s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwierzątek, którymi zarzucone było jej łóżko, i pogryzając marchewkę
oglądała całostronicowy rysunek na odwrocie teczki.
Była to wyjątkowo udana, ręcznie narysowana podobizna
szczupłej, zgrabnej Bonnie stojącej na plaży w skąpym
dwuczęściowym kostiumie kąpielowym i wyniośle patrzącej na
bezmiar wód.
Przyglądała się rysunkowi i wzdychając w rozmarzeniu myślała,
jak by to było cudownie, gdyby tak mogła uciec od tego paskudnego
krępującego ją ciała i mieć szczupłą, zwinną, pełną wdzięku figurę jak
171
anula
pani Temple... W końcu posprzątała resztki skromnej uczty i surowo
popatrzyła na swój brzuch, w którym jeszcze burczało z głodu, po
czym włożyła kurtkę i wyszła w pełen tajemniczych szeptów mrok
szukać Allie i pani Temple.
Podobnie jak Bonnie, Paul Temple wybrał się na poszukiwanie
żony, tylko nie bardzo wiedział, gdzie mógłby ją znaleźć.
Wyszedł z domu, zatrzymał się przy bramie w pobliżu
kwitnących krzewów tawuły i rozejrzał się po cichym podwórku.
Dokąd mogła pójść Leah? Czym wypełniała czas, kiedy go nie było?
W ostatnim tygodniu, który zakończył się podróżą służbową do
Chicago, był bardzo zajęty. Od czasu wspólnej wyprawy do chaty
niewiele widział Leah i zdumiało go odkrycie, jak bardzo mu jej
brakuje.
Późnym popołudniem, zaraz po przylocie, prosto z samolotu
wskoczył do samochodu i nawet nie wstępując do biura pojechał do
domu. W drodze myślał o pełnej wdzięku, uśmiechniętej twarzy, o
radosnym blasku oczu,o jej nieśmiałości i delikatności. Gdy tylko
przyjechał na farmę, niczym zakochany sztubak puścił się biegiem do
domu. Ale dom był dziwnie cichy i mroczny, jakby dopiero obecność
Leah była w stanie go ożywić. Paul przebrał się więc i wyszedł na
dwór poszukując kobiety, która w jakiś niepokojący i niezgłębiony
sposób zaczęła być światłem jego życia.
Minęła go Anna niosąc dwa pełne metalowe wiadra
i uśmiechając się do niego ze szczególnym ciepłem.
- Jak się masz, Anno - zagadnął Paul. - Piękny wieczór, prawda?
172
anula
- Cudowny - przyznała schylając się, żeby postawić wiadra. -
Nałapałam trochę deszczówki do beczek koło stajni - wyjaśniła, gdy
Paul spojrzał na jej ciężar. - Mam zamiar podlać nią kwiaty w
skrzynkach. Rośliny uwielbiają deszczówkę.
- Pozwól, to ci zaniosę te wiadra do domu - zaofiarował się Paul.
Anna spojrzała na niego zaskoczona.
- Och, nie, nie trzeba, panie Temple - mruknęła tak speszona, że
Paul nie nalegał.
- Szukam żony. Nie wiesz przypadkiem, gdzie może być?
Anna uśmiechnęła się, a jej twarz pojaśniała,
- Ostatnio ją widziałam, jak szły z Allie do stajni - odparła.
- Do stajni? - zdziwił się Paul. - A co one tam robią?
- Znalazły wreszcie te kocięta, których tak szukały. Allie i pani
Temple godzinami się z nimi bawią.
Paul uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, że nie będą miały nic przeciwko temu, jak się
tam pojawi intruz. Co o tym sądzisz, Anno?
Anna uśmiechnęła się i sięgnęła po wiadra.
- Jestem przekonana, że nie będą miały absolutnie nic przeciwko
temu.
Paul ruszył przez podwórko do stajni. Po drodze przystanął na
chwilę, żeby pozdrowić młodego mężczyznę, który coś właśnie robił
przy wejściu. Chłopak był drobny, miał jasne włosy oraz krostowatą
twarz i sprawiał wrażenie napiętego i onieśmielonego. Pracował
jednak ciężko, ładując widłami na taczki słomę i gnój.
173
anula
- Dobry wieczór - pozdrowił go życzliwie Paul. - Ty jesteś Tim,
prawda? Od czasu, kiedy Bob cię zatrudnił, jakoś nie miałem okazji z
tobą porozmawiać.
Młody człowiek podniósł wzrok, jeszcze bardziej spłoszony i
przerażony niż zwykle.
Paul odpowiedział mu spokojnym spojrzeniem, zdziwiony jego
reakcją. Tim oblizał wargi i sztywno skinął głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl