s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

czenia. Starają się dać dziecku wszystko, co tylko mogą. Mimo nawet głębokiego
przekonania, że dziewczynka jest ich córką, nie kryli niepokoju, zwłaszcza w tych
momentach badania, kiedy nie dało się całkowicie zamaskować podobieństwa dziecka z
dziewczyną wskazaną przez Marię S. Natomiast dziewczyna ta nie wykazywała większego
zainteresowania Zosią. W tej sytuacji, mimo że obiecałem zrobić ekspertyzę w kwietniu,
postanowiłem przygotować orzeczenie tylko w wypadku kategorycznego przynaglenia, tym
bardziej że chodziło o aresztowanie Marii S., gdyby się okazało, że Zosia nie jest córką
wskazanej przez nią dziewczyny. Myślę, że byłoby lepiej, aby małżonkowie, którzy zabrali
dziecko, nie poznali treści mojej ekspertyzy, oczywiście jeżeli jest to możliwe.
Prawdopodobnie gdyby nawet znali jej wyniki zechcą zatrzymać Zosię u siebie, ale wydaje
mi się, że w takim przypadku nieświadomość faktycznego stanu rzeczy jest mniejszym złem
niż znajomość prawdy..."
Prokurator P. musiał ujawnić wyniki badań antropologicznych podejrzanej Marii S. i
rzekomym, rodzicom Zosi. Musiał przecież umorzyć przeciwko Marii S. śledztwo o
porwanie Zosi, o czym obowiązany był zawiadomić osoby występujące w sprawie jako
pokrzywdzone, a więc małżonków M., uważających się za rodziców rzekomo porwanego
dziecka. Czy można było zrobić inaczej? Zastanawiałem się, co ja bym zrobił na miejscu
prokuratora P. Można było
przecież wejść w porozumienie z biegłym, aby wy- 'i dał opinię niejednoznaczną. Biegły
mógł napisać, że rozstrzygnięcie zleconej mu kwestii po prostu nie jest możliwe. Prokurator
mógł również, wiedząc przecież skądinąd, że Maria S. nie porwała Zosi | umorzyć przeciwko
niej śledztwo choćby z braku doi statecznych dowodów winy. Co jednak stałoby się
wówczas? Rzekomi rodzice Zosi złożyliby z pewno- i ścią zażalenie na umorzenie
postępowania przeciwko porywaczce i trudno byłoby ich przekonać, że nie mają racji.
Prokurator P. załatwił sprawę zgodnie z literą prawa i myślę, że postąpiłbym tak samo jak on.
W starym rzymskim przysłowiu: Dura lex sed lex jest głęboka prawda i siła zarazem.
Miewaliśmy w naszym zawodzie czasem problemy na tle których trudno było
postępować w myśl litery prawa. Trzeba się było niekiedy przełamywać, a pózniej przez całe
lata zastanawiać, czy podjęta decyzja  aczkolwiek zgodna z prawem  była rzeczywiście
słuszna.
Zosia pozostała u swych rzekomych rodziców, ponieważ wyrok Sądu Cywilnego, na
mocy którego odzyskali oni dziecko, okazał się prawomocny, a nikt nie był zainteresowany
w jego obaleniu. I tu rzecz charakterystyczna: ludzie, którzy odzyskali dziecko, nie wątpią, że
to ich własne i że tylko biegły popełnił po prostu jakiś błąd w opracowywanej opinii.
W opowiedzianej sprawie zmieniłem, ze zrozumiałych względów, imiona i inicjały osób,
zmieniłem też nieco niektóre uboczne okoliczności uznając, że tak będzie lepiej.
Prokurator P. rozmawiając ze mną  przeżył" to śledztwo jeszcze raz. Angażowaliśmy się
czasem bez reszty w różne sprawy, tak jakby dotyczyły nas osobiście, i to jest również jakieś
piętno prokuratorskiego zawodu.
Już tylko na zasadzie dygresji wrócę jeszcze do znamienia na brzuszku domniemanej
Zosi. W świetle jednoznacznej opinii antropologicznej nie mam wątpliwości, że Zosia nie
była Zosią a Beatką, mimo to jednak znamię się zgadzało. Cóż za zbieg okoliczności, że dwie
dziewczynki urodzone przez różne matki w dwóch krańcach Polski: Zosia i Beatka, których
los tak dziwnie splątał się z sobą, miajy identyczne znamię, i to w tym samym miejscu.
Pracując przez lata w prokuraturze człowiek przestaje się w końcu czemukolwiek dziwić,
nawet najbardziej nieprawdopodobnym zbiegom okoliczności.
Gdy któregoś dnia pełniłem dyżur popołudniowy w Prokuraturze stołecznej, zjawiła się w
moim gabinecie młoda kobieta ze skargą na swego męża. Twierdziła, że jest on przewlekłym
alkoholikiem i że ostatnio wystąpiły u niego wyrazne zmiany w psychice, prawdopodobnie
niezależne od alkoholizmu, związane z przebytą swego czasu chorobą weneryczną. Według
oświadczenia Ewy K. mąż jej zachował się pewnego dnia dziwnie. Zauważyła bowiem, że
bawiąc się z ich trzyletnią córeczką Krysią dotykał ją w okolicach narządów płciowych w
sposób nieskromny i wskazujący na występujące u niego zboczenie seksualne. Przyjąłem od
świadka formalne doniesienie o przestępstwie, nie będąc jednak w pełni przekonany o jego
prawdziwości. Dopuszczałem mianowicie ewentualność, że Ewa K. chce się po prostu
pozbyć z domu męża-pijaka i dla powodzenia swego planu zmyśliła rzekome ekscesy
seksualne Jana K. mając nadzieję, że działania prokuratury okażą się radykalne i mąż jej
zostanie aresztowany. Nie mogłem jednak też wykluczyć prawdziwości doniesienia. Trzeba
więc było sprawę dokładnie wyjaśnić. Postanowiłem poprosić do siebie na jeden z najbliż-
szych dni męża Ewy K. i jeszcze przed wszczęciem
/
śledztwa przeprowadzić z nim rozmowę. Poleciłem sekretarce wysłać do mojego przyszłego
klienta wezwanie, aby stawił się u mnie. Na druku wezwania podany był, rzecz jasna, numer
pokoju, do którego Jan K. miał się zgłosić.
Minęło kilka dni. Gdy rano przyszedłem do pracy spojrzałem jak zwykle do terminarza i
ujrzawszy nazwisko Jana K. przypomniałem sobie wizytę jego żony u mnie na dyżurze. Nie
bez zainteresowania trochę niecodzienną sprawą spojrzałem na zegarek. Dochodziła właśnie
godzina dziewiąta. Wówczas to wyszedłem na korytarz i zobaczyłem, że na ławce przed
moim pokojem czeka jakiś mężczyzna. Głośno wymieniłem nazwisko Jana K. Mężczyzna
podniósł się mówiąc: To ja jestem i wszedł do gabinetu.
Był to elegancki, przystojny mężczyzna w średnim wieku, bardzo zaniepokojony
oczekującą go rozmową. Zciskał w ręku zmięty druk wezwania i nie potrafił ukryć swego
niepokoju.
Rozpoczęliśmy rozmowę. Zapytałem Jana K., czy dużo pije i od jak dawna. Powiedział,
że niestety; dużo, ale przecież zarabia dobrze i jeżeli pije, to za swoje. W następnych słowach
próbował dać mi do zrozumienia, że w sklepie, którego jest kierownikiem, nigdy nie było
żadnych niedoborów i nałóg, jakiemu od pewnego czasu uległ, nie powinien rzutować na
ocenę jego pracy. Stwierdził, że pije tylko wieczorami, a o godzinie 11 następnego dnia w
chwili otwarcia sklepu zawsze jest trzezwy.
Co działo się u Jana K. w sklepie  nie interesowało mnie zupełnie, przeszedłem więc
od razu do meritum sprawy.
 Panie K.  zapytałem  czy prawdą jest, że bawiąc się. z trzyletnią córeczką
dopuszcza się pan czegoś, łagodnie mówiąc, niestosownego?
Mój rozmówca zupełnie nie rozumiał w czym rzecz.5
236 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl