s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

kto nagle zatrzymał się w nocy na podwórku własnego domu - zna tu każdy
kamyk, ale nie wie, przy którym rogu domu się znajduje.
Na tym krawężniku siedziała w dniu przyjazdu do obozu. Jak to się dzieje, że
nie może rozpoznać tego miejsca? Pamięta je doskonale, ale ono wygląda jakoś
inaczej. Na prawo jest pusty plac... zawsze był po lewej stronie! Zawsze widzi
go od strony bloków. Dlaczego teraz nie może go rozpoznać? Jakby był nie na
swoim miejscu. W dniu przyjazdu sprawiał wrażenie przyjemnego, ogrodzonego
kortu tenisowego. Stąd wygląda inaczej...
Odmienność wyglądu wiąże się z odmiennością odczuć - teraz i wtedy. Daniela
rozgląda się i nie może się zorientować, gdzie się znajduje.
Z kuchni wynoszą już kotły z zupą. Niedługo zaniosą zupę do bloków. Już
południe. Daniela podniosła się z krawężnika. Kamienie są ułożone estetycznie i
dokładnie. Na prawo kamienna droga prowadzi do Oddziału Pracy. Hentschel-
Księżyc ciągle buduje obóz. Na początku pewnie tutaj nadzorował pracę. Tu, w
tym miejscu, dziewczyny musiały skrobać
252
łopaty z błota i nosić szyny z miejsca na miejsce, ile tysięcy młodych kobiet
odjechało stąd do krematorium czarną ciężarówką, zanim zbudowano tę drogę?
Ile muzułmanek spłonęło żywcem, zanim stanęły baraki tonące w różach? Ile
krwi uczennic wsiąkło w tę ziemię?
Daniela wolnym krokiem ruszyła do baraków, patrząc w stronę Oddziału Pracy.
 Tam, w niebie, budują autostradę. Właz na samochód, mein Liebchen, i pomóż
im, I nie zapomnij pochwalić się, że zdobyłaś dyplom u mistrza Fritza
Hentschela!"
To tam Hentschel-Księżyc demonstruje swoje poczucie humoru. Na pewno tak
samo żartował, gdy Baustelle znajdowało się tutaj. Czy ktokolwiek policzy, ile
dziewcząt wdrapało się na ciężarówkę, żeby budować w niebie autostrady?
Jutro pojedzie na ochotnika do Niederwalden. Teraz postanowienie to wydało
się jej bezcelowe i uciążliwe. Nagle ogarnęła ją tęsknota za tymi wszystkimi,
którzy kiedyś tu przebywali, a których już nie ma.
Na linii horyzontu biała chmurka usiadła na czerwonym od róż trawniku.  Nie
zapominaj, że igrasz ze śmiercią. Nie potrafisz postępować z Niemcami".
Skąd wziąć pół bochenka chleba?
Rozdział osiemnasty
I
- Hej, medyk! Chodz tutaj!
Harry wystawił głowę z bramy bloku, jak %7łyd podczas Akcji w getcie, gdy
Niemcy odnajdą jego kryjówkę.
- Załaduj to gówno! - usłyszał rozkaz esesmana.
Przy szopie na zwłoki stała czarna ciężarówka. Słysząc jej warkot, Harry
wyszedł ze swej przychodni, aby po raz ostatni spojrzeć na Zanwila Lublinera.
Nawet gdyby Zanwil tego potrzebował, to i tak nigdy by się do tego nie
przyznał. Może jednak pożegnalne spojrzenie ułatwi Zanwilowi ostatnią
podróż?
Kierowca, esesman, zauważył wysuniętą z bramy głowę Harry'ego, więc go
zawołał i rozkazał ładować zwłoki. Opuścił tylną burtę i udał się do niemieckich
kwater.
Na platformie ciężarówki, przykrytej czarnym brezentem, panowała ciemność.
W głębi leżała sterta nagich szkieletów, ułożonych w piramidy z profesjonalną
maestrią, jak ziemniaki w piwnicy farmera pedanta. Większość powierzchni
platformy była pusta; musi się na niej zmieścić jeszcze wiele  gówna" z wielu
obozów, trzeba więc układać zwłoki metodycznie i ze znajomością rzeczy.
Niezliczone kończyny nagich szkieletów posplatały się ze sobą. Trudno nawet
określić, czy należały do mężczyzn czy do kobiet. Po prostu kości, niezliczona
liczba kości.
