s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Karin aż się zatrzęsła. Co za tyran, niech go diabli! Opanowała się z wysiłkiem.
Kłótnia z nim nie miała sensu - i tak nie zmieni zdania. Każdy wybuch z jej strony
wzmacniał tylko opór Rowana i mógł zaszkodzić relacjom Leonarda z Pickeringiem.
Odwróciła się. Po raz tysięczny pożałowała swojej decyzji przyjazdu do Anglii.
Rowan oparł nogę o wysuniętą szufladę biurka i wpatrzył się w nią. Oczy Karin
płonęły, dolna warga rozciągnęła się w cienką linię. W powietrzu wisiała awantura. A
jednak, ku jego zdumieniu, nie atakowała go. Wiedziała, że i tak nie zmieni zdania. To
mu się podobało. Karin Williams potrafiła się złościć, ale była też i osobą wrażliwą.
- Karin - powiedział z udawanym spokojem - nie mogę pozwolić ci na
Anula & pona
us
o
l
a
d
an
sc
opuszczenie bazy. Konstrukcja musi być skończona, zanim nadejdą jesienne wiatry. -
Znów pochylił się nad rysunkiem. - Jeśli nie odpowiadają ci takie warunki pracy, to po
co o nią w ogóle wystąpiłaś?
- O nic nie występowałam - mruknęła. - Zlecono mi to zadanie. Przewidziany
był ktoś inny.
Obrócił się ku niej.
- Ach tak. Geoff Ellis. Dlaczego więc nie on?
- Ma umierającą żonę. Nie mógł przyjechać.
- To jasne. A ty? Nikogo nie zostawiłaś?
- Moją matkę - powiedziała, wiedząc, że nie tego ocze-kuje. - Ale ona nie
potrzebuje mnie przez cały czas. Daje sobie radę.
Wziął głęboki oddech i zadał jej pytanie, które dręczyło go od momentu, kiedy
przyjechała do bazy.
- A co z twoim chłopakiem? Nic nie miał przeciwko temu?
Zawahała się.
- Moje życie osobiste nie ma z tym nic wspólnego. Wziął w palce ołówek i
przyjrzał mu się uważnie.
- Twój pan Dalkey ma o tobie jak najlepsze mniemanie. Twarz Karin rozjaśniła
się.
- Rozmawiałeś z Leonardem? Kiedy?
- Dziś rano. Prosił, żeby ci powtórzyć, że wysłał specyfikacje, o które prosiłaś.
- Zwietnie. Nie będę musiała ich szukać tutaj.
- Wysyła ci też kapcie. - Znów na nią zerknął. - Czy Dalkey jest twoim bliskim
przyjacielem?
Spojrzała na niego z osłupieniem.
- Też pomysł. Leonard Dalkey mógłby być moim ojcem. Jeśli już musisz
wiedzieć, to interesuje go moja matka, a nie ja.
- Jest Anglikiem. - Rowan wypowiedział to tonem rzeczowym, sam zdumiony,
że poczuł ulgę. Jakie u licha miało to znaczenie, czy miała kogoś, czy nie?
- Leonard wyjechał z Yorkshire trzydzieści lat temu... w latach
sześćdziesiątych...
Jej słowa gasły, w miarę jak nawiedzały go nowe myśli. Czy jest możliwe, żeby
kobieta o wyglądzie Karin nie była z kimś związana? Była piękna i to, musiał przyznać,
nie tylko zewnętrznie. Kiedy jej nie dręczył, odpowiadała na jego pytania ze
świeżością, humorem i otwartością, o jakie jej nie posądzał. Była przy tym nad podziw
bystra i chciała się podobać. Czy będzie chciała się podobać w intymnej sytuacji? Czy
wyrazi swą przyjemność równie wprost, jak wyrażała swe opinie?Wrócił do
rzeczywistości. O czym u diabła rozmawiali? Przerwał strumień myśli, skupił się na jej
słowach.
- ...razem z falą projektantów lotniczych - zakończyła.
- Ach tak, mówisz o zespole de Havillanda. Szkoda, że wyjechali. To byli
najlepsi inżynierowie w tym kraju. - Myśli znów mu się rozbiegły, odłożył ołówek na
miejsce i podszedł do drzwi. Zatrzymał się. - Jutro jadę do Yorku. Jeżeli uporasz się z
pracą, może chciałabyś wpaść ze mną do centrali? Możesz przejrzeć listę
wykonawców robót, a potem kupić, co ci potrzeba.
Karin spojrzała ze zdumieniem na Rowana, zaskoczona jego nagle łagodnym
tonem. %7ładnych poufałości! A teraz zaprasza ją, aby pojechała z nim do Yorku. Może
głupio mu było, że nie zgodził się na jej przeprowadzkę do miasteczka.
- Prawdę mówiąc, potrzebuję kupić szampon.
Po co właściwie mu to mówię? pomyślała z irytacją. Mogę wszystko znalezć w
miasteczku. Z drugiej strony, niezle byłoby się wyrwać na parę godzin. Ale w jego to-
Anula & pona
us
o
l
a
d
an
sc
warzystwie? Do diabła! Przecież nie powstrzyma mnie przed kupnem szamponu.
Zerknęła do zeszytu.
- W południe powinnam skończyć.
- Zwietnie. Wyjedziemy jutro po śniadaniu. Jeszcze jedno, Karin - w jego
głosie pojawiła się nieoczekiwana nutka ciepła - zazwyczaj nie pracujemy
sześćdziesięciu godzin tygodniowo. Kiedy budowa już ruszy, będziesz miała trochę
wolnego czasu.
- Przepraszam?
- Wolnego czasu. Pracujesz dniami i nocami. Nawet najbardziej sumienny
inżynier go potrzebuje.
- No cóż... Chciałabym zwiedzić okolicę, zanim stąd wyjadę.
- W porządku. Zatem do jutra. - Zamknął za sobą drzwi. Wolny czas,
powiedział. Westchnęła, przypominając
sobie plany, jakie czyniła jeszcze w Kalifornii. Przygniatający ją ciężar rozwiał
się jak dym. Tyle jeszcze rzeczymożna zrobić. Zacznie od miasteczka, potem pojedzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl