s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lkajcym si, |e plemiona pograniczne, jak Montagnais i Algonkinowie, Batwo teraz mogBy ulec
zniewalajcymi wpBywom wrogiej, a tak pr|nej Kompanii.
- Brandy! Jak najwicej krzepkiej brandy sprzedawajmy naszym Indianom! - nawoBywali handlarze w
Montrealu, Quebecu, Trois RMeres. - W przeciwnym razie wszyscy oni, Basi jak licho na ognist
wod, bd pili angielski rum!
30
Francuscy handlarze, nie mniej zachBanni od konkurentów znad Zatoki, ju| od dawna stawiali na
brandy. Zawsze mieli w tym najgorliwsze poparcie wBadz cywilnych kolonii. Natomiast z caB
ostro[ci potpiaB ich niecne praktyki pierwszy biskup Nowej Francji, Laval. On bvl gBuchy na [liskie
wywody handlarzy, jakoby brandy sBu|yBa Indianom i chroniBa ich przed zazibieniem, |e byBa dla
nich
wod |ycia ,
francuskim mlekiem . Laval, nieugity rygorysta moralny, czBowiek o wzniosBej duszy i |elaznym
charakterze, ogldaB koszmarne sceny rozgrywajce si wiosn podczas corocznych futrzarskich
jarmarków w Montrealu. Indianie, pojeni tam bez miary ognist wod, przeistaczali si w zatraceDców,
popadali w ndz i choroby.
Biskup zapBonB gniewem i gBosem pot|nym niby dzwon bo|y poprzysigB wojn Bajdackim
handlarzom. Wszelako najwy|sze wBadze z gubernatorem na czele, szermujce hasBem racji stanu,
twardo ujBy si za gaBganami. NiezBomny LavaB rzuciB tedy na szal caBy swój autorytet moralny - a
|e Ko[cióB zajmowaB w Nowej Francji wyjtkow pozycj i miaB rozlegBe wpBywy - krewki biskup
doprowadziB bez maBa do wojny domowej nad Zwitym WawrzyDcem.
RozgorzaBy zmagania, w których gór raz byBa klika handlarzy z mo|nymi poplecznikami, to znowu
niepo|yty Laval. W okresie jego przewagi ugiB si przed nim sam Frontenac, najwikszy gubernator w
dziejach kolonii, i opu[ciB Kanad na siedem dBugich lat.
Koniec koDcem jednak Laval przegraB. W niecodzienn awantur wmieszaB si stanowczo Pary| i
rozstrzygnB j ostatecznie po my[li handlarzy, dajc im woln rk. Nagi interes zatriumfowaB - nie
pierwszy to i nie ostatni raz w historii.
Algonkinowie znad górnej rzeki Zwitego Maurycego wymieniali swe futra w Trois RMeres. Za
czasów Lavala kupcy w owym miasteczku pow[cigali si cokolwiek i tBumili w sobie ordynarn
pazerno[, ale potem byBo coraz to gorzej.
Której[ wiosny pojawiB si tam zamo|ny handlarz nazwiskiem Joseph Bigot. Zrazu przymilnie BasiB
si do przybyBych Algonkinów i sprzedawaB im ró|ne potrzebne rzeczy, najwicej weBnianych :>AC,
za które |daB czterech skór bobrowych za sztuk, co byBo przyjt cen. Potem jednak wydobywaB butelk
brandy i podsuwaB j pod nos co mBodszym junakom indiaDskim. Oni, rozochoceni bytno[ci w
ludnym mie[cie, Bypali na trunek po|dliwym okiem. - Posmakujcie mojej brandy! - judziB ich Bigot i
czyniB zachcajce
31
gesty. - Bodaj mnie zabito, je[li którykolwiek z was piB kiedy rówri mocn!
- Inni handlarze podobnie| gadaj, |e ich scoutiwaboy, woda ogni sta, najlepsza - rzuciB powtpiewajco
Jasny Grot, dwudziestokilkulej ni chwat o szerokich barach, znany z zawadiackiej natury, a taki z
tego, |e nie stroniB od brandy.
