s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Cholera... To jest, tego, złapiemy drugą. Odprowadzę cię. Nie możesz tak pózno wracać,
musisz się wyspać, ślicznie wyglądasz, jak jesteś wyspana. Lubię, jak tak ślicznie wyglądasz.
Jesteś najcudowniejszą kobietą świata, ale jedz do domu!
Sekretarka uprzytomniła sobie nagle, że nigdy dotychczas nie słyszała od niego tylu
czułych słów, i doszła do wniosku, że tajemnicza impreza może się okazać wodą na jej młyn.
Fotoreporter najprawdopodobniej nie miał zielonego pojęcia, jak też ona wygląda wyspana, a jak
nie wyspana, ale zarysowała się przynajmniej możliwość zwrócenia mu na to uwagi. Postanowiła
wyglądać nazajutrz rzeczywiście kwitnąco. Zarazem pojęła coś, co dotychczas umykało jej
uwadze, a mianowicie prosty fakt, iż zakonspirowane zajęcia zespołu odbywają się póznymi
wieczorami w pustej redakcji. Zastanowiła się nad tym i podjęła decyzję...
Owinięty dętkami i powiązany tasiemkami satyryk wyglądał coraz lepiej. Durszlaki miał
na obu ramionach. Na lewym biodrze sekretarz redakcji mocował mu zdjętą z rączki trzepaczkę
do bicia piany. Doradca do spraw technicznych pompował dętki samochodowe, nie odrywając
oczu od modela. - Kto by pomyślał, że te wszystkie narzędzia kuchenne są takie awangardowe -
wysapał z podziwem.
- Ty, pomóż mi - zażądał sekretarz redakcji, oglądając się na wracającego fotoreportera. -
Nie chce się to trzymać na sterczące. Spławiłeś ją?
- Pojechała - odparł fotoreporter. - Wiecie, że to świetna dziewczyna, nie zadaje głupich
pytań i w ogóle zgodna...
Trzepaczka została wreszcie przymocowana we właściwej pozycji. Sekretarz redakcji
odstąpił w tył i przyjrzał się satyrykowi.
- Znakomicie wygląda! - ocenił z satysfakcją. - Znakomicie! Jeszcze jak przyjdzie ta
bania na łeb...
- %7łebyście pękli! - powiedział satyryk z całego serca.
Fotoreporter wyobraził sobie nagle swój cały przyszły serwis fotograficzny i poczuł
gwałtownie rosnący zapał.
- No, to teraz to! - zawołał niecierpliwie, wskazując napompowane już dętki
samochodowe. - Jak mu to nakładamy, górą czy dołem?
- Nie wiem, trzeba spróbować. Jasiu, co z tym ogonem?
Grafik od dłuższej już chwili siedział przy biurku, bardzo zajęty, korygując projekt.
- Właśnie nie wiem - rzekł w zadumie. - Teraz mi przychodzi do głowy... Ogon, czy może
lepiej, żeby wyglądało jak trzecia noga?
Fotoreporter zostawił dętkę i zajrzał mu przez ramię.
- Bezwzględnie trzecia noga! - zawyrokował stanowczo. - Ogon w żadnym razie! Ja bym
tam nawet dał takie małe światełko.
- %7łeby błyskało, co? - ucieszył się grafik. Pompując trzecią kolejną dętkę doradca do
spraw technicznych przypomniał sobie nagle, że już w czasie wstępnych rozmów elektryk
okazywał pewne niezadowolenie i powątpiewał w możliwość realizacji przedstawianych
propozycji. Zaniepokoił się nieco.
- Nie wiem, czy elektryk przetrzyma - powiedział niepewnie i otarł pot z czoła. - Grymasi,
że ma same nietypowe instalacje.
- Co to znaczy, grymasi, zawracanie głowy! Przy dzisiejszym rozwoju techniki nie ma
nietypowych instalacji!
- Pośpieszcie się, do wszystkich diabłów, nie elektryk nie przetrzyma, tylko ja! -
zawarczał z gniewem satyryk. - Co wy sobie, do cholery, wyobrażacie, jak długo mam tu
jeszcze...
- Dobra, dobra, zamknij się, już przymierzamy... Wnętrze pokoju wyglądało dość
oryginalnie.
Owinięty dętkami rowerowymi i przyozdobiony dur- szlakami satyryk stał na środku. W
kącie piętrzył się stos napompowanych dętek samochodowych, bo trzy większe dostarczono już
gotowe do użytku w obawie, że dętkom od ciężarówki doradca do spraw technicznych osobiście
nie da rady. Wokół wiły się pozwijane na kształt węża dętki rowerowe. Na biurku grafika, oprócz
stosu szkiców i rysunków, leżało pięć hełmów motocyklowych, zradiofonizowanych i
podwyższonych dziwną konstrukcją wykonaną z pleksiglasu i niklowanej blachy. Sprężyny
niewiadomego pochodzenia, durszlaki, druty, trzepaczki do bicia piany oraz inne narzędzia
kuchenne spoczywały na krzesłach i podłodze. O ścianę oparte było kilka zdekompletowanych
lamp stojących, a gdzieniegdzie poniewierały się fragmenty zbroi rycerskiej. Cały ten sprzęt
kosmonautyczny sprawiał, że w pomieszczeniu nie było gdzie się ruszyć.
Sekretarz redakcji nogą usunął zwój taśmy stalowej i pochylił się nad stosem dętek,
starannie wybierając pierwszą. Fotoreporter przesunął nieco krzesło, zajęte dwoma rocznikami
Perspektyw, żeby popatrzeć na lampy, średnio pasujące do wizerunku trzeciej nogi. Aypnął
okiem na satyryka, znów odwrócił się ku ścianie, zmarszczył brew i otworzył usta, ale nie zdążył
się odezwać.
Energiczne pukanie do drzwi, które rozległo się znienacka, zadziałało jak wybuch bomby.
Absolutna pewność, że wszystkie drzwi, poczynając od zewnętrznych na dole, są zamknięte, była
tak silna, że czyjaś obecność w budynku wszystkim wydała się niepojętym kataklizmem. Cieć nie
wchodził w rachubę, nie opuszczał swojej dyżurki w przedsionku, unikał bezpośredniego
kontaktu ze schodami i w razie potrzeby posługiwał się telefonem wewnętrznym. Na myśl, że za
chwilę niepowołany świadek wejdzie tu i odgadnie tajemnicę, cały zespół popadł w panikę.
Sekretarz redakcji wypuścił z rąk dętkę samochodową i runął na drzwi, usiłując je
przytrzymać. Grafik zgarnął ze stołu rysunki, starając się zasłonić je własnym ciałem.
Fotoreporter kopnął obciążone krzesło, dopadł satyryka i gwałtownie jął wpychać go pod biurko.
- Schowaj się! Rany boskie, schowaj się! Zegnij się trochę, do cholery!
- Sam się zegnij, kretynie...!
- Niech stanie tyłem, nikt nie pozna, że to człowiek! - syczał spod drzwi sekretarz redakcji
przenikliwym szeptem. - Tylko ta głowa idiotyczna, z głową coś zrobić...!
- Uciąć...?!
- Hełmy...! - jęczał dramatycznie doradca do spraw technicznych. - Schowajcie hełmy...!!!
Jedna ze zdekompletowanych lamp przewróciła się na stos napompowanych dętek. Z
dwóch dętek ze świstem uszło powietrze. Fotoreporter wyrżnął hełmem w żarówkę lampy na
biurku i żarówka huknęła niczym wystrzał armatni. Dwa roczniki Perspektyw luzem zsunęły się
na podłogę, zrzucając z sąsiedniego stosu pudełko z bańkami lekarskimi, bańki rozsypały się,
grzechocząc brzękliwie.
Stojący za drzwiami pan Zdzisio, socjolog, słuchał odgłosów z pokoju jak muzyki
niebiańskiej Rozumiał nawet ich przyczyny. Chciał zawołać, że to on, że nie ma powodów do
niepokoju, ale przejęty głęboko potrzebą konspiracji, wydawał z siebie głos cichy i niemal
drżący. Zapukał ponownie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl