s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
równowagę. Niestety, najmłodszego musimy uśpić - powiedział Ewan.
- Nie! - usłyszeli nagle z tyłu głos Johna Bource. - Nie pozwolę, choćbym
miał go sam wciągać do wody. On ma wciąż ropę w pysku.
- Dobrze - zgodził się po chwili wahania Ewan. - Spróbujemy.
- 125 -
S
R
Wreszcie z ogromnym wysiłkiem odholowali grindwale na głębszą wodę.
- Wszystkie oprócz małego utrzymują się na wodzie - poinformował
Ewan po wyjściu na brzeg. - Poczekamy jeszcze kwadrans. Dłużej nie sposób
trzymać ludzi w takim zimnie.
Beth przebrała się i ruszyła w stronę chorego grindwala. John był zupełnie
wyczerpany. Każda fala zwalała go z nóg, ale podnosił się i wytrwale
podtrzymywał chore zwierzę.
- Pora wyjść na brzeg - nalegała Beth.
Bource rzucił pytające spojrzenie w kierunku Ewana.
- Zabije go pan, prawda? Weterynarz zaprzeczył ruchem głowy.
- Jeśli zginie, to nie z mojej ręki.
- Co to ma znaczyć, u diabła?
- Nie muszę panu tłumaczyć, Bource.
Twarz Johna stężała. Kolejna fala przewróciła go, ale Beth szybko
wyciągnęła pomocną rękę.
- Zrobił pan wszystko, co było można - powiedziała.
- Ale on nie przeżyje! Przeze mnie!
- Nic podobnego - odezwał się Ewan. - Popatrzcie!
W zwartym szpalerze rąk tych, którzy go podtrzymywali, grindwal zaczął
się wypinać i prężyć. Nie kołysał się już nierównomiernie, lecz przybrał
normalną pozycję.
- Trzeba jeszcze zaczekać - Thomas chciał zapobiec wrzawie radości.
Czekali więc pięć, dziesięć minut... Beth z rosnącym niepokojem
obserwowała sinobiałe twarze ludzi. Nie mogą zostać dłużej w wodzie.
Przesunęła się w stronę Ewana, ale uprzedził ją.
- Idziemy - powiedział cicho.
Podniósł rękę i na ten znak grupki ludzi opiekujące się grindwalami
jednocześnie pozostawiły zwierzęta. Przez dłuższą chwilę nie poruszały się,
- 126 -
S
R
potem powoli, niepewnie, jakby nie wiedziały, co je czeka w otwartym oceanie,
ruszyły przed siebie.
Nagle potężne cielsko obróciło się nieco na bok i zatrzymało. Beth
zamarła z przerażenia. Gdyby jeden zawrócił w stronę plaży, pozostałe
przypłynęłyby za nim. W chwilę pózniej mały grindwal podpłynął tak, że
znalazł się u jego boku i Beth natychmiast zrozumiała, o co chodzi. Matka
zaczekała na swoje małe, po czym razem dołączyły do pozostałych.
Beth rozpłakała się. Nadmiar emocji znalazł upust we łzach. Wstrząsnęło
nią gwałtowne łkanie. Tuż obok pochlipywał John Bource. Nagle jakaś ręka
chwyciła jej dłoń. Odwróciła się i napotkała oczy Ewana, błyszczące radością
i... czułością.
- Udało się, Beth! Odnieśliśmy sukces!
Zmiała się i płakała równocześnie. Na wpół świadomie poczuła, że ją
całuje, trzyma w objęciach.
Było już po dziewiątej, kiedy oczyszczono plażę. Beth miała pełne ręce
roboty, bo kilka osób nabawiło się hipotermii. Po powrocie do domu najchętniej
od razu położyłaby się spać, ale ledwie zdążyła wziąć prysznic, przysłano po nią
Micky'ego Edgara.
- Proszą panią doktor do pubu. Musi pani przyjechać, koniecznie.
Wyglądało na to, że zebrali się tam wszyscy mieszkańcy Illilawy. Stanęła
w drzwiach, nie wiedząc, jak się przedrzeć przez tłum, ale Matt Hannah zawołał
ją, wskazując miejsce obok Ewana. Rozprawiał akurat zawzięcie z jakimś ryba-
kiem. Spojrzał na nią, skinął głową, po czym kontynuował rozmowę.
Z trudem wytrzymywała to wszystko. Wokół niej wrzało: ludzie śmiali
się, śpiewali, a ona cieszyła się ich radością, ale sama nie była szczęśliwa. Nie
rozmawiała z Thomasem, chociaż czuła na sobie jego spojrzenie.
- Doktor Beth? - usłyszała nagle za sobą.
