s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tata przez cały dzień gotował na obiad swoje słynne na cały świat (no, przynajmniej na całe
hrabstwo Greene) chili, podeszła i wyciągnęła do niego rękę.
- Cześć, Mark, miło cię poznać. Bardzo dziękuję, że zgodziłeś się to zrobić. Nie masz
pojęcia, ile to znaczy dla Amy. To znaczy, dla mnie. To znaczy, dla księgarni!
Mark zawtórował śmiechem mojej mamie. Warto było zobaczyć, że umie wprawić w
zakłopotanie kobietę tuż przed czterdziestką - nawet taką, która jest w ósmym miesiącu
swojej szóstej ciąży - w takim samym stopniu jak jej szesnastoletnią córkę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - rzekł Mark. - I też bardzo mi miło panią poznać.
Zostawiając mnie - po raz pierwszy w życiu - żebym sama się wszystkim zajęła, mama
zabrała parasolkę i się pożegnała.
- Przy tej pogodzie - oświadczyła, wskazując na deszcz lejący za szybami - nie
powinno wam przeszkadzać zbyt wielu klientów. A Darren jest na zapleczu, poszedł coś
przegryzć. Wrzaśnijcie tylko, jeśli czegoś będziecie potrzebować.
- Dobrze - obiecałam.
I nie umknęło mi, że wychodząc, bezgłośnie powiedziała do mnie:
- Miałaś rację. On jest słodki!
Dzięki Bogu, że Mark w tym momencie przeglądał właśnie nowy numer Sports
Illustrated ze stojaka z czasopismami i niczego nie usłyszał.
Rodzinny aparat cyfrowy miałam już przygotowany, więc nie chciałam tracić więcej
czasu.
- Miałam zamiar poprosić cię o pozowanie na dworze, ale przy tym deszczu, i tak
dalej, może zgodziłbyś się po prostu usiąść w jednym z tych foteli w dziale literatury
popularnej? - spytałam.
- Nie ma sprawy - powiedział i poszedł za mną.
Kazałam mu usiąść w podniszczonym skórzanym fotelu i w dłonie włożyłam mu
ostatniego Johna Grishama w twardych okładkach.
- Tak będzie dobrze. No wiesz: Kiedy nie prowadzi Ryb Bloomville do finałów
stanowych, Mark Finley relaksuje się w księgarni Courthouse Square .
Mark uśmiechnął się skromnie.
- No cóż, jeśli rzeczywiście uda mi się doprowadzić Ryby Bloomville do finałów
stanowych, chcesz powiedzieć.
- Och, na pewno ci się uda. Jesteś niesamowity. I nie tylko na boisku, poza nim też.
- Daj spokój - zaprotestował Mark, przewracając oczami. Ale nadal się uśmiechał.
- Sam daj spokój. Wiesz, że to prawda. Chciałabym być podobna do ciebie.
- Sama jesteś naprawdę bardzo fajna. Bo przecież nikt inny w historii całej szkoły nie
wpadł jeszcze na pomysł, jak zarobić tyle pieniędzy, ile tobie się udało w jeden wieczór.
- Ja sobie niezle radzę w kwestiach finansowych - wyjaśniłam, pstrykając zdjęcia. -
Ale już nie tak dobrze z ludzmi. Na przykład, z twoją dziewczyną. Hej, a mógłbyś przełożyć
jedną nogę przez oparcie fotela? Taa, właśnie tak, fajnie i swobodnie.
- Z Lauren? - Mark przestał się uśmiechać.
- Taa, z Lauren. No bo pewnie tego nie wiedziałeś, ale ona mnie od wielu lat
nienawidziła.
- Wykluczone - stwierdził Mark. Znów się uśmiechał. - Lauren za tobą przepada.
Nawet mi opowiedziała, jak bawiłyście się razem Barbie, kiedy tyłyście małe.
- Powiedziała ci? - Na moment zapomniałam o zdjęciach. - A opowiedziała ci o super
big gulp?
- Coś chyba o tym raz czy drugi słyszałem. - Teraz miał nieco zmieszaną minę. - Ale
to było dawno temu, prawda? Ja wiem, że Lauren, i wszyscy inni, strasznie się cieszą, że
pozwoliłaś nam zorganizować imprezę w budynku twojego dziadka.
- Taa. Słuchaj, może parę fotek zrobimy przy ladzie, jakbyś coś kupował. Dobrze?
- Nie ma sprawy. - Mark wstał, pokazując mi aż proszący się o zdjęcie tyłek w
obcisłych, wytartych dżinsach.
- Tylko że... - zaczęłam, przełykając ślinę. - No właśnie. To znaczy, w tej sprawie.
- To naprawdę super, że nam pozwoliłaś zrobić imprezę w obserwatorium. - Mark
pozował przy kontuarze. Z jego swobody przed obiektywem aparatu widać było wyraznie, że
już kiedyś coś takiego robił. Ta poza z ręką na podbródku wyglądała trochę jak z katalogu
Searsa. Ale nie chciałam mu nic mówić. - Naprawdę uratowałaś nam tyłki. Kolejny raz.
- Wiem. Ale ta sprawa z Lauren...
- Jaka sprawa z Lauren?
- Ta sprawa między Lauren i mną...
- Ale ja ci cały czas próbuję właśnie powiedzieć - przerwał mi Mark ze śmiechem - że
nie ma żadnej sprawy. To znaczy, ze strony Lauren. Ona cię totalnie lubi, Amy. Widziałaś,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]