s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie... po co, obejrzeliśmy sami.
- Czy znalezliście zakład, który ją wykonał?
- Niestety... próbowaliśmy, ale nie dało się. Samodział. Rozumiecie, tego rodzaju
marynarki tkają i szyją setki prywatnych warsztatów.
- Mogą też szyć spółdzielnie - zauważył Sulibor.
- Ta jednak nie miała znaku firmowego.
- Czyżby? Przyjrzyjcie no się, majorze - Sulibor odsunął połę marynarki. - O tu, nad
wewnętrzną kieszenią. Dość wyrazne ślady po odprutym znaku na podszewce. Powinniście
zmyć głowę temu, kto to oglądał. Takie przeoczenie.
Major założył nerwowo okulary, wziął marynarkę w ręce i oglądał uważnie.
- Masz rację - poczerwieniał i chrząknął zmieszany - tu był znak firmowy.
- Ile czasu potrzeba wam na przesłuchanie świadków ze spółdzielni?
- Przypuszczam, że tydzień...
- Chciałbym, żeby rozpoznali, z którego roku jest model oraz kiedy i gdzie została
oddana do sprzedaży.
W kilka minut pózniej pożegnaliśmy się z wciąż zmieszanym majorem. Na progu
Sulibor odwrócił się nagle.
- Byłbym zapomniał. Chciałem was prosić, żebyście oddali tę marynarkę ekspertom z
Centralnego Laboratorium.
- Sądzicie, że to w czymś pomoże?
- W każdym razie nie zaszkodzi - uśmiechnął się Sulibor.
Major kiwnął żałośnie głową.
- Zdaje się, że nasz wielkolud bardzo boleśnie przeżywa gafę swych podwładnych -
rzekł do mnie Sulibor, gdy wsiadaliśmy do wozu. Ten szczegół to przecież kapitalna rzecz.
- Myślisz? - Nie rozumiałem podniecenia Sulibora.
Podjechaliśmy pod Centralny Zarząd Kin.
- Tutaj wysiądziesz - uśmiechnął się Sulibor. - Mam dla ciebie małą, przyjemną
robótkę. Wynotujesz mi wszystkie sale kinowe w województwie wrocławskim, które
posiadają balkony.
Spojrzałem na niego jak na wariata.
- %7łartujesz chyba?
Ale Sulibor wypchnął mnie delikatnie z wozu i zatrzasnął drzwiczki. Stanąłem bezradny
na ulicy. Nie pozostawało mi nic innego jak spełnić to śmieszne polecenie.
Trzeba przyznać, że nasz wielkolud wziął sobie istotnie sprawę do serca. Musiał
poruszyć wszystkie sprężyny w Centralnym Laboratorium, bo jeszcze tego samego dnia o
godzinie ósmej wieczorem dał znać o sobie.
Piłem właśnie u Sulibora herbatę, kiedy zadzwięczał telefon.
- Odbierz - powiedział Sulibor zajęty otwieraniem szklanej puszki z konserwami, co,
jak wiadomo, dzięki pomysłowości naszych producentów jest czynnością wymagającą
specjalnego skupienia.
Spełniłem błyskawicznie polecenie i usłyszałem w słuchawce tubalny głos majora.
Donosił, że ekspertyza jest już gotowa i prosił o natychmiastowe przybycie.
- Czy jest coś ciekawego? - zapytałem nie bez podniecenia.
- Jest pewien maleńki szczegół.
Na stole w gabinecie leżała samodziałowa marynarka...
Dzikowicz chodził koło niej z szacunkiem, na palcach, jak koło muzealnego
eksponatu...
- A więc, towarzysze - zatarł ręce - mamy nowe odkrycie... Marynarka ta zwróciła
dawno naszą uwagę...
- Bez wstępów, drogi majorze - przerwał mu niecierpliwie Sulibor - mów od razu, co
znalezli.
Major nieco urażony, że zakłócono mu ceremoniał wtajemniczenia, milczał chwilę.
- Więc co znalezli? żywicę? - zapytał Sulibor.
- Tak... ślady żywicy świerkowej - Dzikowicz odwrócił się gwałtownie. - Skąd wiesz?
- Zgadywałem, ale mniejsza z tym... To wszystko, co znalezli?
- Nie... Znalezli jeszcze to...
Dzikowicz wyciągnął z biurka małe pudełeczko. W środku na kartonie leżała maleńka,
kosmata, liliowa łodyżka...
- Kawałek gałązki kwitnącego wrzosu - powiedział i wręczył nam szkło powiększające.
- Znalezli to w patce górnej kieszonki między dwoma warstwami materiału. Chcecie
obejrzeć? Proszę.
Ale mnie bardziej interesował w tej chwili wyraz twarzy Sulibora... Mały kapitan był
zadowolony.
Przerwaną kolację dokończyliśmy u majora. Jedliśmy ją jak spracowani rzemieślnicy
wprost przy warsztacie, na legowisku . W odróżnieniu jednak od naszej skromnej herbatki
była to kolacja zakrapiana.
Major wyciągnął z kasy pancernej ćwiartkę wiśniaku.
- Służbówka, towarzysze, tak zwana pancerna-mocna - zaśmiał się szeroko.
Zrehabilitowany niejako nowym odkryciem, odzyskał swój zwykły humor.
- Wspominałeś, Suliborku, o marynarkofobii Chreptowicza. Zdaje się, że znamy teraz
jej zródło. Muszę przyznać, że rzadko zdarza się coś tak działającego na wyobraznię i
prowokującego do łatwych skojarzeń jak ta gałązka wrzosu...
Wstał z miejsca i przyglądał się rzeczowo marynarce.
- Niezła marynarka - mruknął. - Prawdziwa setka, nie bardzo jeszcze zniszczona.
Dlaczego jej nie nosił? Co? Oto jest pytanie!
- Dlaczego jej nie nosił w okresie swego wcielenia w Chreptowicza - sprecyzowałem -
bo przedtem...
- Oczywiście - rzekł major - przedtem był w kinie. I na wycieczce był... w lesie. W
świerkowym lesie. W Sudetach są piękne świerkowe lasy... i wrzos - mruknął pod nosem.
Zapanowała długa chwila milczenia.
Zdaje się, że wszyscy myśleliśmy o tym samym. Lecz żenująca łatwość kojarzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]