To John Bource zmierzał w jej stronę, a za nim Robyn z dzieckiem na
ręku.
- 127 -
S
R
- O co chodzi? - zapytała, zaskoczona promiennym uśmiechem na twarzy
młodej matki.
- Chcieliśmy panią poinformować, że przenoszę się z Samem do męża, do
hotelu.
- Uznała, że zmądrzałem - roześmiał się John, przytulając żonę i syna. -
Czy możemy porozmawiać na osobności?
Wstała, czując, że Ewan nie spuszcza jej z oczu.
- Wiem, że postępowałem głupio - ciągnął John, gdy wyszli na taras - ale
przeżycia dzisiejszego dnia wiele mnie nauczyły. Teraz rozumiem, co to znaczy
być odpowiedzialnym za rodzinę.
- Tak się cieszę...
- Pani ma wyjątkowo szczodre serce. Ogromnie sobie cenimy pomoc, jaką
tu otrzymaliśmy i pragniemy zrobić coś dobrego dla wyspy - powiedział.
- Postanowiliśmy zakupić dwa aparaty oddechowe: jeden dla Lorny, żeby
mogła z niego korzystać w domu, a drugi, zapasowy, dla szpitala - dokończyła
Robyn.
- Wspaniale! - Beth ucałowała ich z radości.
Pożegnali się i wyszli, a ona została na tarasie, zapatrzona w morze. Nie
miała ochoty wracać do pubu. Ruszyła w stronę schodów, gdy nagle z mroku
wyłonił się Ewan, zastępując jej drogę.
- Wracasz do domu?
- Tak - szepnęła.
- Pójdę z tobą.
- Ja... jestem samochodem.
- Ja też. Możemy je przecież zostawić.
- Ewan...
Czuła, że się uśmiecha, ale nie miała odwagi spojrzeć na niego. Nagle
zachciało jej się płakać. Wziął ją za rękę i trzymając w mocnym uścisku,
pociągnął w stronę plaży.
- 128 -
S
R
- Przecież oddalamy się od domu...
- To dobrze.
Nie rozmawiali ze sobą. Niby mieli mnóstwo spraw do omówienia, ale
brakowało im słów. Wystarczyła sama jego obecność, by czuła się szczęśliwa.
Nie chciała niczym zakłócać tej chwili.
Na plaży było spokojnie, bo wiatr ucichł. Mimo ciepłego ubrania Beth
drżała. Okrył ją skórzaną kurtką.
- Nie trzeba - powiedziała ledwo słyszalnym szeptem. - Ewan, nie mam
ochoty na spacer - mówiła głośniej, próbując zsunąć kurtkę. - Niczego od ciebie
nie chcę.
Nagle ujął jej podbródek i podniósł głowę, tak że ich oczy się spotkały.
- Niczego nie żądasz, kochanie?
- Nie jestem...
- O nic nie prosisz, wszystkim ufasz i w jakiś niepojęty sposób czynisz
cuda. John Bource chociażby...
- Więc słyszałeś?
- Słyszałem. Dar Beth Sanderson, dzięki której cuda się zdarzają.
- Ewan, proszę, chcę iść do domu.
- Nie!
Chwycił jej ręce i trzymał w żelaznym uścisku. Zaskoczył ją jego głos,
stanowczy, ale ciepły.
- Beth, wczoraj wróciłem na przyjęcie z postanowieniem jak najszybszego
wyjazdu z Illilawy - mówił cicho, zanurzając usta w jej włosach. - Pewna młoda
kobieta zaczęła strasznie wyrzekać na życie na wyspie: że nie ma sklepów, kin,
restauracji, że można umrzeć z nudów. Ty nie jesteś znudzona, prawda?
- Nie. Tylko... samotna.
- Ja też nie odczuwam braku wielkomiejskich atrakcji. To, na czym mi
naprawdę zależy, znalazłem właśnie tutaj. Jedyną osobą, która przepełnia moje
serce, wywołuje uśmiech na twarzy...
- 129 -
S
R
- Ewan...
- Słuchaj. Celia sprawiła, że straciłem radość życia. Dopiero przy tobie
dowiedziałem się, że dzięki miłości można osiągnąć wszystko. I pomyślałem... -
roześmiał się radośnie, beztrosko - pomyślałem, że Illilawa to absolutnie
wspaniałe miejsce. Myślałem przede wszystkim o tobie. Ratując grindwale, nie
mogłem się doczekać, kiedy wreszcie znajdzie się wolna chwila, żebym ci mógł
powiedzieć...
- Powiedzieć... co? - spytała cicho, a jej serce zadrżało.
- %7łe zdarzył się cud, bo ofiarowałaś mi miłość, a ja w zamian daję ci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]