s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozsądne z twojej strony. No, ale zawsze sądziłam, że masz
sporo oleju w głowie. Całe szczęście, odziedziczyłaś to po ojcu.
Gdyby tylko Lettice wiedziała, co naprawdę planuję pomyślała z gory-
czą Jill. Gdyby tylko Rick to wiedział.
Na szczęście, nigdy się nie dowie - chyba że po jej wyjezdzie.
ROZDZIAL V
- Czy sądzisz, że gdyby odwrócić to do góry nogami, miałoby jakiś
sens? -spytała Jill, przestawiając jednocześnie rzezbę na drugą stronę.
Mosiężna bryła z niezliczoną ilością wybrzuszeń wyglądała dokładnie
tak samo, jak przedtem.
- Jest to kiermasz na cele dobroczynne zorganizowany przez kościół św.
Piotra -powiedział Rick. -Powinnaś udawać, że znalazłaś prawdziwy
skarb.
-Trzeba przyznać, że skarb ten jest dość bezwartościowy.
Wyciągnęła portfel i skierowała się w stronę straganu, przy którym sta-
ły organizatorki, by im zapłaciła. Rick poszedł razem z nią. Bezustannie
prześladował jej myśli i ją samą. Nie mogła się od niego uwolnić, nie
mogła też wrócić do równowagi od momentu ich pierwszego pocałun-
ku.
Nawet teraz, idąc do straganu, zdawała sobie sprawę z tego, że jest tu.
za nią -czujny, omal nie zaborczy. Tak, jakby miał do niej prawo.
Dwie kobiety z miasteczka obsługujące stragan, uśmiechnęły się i przy-
jemy pieniądze, przyglądając przy tym dokładnie
jej i Rickowi. Drażniło ją to, ale niestety nie tak bardzo, jak sądziła.
Rick oparł się o blat, niepomny na spojrzenia kobiet. Wyglądał na roz-
bawionego. - Czy chcesz wynalezć inny bezwartościowy skarb? spytał.
Jill zmusiła się do uprzejmego uśmiechu z uwagi na obecność
kobiet.
-Ależ oczywiście. To Przecież wszystko w szlachetnym celu. Wypro-
stował się i pożegnał z pomocniczkami, które, o dziwo, zachichotały.
Tym razem złapał Jill za rękę. Była świadoma bliskości jego ciała.
Wiedziała, że powinna szukać pułkownika i realizować swój plan. Gdy
jednak miała wymierzyć sprawiedliwość, była podenerwowana. No,
dobrze -przyznała -po prostu boje się. Ale musiała się tego podjąć, gdyż
w przeciwnym razie nigdy nie odzyska szmaragdów.
Nie chciała myśleć o tym, co Rick sobie pomyśli. On o niczym nie wie-
dział i sytuacja ta była zadowalająca. No, ale w związku z nim i jej pla-
nem oszukania pułkownika, czuła się tak, jakby .żonglowała zbyt wie-
loma piłeczkami naraz. Była zafascynowana Rickiem pod niezliczony-
mi względami. Aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z obecności
jego wysokiego i szczupłego ciała, gdy był w pobliżu. Jego niski głos
z nienagannym brytyjskim akcentem był w stanie przyprawia ją o
dreszcze. Nawet nie chciała przypominać sobie, jak reagowała na jego
spojrzenia, na godzinne opowieści o domu, o fermie i o swym życiu.
Potrafił ją też rozśmieszyć i to było najbardziej niebezpieczne ze
wszystkiego. Lettice w .żadnym wypadku nie pomagała, znikając ciągle
w kuchni, by przyrządzać coś razem z Grahame'em, szalonym
smakoszem na Dworze Diabła. Jak na razie, Jill udawało się unikać
Ricka przez odnowienie znajomości z czterema brytyjskimi programa-
mi telewizyjnymi: BBC l, BBC 2 i pokrewnymi 4, choć już miała ich
serdecznie dosyć.
Teraz wreszcie mogła realizować swój plan, by odnalezć pułkownika,
ale zupełnie nie była w stanie trzezwo myśleć.
-Już nie przyglądasz się George'owi -powiedział nagle
Rick.
Tak nie było. Ona tylko stawała teraz daleko od okna, by Rick nie mógł
jej widzieć, gdy lisy przychodziły na śniadanie.