- Tedy, zuchu, przekonaj si sam, |e nie blaguj! - Francuz nall z butelki peBn szklanic i wcisnB j w rk
Indianinowi. - Wypij rM mój rachunek!
MBodzian potoczyB wzrokiem po zaciekawionych twarzach otaczaj» cych go przyjacióB, po czym
wychyliB trunek jednym wielkim haustem Cho staraB si tego nie okazywa po sobie, zna byBo, |e na
chwil H mu dech zaparBo.
- Ha, nie mówiBem, grzeje jak sto diabBów! - zachichotaB Bigot. I Niech strac, pocignij jeszcze raz!
Handlarz ponownie nalaB do peBna. Jasny Grot wypiB, a gdy odBo|y puste naczynie, na jego
skroniach pojawiBy si krople potu, a twarj nabiegBa mu krwi.
- No jak, nala wicej? - Bigot nie skrywaB zadowolenia.
Jasny Grot jakby nie sByszaB pytania. StaB jaki[ czas wytrzeszczajJ oczy, potem niespokojnie
przestpiLz nogi na nog i raptem zaczfl [piewa jak[ osobliw pie[D, przy czym gBos jego brzmiaB tak
ochrypli i gBucho, |e bli|szy byB raczej pomrukiwaniu niedzwiedzia nizli ludzkira dzwikom.
Zdumienie ogarnBo zebranych Indian, bo wszyscy znali zucha z tgiej gBowy. Nieraz przecie| potrafiB
wytrba kilka szklania wody ognistej, jedna po drugiej, i maBo co zna byBo po nim jej dziaBal nie.
Tymczasem teraz oczy Jasnego Grota bByszczaBy pijackim obBdemj i zdawaBy si nikogo nie
dostrzega. Gdy za[ ruszyB ku wyj[ciu, cigle zawodzc jak w transie chrapliw pie[D, chwiaB si na
wielkich nogacb| niby trzcina na wietrze.
- Sami widzieli[cie! - wykrzyknB handlarz do obecnych, gdy tamten zniknB za drzwiami. - W caBym
Trois Rivieres nie dadz wam brandy równie ognistej jak moja!
Wie[ o niezwykBej scoutiwaboy Bigota, co to ju| po niewielu Bykach przeniosBa chwackiego junaka
w kuszcy [wiat osobliwych doznaD, piorunem rozniosBa si po obozowisku Algonkinów. Szczwany
handlarz jeszcze tego samego dnia ubiB wy[mienity interes: sporo mBodych lekkoduchów nabyBo u
niego trunek, pBacc sBono - cztery futra bobro
12
^A^;
%((L
To obozowisko zwie si
Obid|uan, i tu pozostaniesz w[ród Algonkinów& s. 8
^/2
Istne pobojowisko! Wilków ubito chyba poBow, reszta zdoBaBa umkn& s. 53
we za butelk. Niektórzy z nich nie mieli ju| skór, bo wszystkie wcze[niej wymienili, wobec czego
Francuz skwapliwie podsunB im, a|eby pBacili kocami - tymi samymi, które dopiero co od niego
nabyli. Niejeden narwaniec poszedB na to.
Wieczorem po zamkniciu sklepu Bigot zacieraB rce z uciechy.
Ale[my im trafili do smaku nasz mikstur! - zarechotaB do swego pomocnika.^ ^ ^ ^^ ^ ^ ^.^ tamtego
nurtowaBy
Wt^mpS Oni |Bopi, |eby si ur|n, i tylko to ich obchodzi. Ich zamione Bby nie bd zdolne do |adnych
podejrzeD.
- Obv oby& - pomocnik nie byB przekonany.
Kilka dni wcze[niej Bigot wtajemniczyB go w swój plan przyrzdzenia specjalnej brandy dla Indian,
ów trunek, rozcieDczony obficie wod dla potanienia kosztów wBasnych, miaB pomimo to zwala z
nog najsilmej
SZe_gOk^tofbrandy tytoniem do |ucia i plepnem. |eby nale|ycie paliBa im gardBa - wyja[niaB. - A jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]