s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go wmawiała sobie, że to wyjątkowa sytuacja, a większość bliz-
nich żyje jak bajce długo i szczęśliwie. Gdyby spotkało ją nie-
szczęście, zawsze mogłaby cieszyć się ich radościami. Wiedzia-
ła, że to złudzenie, ale za wszelką cenę starała się je podtrzy-
mać.
Jesteś w niej zakochany powiedziała z trudem. Kochasz
Elise.
Nad życie. Od wielu lat. Jego twarz wciąż była pozbawiona
wszelkiego wyrazu.
Biedny Carlo.
Nikt się nie może o tym dowiedzieć. Popatrzył jej prosto w
oczy. To nasza tajemnica, rozumiesz, Franny? Nie chcę, żeby
Elise i David kiedykolwiek o tym usłyszeli. Byłoby im ciężko
na sercu.
112
W milczeniu pokiwała głową. Carlo kocha Elise, a ona uwielbia
Davida. To okropne! Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić.
Czemu dopiero teraz mi o tym powiedziałeś?
Nie miałem innego wyjścia. Sama się domyśliłaś. Franceska
westchnęła ciężko. Gdy na dobre rozstała się z Brettem i wybie-
gła z kościoła zrozpaczona i wściekła, zwróciła się do Carla, bo
miała nadzieję, że on pomoże jej spojrzeć na trudne życiowe
sprawy z innej perspektywy. Był przecież starszy i mądrzejszy.
Spodziewała się, że przemówi jej do rozsądku i pomoże zrozu-
mieć, czemu Brett nie wierzy w istnienie prawdziwej miłości.
Oczekiwała, że razem coś wymyślą. Kochała Bretta i pragnęła,
żeby odwzajemnił jej uczucia. Wierzyła głęboko, że potęga mi-
łości zniszczy wszelkie przeszkody.
Miałam nadzieję, że mój wielki romans zakończy się ślubem.
Marzyłam o kwiatach, szampanie, jedwabnej pościeli i złotych
obrączkach.
Wiem mruknął Carlo.
Zawsze pragnęła stanąć na ślubnym kobiercu i od dawna wie-
działa, kto powinien się jej oświadczyć. Zniła o tym jako nasto-
latka i jako dorosła kobieta. Wyrzekła się tenisówek i dżinsów,
byle tylko urzeczywistnić swoje marzenia. Czyżby przegrała?
Nie mogła się z tym pogodzić.
Z drugiej strony jednak... Carlo kocha Elise, a ona uwielbia
Davida... Franceska pokochała Bretta, który ucieka przed miło-
ścią...
Znowu westchnęła.
Trudno jest kochać. Nie wystarczą róże i przejażdżka limuzy-
ną. Całkiem prawdopodobne, że wielka miłość najczęściej zo-
stawia po sobie straszliwą pustkę i złamane serce.
Brett przekonał się o tym wcześniej od nas odparł Carlo ze
smutnym uśmiechem.
Franceska dopiero teraz zdała sobie sprawę, że bezpodstawnie
113
twierdziła, jakoby mężczyzni trwali w kawalerskim stanie i uni-
kali zobowiązań, bo lubią nieład i jedzenie z mikrofalówki. Za-
chowała się wtedy jak idiotka.
Trzeba pogodzić się z klęską, pomyślała, siadając wygodnie na
czerwonym plastikowym krzesełku.
114
ROZDZIAA DZIESITY
Brett, wciśnięty w róg ławki, złapał się na tym, że wyciąga szy-
ję, żeby ponad tłumem gości wypełniających kościół wypatry-
wać znajomej twarzy. Czekał niecierpliwie, aż pojawią się
druhny. Cholera, robi z siebie głupca! Odwrócił głowę w stronę
ołtarza i masował obolały kark.
Czemu służą te wysiłki? Kogo chce zobaczyć? Z pewnością nie
chodzi o Franny. Podjęła decyzję, którą przyjął do wiadomości.
I cóż z tego, że przez dwie doby nie zmrużył oka? Kto śmiał
twierdzić, że te napady bezsenności zaczęły się zaraz po ich
rozstaniu? Z drugiej strony łóżko bez niej wydawało się takie
puste...
Poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Obejrzał się i ujrzał smut-
ne oczy Carla, który odprowadzał właśnie do ławki panią w ele-
ganckim kapeluszu. Gdy zajęła miejsce, przywitał się z Brettem.
Jak żyjesz, stary? Poklepał go po ramieniu.
Czuję się dobrze, jestem zadowolony z życia, dużo odpoczy-
wam mruknął ironicznie Brett, rzucając mu badawcze spojrze-
nie. Same kłamstwa.
Aż tak zle? Carlo uśmiechnął się, jakby chciał dodać mu
otuchy.
Owszem. Brett wmawiał sobie, że nikt z rodziny Milano nie
ponosi odpowiedzialności za jego duchowe rozterki.
Pomyślałem... chyba nie jest ci łatwo.
Zwięte słowa! Gdyby się przypadkiem wygadał, że winę za to
ponosi jego ukochana siostrzyczka i gdyby wyszło na jaw, dla-
czego tak za nią tęskni, pewnie musiałby walczyć na pięści ze
wszystkimi jej braćmi.
Nic mi nie jest, stary zapewnił. Po chwili przyznał niechęt-
nie, że ostatnio marnie sypia.
115
Wkrótce panna młoda stanęła w drzwiach kościoła i ruszyła w
stronę ołtarza. Towarzyszyły jej druhny w białych sukniach.
Brett jak urzeczony patrzył na Franny. Westchnął ciężko i
uświadomił sobie, że od ich rozstania minęły całe dwa dni. Sta-
rał się o niej zapomnieć. Była taka piękna w sukni bez rękawów
odsłaniającej śniade ramiona. Podziwiał śmiały dekolt oraz krój
podkreślający wspaniałą figurę. Nagle zacisnął powieki. Nie
chciał na nią patrzeć. Przebiegały mu przez głowę dziwne myśli,
a w sercu rodziły się osobliwe uczucia, ale postanowił nie zwra-
cać na nie uwagi.
Oczy miał zamknięte, lecz wiedział, kiedy go minęła, bo poczuł
woń jej perfum. Sposępniał i zamknął się w sobie. Najchętniej
wróciłby teraz do domu. Dwa piwa i osiem godzin snu to by
go postawiło na nogi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]