Nie miała jednak zamiaru informować go o tym.
-Nie chce ich speszyć.
-Nie speszysz ich.
-Jestem dla nich obca. Gdyby mnie zobaczyły, mogłyby już więcej nie
przyjść.
Próbowała skupić się na przedmiotach, wyłożonych na
stołach, ale rozmaite lampy, stosy stęchniałych książek i zakurzonych
wyrobów ze szklą zlewały się razem.
-Sądze, że zaakceptowałyby cię. Czy chcesz wrócić do siebie, nie zoba-
czywszy ich z bliska?
Nie, nie chciała. Problem nie polegał jednak na wyjściu na dwór, by
ujrzeć lisy, ale na tym, co pózniej mogło z tego wyniknąć.
Musiała unikać zbędnych kontaktów. Te poranne spokojne spotkania,
kiedy łączyła ich miłość do dzikich stworzeń, stanowiły niewątpliwie
zbędny kontakt.
-Obawiam się, że je wystraszę -stwierdziła, zdając sobie sprawę z tego,
że jest to marny wykręt. Zatrzymała się natychmiast i rozejrzała. -
Nigdzie nie widzę Lettice. Czy ona się gdzieś zapodziała?
-Widziałem niedawno, jak szła razem z księdzem w stronę kościoła.
Jill natychmiast skorzystała z nadarzającej się okazji i zaczeła szybciej
iść, mówiąc:
-Bardzo bym chciała obejrzeć kościół. Dołączmy do nich.
Kiermasz zorganizowany był na trawniku przy kościele. Gdy obchodzi-
li czternastowieczny budynek, Jill spojrzała w górę. Rzezbione twarze
na otworach kamiennych rynien przeszywały ją oskarżającym wzro-
kiem.
Rick również spojrzał w górę i uśmiechnął się szeroko.
-Prawda, że są niesamowite?
-No, nie jest to grupka harcerzy.
Wybuchnął śmiechem. Jill przeklnęła w duchu. Wspólne dowcipy też
zaliczały się do zbędnych kontaktów.
W kościele zamiast księdza powitało ich pobożne milczenie.
Wysokie sklepienie i witraże wytwarzały uroczystą i majestatyczną
atmosferę. Jill weszła dalej, pod wrażeniem tego, że kroczyła po po-
sadzce, po której od siedmiuset lat chodzili ludzie. Fascynowała ją ta
nieprzerwana ciągłość życia w Anglii. Nie umywała się do tego nowa
posada w zoo.
Gdyby tu mieszkała, miałaby to wszystko na co dzień. Codziennie
przeszłość ożywałaby w kościele, wszędzie. I nie oddzielałby jej wów-
czas od Ricka ocean.
Na myśl o tym westchnęła, a w chwile potem zdała sobie sprawę, że
skoro w kościele nie ma księdza, to też nie będzie tam i Lettice. Byli z
Rickiem sami.
-No cóż, wygląda na to, że nikogo tu nie ma - powiedziała z promien-
nym uśmiechem. -Właściwie to możemy równie dobrze wracać.
-Myślałem, że chcesz obejrzeć kościół -odparł Rick, patrząc na nią w
zdumieniu.
Rozejrzała się wokół.
- Jest piękny.
-Kiedy ledwo spojrzałaś na nawę. Sklepienie jest bardzo interesujące.
Utrzymuje się w wiosce, że zagubiona córka Katarzyny Parr przed za-
ginięciem była ochrzczona właśnie tutaj, a nie w kaplicy zamku Sude-
ley. .
-Naprawdę?! -wykrzyknęła Jill, ponownie rzucając spojrzenie w głąb
kościoła.
-Rozejrzyj się, ja dam tymczasem datek na fundusz odbudowy kościo-
ła. W zwyczaju jest, by zwiedzający tak robili w zamian za zerkniecie
do środka.
-Tak, wiem o tym. -Poszperała w portmonetce i wyciągnęła banknot
pięciofuntowy. - Masz, to na fundusz od wielbicielki.
Rick uśmiechnął się i wyciągnął rękę po pieniądze. Ich palce spotkały
się i Jill znieruchomiała. Czekała, że wezmie od niej banknot, uwalnia-
jąc ją tym samym ze swoich więzów.
Nie zrobił jednak tego. Spojrzała zaskoczona, gdy powoli zaczął pieścić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]