s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napadła. Ale żeby mieć pewność, a zwłaszcza żeby zacząć leczyć, muszą być
badania.
- Nie będzie badań. Nic mi nie jest. Jestem w olimpijskiej formie. Faktycznie
trochę zle się ostatnio czułem, ale już mi przeszło.
W końcowej fazie oporu istotnie próbował udawać, że mu przeszło, że nic mu nie
jest, że długotrwałe, uporczywe i niczym nie uzasadnione ataki nieugaszonego
pragnienia nagle minęły same z siebie. Nic mi nie jest, powtarzał w kółko, nic
mi nie jest, nic mi nie jest. Nic mi nie jest, jestem w olimpijskiej formie.
Chryste Panie - zachłystywała się babka Joanna - Chryste Panie, jak kolejny raz
słyszałam: nic mi nie jest, jestem w olimpijskiej formie, to nie raz i nie dwa
pomyślałam, że skrócę jego męki i chłopa zabiję. Nic mi nie jest, co najwyżej
żołądek się trochę rozregulował, ale ja sobie z tym poradzę, ja mam swoją
prywatną medycynę. Faktycznie miał swoją własną medycynę, bo przecież nigdy w
życiu nie był u lekarza ani w szpitalu, nawet apteki omijał z daleka.
Prywatna medycyna Jana Nepomucena opierała się na dwu filarach. Po pierwsze, na
wygrzewaniu wszystkiego, co ewentualnie dolega, po drugie - na zestawie
prywatnych leków, które trzymał w silnie sfatygowanej reklamówce z napisem
Orbis". Były to mianowicie: krople miętowe, nervosol, aspiryna, puder pabiamid,
przeterminowany biseptol, tubka oxycorru oraz brudnaworudy zwój bandaża
elastycznego. Kiedy sięgał po reklamówkę z napisem Orbis", kiedy wydobywał ją z
dna szafy, kiedy zaczynał w niej grzebać, wiadomo było, że coś mu dolega. Można
powiedzieć, że po szeleście reklamówki z napisem Orbis" domownicy rozpoznawali
jego słabszą formę.
- yle się czujesz? Coś ci jest? - pytała babka Joanna, a on spoglądał na nią
wzrokiem pełnym politowania, osłupienia, oburzenia i generalnego współczucia dla
jej osobliwych pomysłów, które pomimo mijających lat nie przestawały go
zdumiewać.
- Mnie coś jest? Ja się zle czuję? Joasiu, pomimo mijających lat twoje osobliwe
pomysły nie przestają mnie zdumiewać. Nic mi nie jest, jestem w olimpijskiej
formie.
- To po co ci lekarstwa?
- Po nic. Sprawdzam, czy nie powinienem uzupełnić zasobów mojej prywatnej
apteczki. Ale nawet moje prywatne leki mi po nic. Jestem w olimpijskiej formie.
Kiedy stosował drugi wariant swojego prywatnego leczenia, kiedy podejmował
terapię grzewczą, był mniej skory do buńczuczności; oczywiście utrzymywał po
staremu, że nic mu nie jest, ale frazę o olimpijskiej formie dawał rzadziej.
Terapia grzewcza polegała na tym, że stał przy kaloryferze i grzał dolegliwe
miejsce, najczęściej brzuch, bo z tym miał największe kłopoty i do lekkich
niedyspozycji żołądkowych bagatelnym tonem niekiedy (bardzo niekiedy) się
przyznawał. W sezonie nieugaszonego pragnienia reklamówka z napisem Orbis"
szeleściła bez przerwy, bez przerwy też, całymi godzinami, Jan Nepomucen stał
przy kaloryferze i jak w miłosnym zbliżeniu przytykał biodra do żeliwnych
żeberek.