254
Harry znał ludzi, których zwłoki leżą teraz w szopie jego obozu. Wie, kto, kiedy
i jak umarł. Jeszcze niedawno bywali w jego przychodni. Pamięta ich głosy,
zniekształcone aż do pisku. Pamięta ich siniaki i ropiejące wrzody. Zna
przyczyny ich śmierci, również tych, którzy w przychodni nie bywali. Zna także
szczegóły śmierci tych, których zwłoki przyniesiono z Baustelle - padli z łopatą
w ręku i nawet kopniaki kapo nie mogły ich nakłonić do podniesienia się.
Ludzi, których zwłoki leżą w szopie, Harry znał jak obozowe powietrze i
obozowy smród.
Ci, co leżą na platformie ciężarówki, są niby podobni, ale jacyś inni. Wydzielają
inny zapach, jakby przywiezli ze sobą odór swoich obozów. Niby z tej samej
gliny, ale jacyś zagadkowi, jakby pochodzili z innych planet.
Gdy się na nich patrzy, mimowoli nasuwają się pytania: jak umarli? Jak żyli?
Jakie udręki były ich udziałem? Jak wyglądają obozy, z których tu przyjechali?
Jak oni sami wyglądali przedtem? Jaki mieli akcent i jakim językiem mówili?
W budzie ciężarówki, zaparkowanej na dziedzińcu obcego obozu, czuje się
jakąś bijącą od nich dystynkcję. Są gośćmi z zewnątrz, zza kolczastego drutu, z
tajemniczego świata zewnętrznego, którego nie wolno znać, choć wie się na
pewno, że istnieje - tak jak mieszkańcy jakiejś planety, którzy zdają sobie
sprawę z istnienia innych planet, lecz nie mogą się dowiedzieć, jak tam jest.
Zmierć jest wszędzie taka sama, za to życie różnorakie. Na martwych twarzach
instynktownie szukamy śladów przeżytego życia; i nie jest przerażająca śmierć
wypisana na nich, to przerażają ciągle obecne ślady życia. Przyglądając się
zwłokom szukamy właśnie tych śladów, próbujemy sobie wyobrazić życie
człowieka mimo lęku, jaki w nas budzą jego zwłoki.
255
Również w splątanych szkieletach muzułmanów poszukujemy śladów ich
muzułmańskiej egzystencji. Jak oni żyli? W jakich barakach mieszkali? Jakie
niebo mieli nad głowami? Jaką robotę wykonywali na Baustelle? Jaki był ich
żydowski szef? Na ile porcji dzielono u nich jeden bochenek chleba?
 Załaduj to gówno!"
Wspomnienie rozkazu powoduje, że wszystkie zwłoki odzyskały nagle swą
identyczność w oczach Harry'ego. Chciał po raz ostatni zobaczyć Zanwiła
Lublinera, lecz teraz już tylko podnosi zwłoki i wrzuca je na platformę, jedne po
drugich. Gdy esesman wróci, wszystkie muszą być na miejscu. Pini, syn Icka
Meyera, na pewno nie był za życia tak ciężki, jak teraz. Jak to się stało, że
zostawili mu spodenki? Tylko krótkie spodenki, ale zawsze to jest coś. Bose
stopy Piniego ciągną się po ziemi - Pini nigdy nie wyglądał na kogoś, kto ma
długie nogi. Aha, spodenki są podarte z tyłu - to dlatego mu je zostawiono.
 Studenci tacy jak Pini są chwałą i dumą lubelskiej Jesziwy" - powiedział
kiedyś rabbi Szapiro, jej fundator i dziekan. Pini rzeczywiście był znakomitym
studentem.
Teraz bose stopy Piniego wloką się bezwładnie po piachu dziedzińca, jakby
uparcie odmawiał wejścia do samochodu. Kiedy Spitz zabierał się do
przyłożenia jego ojcu dwudziestu w dupę, Pini sam rzucił się na ławkę krzycząc:
 Drogi szefie! Słodki szefie! Zabij mnie zamiast taty!" Teraz można już tylko
wrzucić go na samochód.
Dziwne rzeczy dzieją się w obozie. Słabeusz nieraz wytrzymuje dużo więcej niż
chłop na schwał., Młody Pini umarł jak muzułman, a jego schorowany ojciec
dzień w dzień chodzi na Baustelle. Pięćdziesięcioletni, uschnięty na wiór Icek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl