s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jaką zaprezentowała Annie. Takiej jej jeszcze nie znał.
- Obawiam się, skarbie, że to nie jest właściwa pora na rozmowę -
rzekł.
- A moim zdaniem jest. - Obróciła się z uśmiechem w stronę Bena. -
Mam nadzieję, że pan uzna twoje obrażenia za na tyle poważne, iż nie
pozwoli ci wstać, póki mnie nie wysłuchasz.
- Oczywiście - przytaknął ten z uśmiechem. Brant przesłał Benowi
wiele mówiące spojrzenie.
- Bądz tak dobry...
- Rozumiem - rzekł Ben, kierując się ku drzwiom. - Przyjrzę się
ostatnim jezdzcom.
- Mam serdecznie dość ludzi, którzy wiedzą lepiej ode mnie, co jest
dla mnie ważne. - Wskazującym palcem dotknęła swojej kolorowej koszuli.
- Ja mam święte prawo sama podejmować decyzje dotyczące mojej osoby.
- Jakżebym śmiał? Nigdy nawet nie próbowałem...
- Owszem, próbowałeś - przerwała mu. - Przed miesiącem, kiedy
wychodziłeś z domu mojej babki, oświadczając, że wiesz, jakie życie
bardziej mi odpowiada. -Sięgnęła po ręcznik i przetarła mu spoconą twarz. -
Powiedziałeś, że na pewno znudzi mnie życie na wsi i zapragnę wrócić do
swego środowiska. Tak jakby życie w mauzoleum stanowiło dla mnie szczyt
marzeń.
Miała rumieńce z emocji, a Brant stwierdził, że bardzo jest jej z tym do
twarzy. Boże, jak on ją kochał!
- Annie, chcę ci coś powiedzieć...
128
RS
- Ja jeszcze nie skończyłam - rzekła, potrząsając gniewnie głową. -
Nigdy nie czułam takiej pełni życia jak wówczas, gdy byłam z tobą na
ranczu Pod Samotnym Drzewem" albo gdy obserwowałam, jak ryzykujesz,
ratując jezdzców na arenie. I nie zamierzam wracać do egzystencji, jaką
wiodłam, nim poznałam ciebie.
- Naprawdę?!
Jakże pragnął chwycić ją w ramiona, ale zamiast tego chwycił brzegi
stołu, co powstrzymało go skutecznie przed eksplozją uczuć. Słuchał z
radością jej słów, podziwiał jej determinację i z niecierpliwością czekał na
dalszy ciąg.
- Tak. Nie mam zamiaru żyć tak jak przedtem. - Tym razem przetarła
mu czoło. - Przeszło miesiąc temu poznałam fantastycznego człowieka i
zakochałam się w nim.
Ale ten człowiek wyznaje dziwną teorię, a mianowicie, że kobieta z
Illinois nie może być szczęśliwa z mężczyzną z Wyoming. - Odłożyła
ręcznik i spojrzała na niego groznie. - Lecz ja nie poddam się bez walki.
Będę mu się narzucała jak mitomanka.
- Jak nimfomanka - poprawił ją z uśmiechem. I nie mogąc się dłużej
powstrzymać, chwycił ją w ramiona. -
O takich dziewczynach mówi się nimfomanki, skarbie.
- Niech będzie. Zamierzam chodzić za nim krok w krok, aż wreszcie
zrozumie... - Urwała, po czym dodała tonem już mniej pewnym siebie,
wręcz nieśmiałym:
- A jeśli on naprawdę mnie kocha, to nie pozwoli mi dłużej mówić i
poprosi mnie o rękę. Nie będzie czekał, aż zrobię z siebie kompletną idiotkę.
- Skarbie, on cię kocha. Chyba w to nie wątpisz? Ale wstawiłaś taką
mowę na jego cześć, że nie chciał ci przerywać.
129
RS
Gdy ją całował, przypomniała mu się ta zalękniona
I drżąca dziewczyna na balkonie w Saint Louis.
- Boże, jak ja do ciebie tęskniłem! Czy wybaczysz mi kiedykolwiek, że
zachowałem się jak bezmózgowiec?
- Wybaczę. Tylko żeby mi się to więcej nie powtórzyło!
- Daję ci słowo, że nic podobnego nigdy się nie zdarzy.
- Patrząc jej w oczy, pogładził ją tkliwie po policzku.
- Jesteś najpiękniejszą na świecie kobietą i nie zamierzam cię utracić.
Kocham cię ponad wszystko. Wyjdziesz za mnie i zamieszkasz ze mną na
ranczu?
- Tak, wyjdę za ciebie - powiedziała, zarzucając mu ramiona na szyję.
Azy rozbłysły w jej oczach. - Ale wydaje mi się, że to nie jest dom naszych
marzeń.
Brant poczuł ukłucie w sercu, ale pomyślał sobie, że z Annie wszędzie
będzie szczęśliwy.
- A gdzie chciałabyś mieszkać, skarbie?
- Chciałabym, żebyśmy zbudowali wielki dom w tej twojej dolinie -
rzekła z promiennym uśmiechem. -Chciałabym obserwować dzikie
zwierzęta wychodzące z lasu na łąki. Chciałabym w letnie wieczory siedzieć
z tobą na tarasie i podziwiać zachód słońca kryjącego się za górami. -
Spojrzała na niego i powiedziała, ściszając ton: - A kiedy urodzą się nam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]