- Poszedłem do lekarza jako człowiek obdarzony wszystkimi zmysłami, a wróciłem
jako pozbawiony zmysłu smaku inwalida - Jan Nepomucen posępnie wpatrywał się w
stojący przed nim talerz cienkiego rosołu z warzywami: dieta była dla niego nie
do przejścia. Zciśle rzecz ujmując, dieta jako taka była do przejścia, nie do
przejścia była rezygnacja ze słodyczy. Niby radził sobie ze wszystkim,
wiadomość, że zagięła na niego parol towarzyszka cukrzyca, przyjął spokojnie,
podporządkował się leczeniu. Brał leki, zastrzyki insuliny, które przychodziła
mu robić wiecznie roześmiana pani Wandzia z pogotowia, przyjmował wręcz z
seksualnym zapałem, bez problemu odstawił alkohol, bez entuzjazmu, ale zjadał
warzywne rosoły i inne cienizny. Przeklinał wiotczejące mięśnie i wysychające
ścięgna, ciało słabnące, odmawiające posłuszeństwa i niepotrafiące rano wykonać
ani jednej pompki, ani nawet jednego przysiadu, było dlań nie do zniesienia, ale
przecież jakoś je znosił. Braku słodyczy nie wytrzymywał. (Rozumiecie teraz, że
od czasu do czasu wspominane na tych kartach kupowanie batonów Cadbury na Dworcu
Centralnym nie jest żadną ekstrawagancją, ale ma genetyczny podkład). Jan
Nepomucen bez łakoci nie potrafił się obejść. Mleczne czekolady, pudełka
ptasiego mleczka, kilogramy kasztanek, malag, rodzynek i orzechów w czekoladzie
melinował, gdzie mógł, i jak tylko była sposobność, obżerał się szaleńczo. Babka
Joanna niczym wytrawny funkcjonariusz z nakazem rewizji szła od pokoju do pokoju
i paliła kolejne dziuple z towarem. Tarczowa piła, klasyczny sztylet albo
zwyczajna żyletka rozcina moje serce, kiedy o tym myślę. Drętwieję z rozpaczy,
kiedy widzę moją siedemdziesięcioletnią babkę przeczesującą dom w poszukiwaniu
słodyczy, które mogą zabić mojego dziadka, i tężeje mi w szlochu gardło, kiedy
wyobrażam sobie mojego przeszło siedemdziesięciopięcioletniego dziadka
chowającego po kątach słodycze, bez których nie może żyć.
Przez ładnych parę miesięcy po jego śmierci jezdziłem do Granatowych Gór
częściej niż zwykle. Któregoś razu, nie pamiętam już po co, pewnie śmiertelnie
znudzony nieustającą żałobą babki, polazłem na strych. Jeden z wiecznie
buszujących tam duchów sprawił, że stojąca w kącie szafa otwarła się ze
skrzypieniem. Wewnątrz wisiało kilka ciemnostalowych górniczych garniturów.
Dawno miałem pomysł, żeby przymierzyć, a może i wybrać jedną z absolutnie
stylowych w swej archaiczności marynarek, powinna być dobra, powinna pasować -
Jan Nepomucen był mniej więcej mojej postury. Marynarka pasowała, była dobra i w
kieszeni też było pełno dobra: cztery
mianowicie skamieniałe snickersy. Nie zdążył ich zjeść, bo umarł. Może trzymał
je na najczarniejszą godzinę, może gdzie indziej miał inne, lepsze słodycze.
Lepsze, czyli polskie. Jan Nepomucen był pod tym względem bezlitosnym
szowinistą. 9
- W porównaniu z mleczną wedlowską milka smakuje jak psie gówno! W porównaniu z
danusią twix to jest cienki Bolek! W porównaniu ze zwykłą krówką rafaello to
jest bzdzina! - do dziś słyszę jego patriotyczne zawołania. Może zatem zostały
te snickersy nieruszone, bo do końca miał gdzieś bardziej pod ręką schowaną
wedlowską, danusię albo torebkę zwykłych krówek? Najpewniej jednak cztery
odnalezione przeze mnie pośmiertne snickersy zostały nietknięte, bo nie umiał
ich znalezć. Gubił się, sam się gubił wśród niezliczonych skrytek. Ruszał się z
coraz większym trudem, ból w niego wchodził za bólem.
Jak dotrzeć do schowanego parę tygodni temu w piwnicy pudełka mieszanki
czekoladowej, jak nie idzie kroku zrobić. Jak tam zejść po schodach, jak wzrok
coraz słabszy, tak słaby, że nawet własnych czyraków na własnych nogach nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]