s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zadrżał. Wsadził ręce do kieszeni marynarki.
- Potrzebuję twojej pomocy, Amory. Sporządz listę wszystkiego, co potrzebne nam będzie do
zdjęć. Nie wygląda na to, żebyśmy mogli korzystać z lokalnych zasobów żywnościowych...
- Też mi się tak zdaje.
- Musimy zatem wziąć wszystko ze sobą. Chciałbym także zmontować film tu, na miejscu,
dlatego ulokuj laboratorium w jednej z przyczep.
- Szukasz tylko kłopotów, Barney. To będzie wściekła robota, zrobić tu montaż. A co z
dubbingiem? Albo z podkładem muzycznym?
- Musimy dać z siebie wszystko. Wynajmiesz kompozytora i paru muzyków. Może da się
wykorzystać jakąś miejscową orkiestrę.
- Już sobie wyobrażam te dzwięki.
- To nie problem. Możemy to pózniej przerobić. Najważniejsze, to przywiezć ze sobą gotowy
film... - Panie Hendrickson! - zawołał Jens Lynn otwierając drzwi i podchodząc do nich. Pogrzebał
w kieszeniach swojej myśliwskiej kurtki. - Właśnie sobie przypomniałem, mam tu jakąś
wiadomość, którą powinienem panu przekazać.
- Co to jest? - spytał Barney.
- Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że coś poufnego. Pańska sekretarka wręczyła mi to tuż przed
wyjazdem.
Barney wziął od niego wymiętą kopertę i rozerwał ją. Zawierała pojedynczą kartkę żółtego
papieru, z krótkim, wystukanym na maszynie poleceniem. Brzmiało ono następująco.
L. M. telefonicznie nakazał odwołać akcję.
Wszelkie prace nad filmem mają bezwłocznie zostać przerwane.
Nie podał żadnych powodów.
. 6
Barney próbował odłożyć z powrotem na biurko czasopismo, które przeglądał, lecz zahaczył
ręką o okładkę i rozdarł ją do polowy. Niecierpliwym ruchem rzucił je na podłogę. Nie znalazł
nawet chwili czasu, by spłukać z siebie resztki piwa Wikingów i teraz tego żałował, ale - o p e r a c
j a p r z e r w a n a ! - to było niepojęte.
- Panno Zucker. L. M. chciał się ze mną spotkać. Tak twierdził. Zostawił mi wiadomość. Jestem
przekonany, że czeka z niecierpliwością, by usłyszeć ode mnie...
- Przykro mi, panie Hendrickson, ale wydał jak najsurowsze instrukcje. Jest nad konferencji i nie
życzy sobie, by mu przeszkadzano. - Palce panny Zucker zawisły na moment nad klawiaturą
maszyny do pisania. Na chwilę przestała nawet żuć gumę.
- Zawiadomię go, że pan czeka, gdy tylko będę mogła - maszyna do pisania zaczęła znów bębnić
i w jej rytm ruszyły również przeżuwające szczęki panny Zucker.
- Mogłaby pani chociaż zadzwonić i uprzedzić go, że tu jestem.
- Panie Hendrickson! - odparta tonem, jakiego z powodzeniem mogłaby użyć przeorysza,
oskarżona o przekształcenie klasztoru w dom schadzek. Barney wstał, napił się nieco zimnej wody
i opłukał lepkie od piwa dłonie. Właśnie wycierał je, używając w tym celu papieru maszynowego,
gdy zabrzęczał interkom. Panna Zucker skinęła na niego.
- Może pan wejść - oznajmiła lodowato.
- Co pan miał na myśłi, L.M.? - zapytał Barney, gdy tylko zamknęły się _za nim drzwi. - Co pan
miał na myśli, wysyłając mi to polecenie?
Sam siedział w fotelu, nienaturalnie wyprostowany, nieruchomy jak głaz. Naprzeciw niego kulił
się w krześle Charley Chang. Pocił się obficie i w ogóle wyglądał żałośnie.
- Co mam na myśli? A cóż miałbym mieć na myśli? Mam na myśli to, że wpuścił mnie pan w
maliny, panie Barneyu Hendrickson i robi pan ze mnie balona. Dostałeś moją zgodę na kręcenie
filmu, a do tej pory nie masz nawet scenariusza!
- Oczywiście, że nie mam scenariusza. W jaki sposób mógłbym go mieć, skoro na cały film
zdecydowaliśmy się dopiero przed chwilą. To jest sytuacja wyjątkowa, pamięta pan?
- Jak mógłbym zapomnieć. Ale sprawy wyjątkowe to jedna rzecz, a robienie filmu bez
scenariusza druga. Może się to zdarzyć we Francji. Robią tam jakieś pseudoartystyczne duperele i
trudno dojść, czy w ogóle wiedzą co to jest scenariusz. Ale tu, w Climactic, nie będziemy pracować
tymi metodami.
- Tak, to nie jest dobry biznes - zgodził się Sam.
Barney z trudem powstrzymał się, by nie zacisnąć dłoni w pieść.
- Chwileczkę, L.M., niech pan będzie rozsądny. To jest operacja ratunkowa, czy zdążył pan już o
tym zapomnieć? Specjalne względy, które...
- Powiedz wyraznie "banki". To słowo przestało już robić na mnie wrażanie.
- Nie chce tak mówić, ponieważ ciągle jeszcze możemy dać im łupnia. Zrobimy ten film. Widzę,
że wezwał pan mojego tekściarza.
- On nie ma żadnego scenariusza.
- L.M., niech mnie pan wysłucha. Charley to zdolny chłop, sam pan go wyszukał i zatrudnił.
Jeśli ktokolwiek może napisać coś przyzwoitego, to właśnie nasz stary, poczciwy Charley. Gdyby
miał pan scenariusz tego filmu, napisany przez Charleya Changa to zgodziłby się pan na
rozpoczęcie zdjęć, nieprawdaż?
- On nie ma...
- L.M., pan nie słucha. J e ż e 1 i ! To wielkie słowo. Gdybym stanął przed panem t u i t e r a z ,
by wręczyć panu scenariusz Charleya Changa, scenariusz wspaniałego filmu pod tytułem... pod
tytułem "Wiking Kolumbem" - zgodziłby się pan na produkcje?
L.M. ubrał twarz w najlepszą ze swych pokerowych masek. Zerknął na Sama, który opuścił
płowe o ułamek cala.
- Tak - stwierdził nagle.
- No to jesteśmy już prawie w domu, L.M. Gdybym wręczył panu ten scenariusz w ciągu, dajmy
na to, godziny, również zgodziłby się pan na produkcje. To przecięż żadna różnica, co?
L.M. wzruszył ramionami.
- Pewnie, że radna. Ale przecięż to niczego nie zmienia.
- Niech pan tu poczeka, L.M. - Barney chwycił przerażonego Charleya za ramie i wypchnął go z
gabinetu. - Proszę porozmawiać z Samem na temat budżetu, może napije się pan czegoś. Będę u
pana najdalej za godzinę. "Wiking Kolumbem" już jest prawie gotów.
- Mój psychiatra przyjmuje po południu - oznajmił Charley, gdy tylko zamknęły się za nimi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]