cichym pokoju, długim wahaniu i niepokoju, nawet kil-
ku chwilach rozpaczy wysłała do Tonga Ov pierwszy raport, który skierowała przy-
padkiem także do Ministersrwa Pokoju i Bezpieczeństwa, Biura KulturalnoSpołeczne-
go oraz innych urzędów przechwytujących korespondencję Tonga. Dwie strony pisała
przez bite dwa dni. Opisała podróż promem, krajobraz, miasto. Wspomniała o znako-
mitym jedzeniu i zdrowym górskim powietrzu. Poprosiła o przedłużenie urlopu, któ-
ry okazał się zarazem miły i pouczający, choć zakłócany przez mającego dobre inten-
cje, lecz nadmiernie gorliwego urzędnika, nie dopuszczającego do rozmów i kontaktów
z tubylcami.
42
Rząd Aki, aczkolwiek dążący do kontrolowania wszystkich i wszystkiego, pragnął
również zrobić pozytywne wrażenia na gościach z Ekumenu. Tong był ekspertem w wy-
korzystywaniu tej drugiej skłonności dla ograniczania pierwszej, lecz jej list mógł naro-
bić mu kłopotów. Pozwolono mu wysłać Obserwatora w prymitywny teren, ale wysła-
no za nim człowieka, który miał obserwować Obserwatora.
Potem zaczęła czekać. Stopniowo zyskiwała coraz większą pewność, że władze zmu-
szą Tonga, by wezwał ją do stolicy. Sama myśl o Dowza City uświadomiła jej, jak bardzo
nie chce opuszczać tego miasteczka, tego wyżynnego kraju. Przez trzy dni włóczyła się
po okolicy, obchodziła pola i spacerowała wzdłuż brzegu błękitnej jak lodowiec, rwą-
cej i młodej rzeki. Zrobiła szkic Silong ponad ozdobnymi dachami Okzat-Ozkat, wpro-
wadziła do notera przepisy Iziezi na wspaniałe dania, lecz nie poszła z nią na następne
ćwiczenia . Rozmawiała z Akidanem o szkole i sporcie, ale nie zaczepiała obcych lub
bezdomnych. Zachowywała się ostentacyjnie obojętnie, jak turystka.
Od czasów przybycia do Okzat-Ozkat spała dobrze, bez długich ataków wspomnień,
które zakłócały jej sen w Dowza City. Ale odkąd zaczęło się czekanie, każdej nocy bu-
dziła się w mroku i wracała pamięcią do Enklawy.
Pierwszej nocy znalazła się w malutkim salonie w mieszkaniu rodziców. Oglądała
Dalzula w realizorze. Ojciec, neurolog, miał wstręt do wideoceptorów.
Okłamywanie ciała jest gorsze niż tortury warczał, bardzo podobny do wujka
Hurree. Już dawno odłączył wideoceptory od ich odbiornika, który od tej pory funk-
cjonował jako zwykłe holo. Satti, wychowana w wiosce, w której nie posiadano przekaz-
ników bardziej nowoczesnych od radia i starożytnego dwuwymiarowego telewizora w
miejskiej świetlicy, nie tęskniła za niczym więcej. Tamtego dnia odrabiała lekcje, ale od-
wróciła się z krzesłem, żeby spojrzeć na Posła Ekumenu, stojącego na balkonie Sanktu-
arium z Ojcami w białych szatach po obu stronach. W lustrzanych maskach Ojców od-
bijał się wielki tłum, setki tysięcy ludzi na Wielkim Placu, malutkich jak kropeczki. Na
jasnych, zdumiewających włosach Dalzula lśniło słońce. Nazywano go Aniołem, Bożym
posłańcem. Matka parskała gniewnie, słysząc te określenia, lecz obserwowała go uważ-
nie i słuchała jego słów w skupieniu, jak wszyscy Unici, jak cała ludzkość Ziemi. Czy to
możliwe, żeby przyniósł nadzieję wiernym i niewierzącym w tym samym czasie, tymi
samymi słowami?
Chciałabym mu nie ufać powiedziała matka. Ale nie mogę. On tego dokona.
Da władzę Ojcom Meliorystom. On nas uwolni.
Satti uwierzyła w to bez sprzeciwu. Wiedziała dzięki wujkowi Hurree, szkole i
własnemu głębokiemu przeświadczeniu, że Reguła Ojców, pod którą żyła od urodze-
nia, jest niczym więcej jak szaleństwem. Unizm był paniczną reakcją na klęskę głodu i
epidemii, spazmem globalnego poczucia winy i histerycznej potrzeby ekspiacji, która
przekształciła się w orgię zbrodni. A tu zjawił się nagle Anioł i dzięki darowi wymowy
43
zmienił ten szał zniszczenia w miłość, masowe morderstwa w łagodny uścisk. Kwestia
odpowiedniej pory, kwestia równowagi. Mądry mądrością haińskich nauczycieli, któ-
rzy w swojej niewyobrażalnie starożytnej historii przeżyli takie epizody po tysiąc razy,
wymowny jak jego Biali Terrańscy przodkowie, którzy przekonali całą ludność Ziemi,
że słuszność leży wyłącznie po ich stronie, jednym gestem zdołał zmienić ślepą niena-
wiść bigotów w ślepą wszechogarniającą miłość. Teraz miały powrócić pokój i rozsądek,
a Terra odzyska swoje miejsce pomiędzy miłującymi pokój, rozsądnymi światami Eku-
menu. Satti miała dwadzieścia trzy lata i wierzyła w to wszystko bez sprzeciwu.
Dzień Wolności, dzień, w którym otworzono Enklawę: zniesiono restrykcje wobec
Niewierzących, wszelkie ograniczenia dotyczące komunikacji, książek, kobiecego ubra-
nia, podróży, uczestnictwa w nabożeństwach, wszystko. Mieszkańcy Enklawy wylegli ze
sklepów i domów, wyższych szkół i uniwersytetów na deszczowe ulice Vancouver. Nie
wiedzieli, co mają ze sobą zrobić, tak długo żyli w milczeniu, pokorze, nieufności pod
rządami Ojców, którzy nauczali, wygłaszali kazania, grzmieli, a Funkcjonariusze Wia-
ry grozili, karali, konfiskowali, cenzorowali. Zawsze to Wierzący gromadzili się w licz-
nych szeregach, wykrzykiwali pobożne słowa, śpiewali pieśni, świętowali, maszerowali.
Niewierzący starali się nie rzucać w oczy, nie podnosić głosu. Ale potem deszcz przestał
padać, ludzie wynieśli na ulicę gitary, sitary i saksofony i zaczęli grać i tańczyć. Słońce
wyjrzało zza sinych chmur, nisko wiszące i złote, a oni ciągle tańczyli. Na placu McKen-
zie jakaś dziewczyna prowadziła korowód, dziewczyna o czarnych, gęstych lśniących
włosach, kremowej skórze Chinokanadyjka roześmiana, hałaśliwa, zbyt hałaśli-
wa, bezczelna, pewna siebie, a jednak Satti wmieszała się w jej grupę, ponieważ wszyscy
świetnie się w niej bawili, a jeden chłopak znakomicie grał na akordeonie. w jakiejś za-
improwizowanej figurze tańca Satti i czarnowłosa dziewczyna stanęły przed sobą twa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]