s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie zwrócić na siebie uwagi. Z tego samego powodu nie wyjechałem z miasta.
Zabójstwo wywołało spory rozgłos i zrobiłem się z tego powodu nieco nerwowy.
Zupełnie niepotrzebnie. Z tego co mi wiadomo nikt nie odkrył, że to moje rę-
kodzieło, ale i tak znalezli się tacy, którzy zdawali się wiedzieć, choć nie powinni.
Jednym z nich był Welok. Parę tygodni pózniej zaproponował mi, żebym pracował
bezpośrednio dla niego miałem inkasować długi, zajmować się problemami,
które wynikną, i mieć oko na jego pracowników. To, co zarobiłem, odkładałem,
zdecydowałem się bowiem zainwestować w coś, co by zarabiało na siebie. Może
nawet w coś legalnego.
Jakiś miesiąc po zatrudnieniu przez Weloka odwiedziłem dziadka i pozna-
łem dziewczynę imieniem Ibronka. Miała najdłuższe, najczarniejsze i najprostsze
włosy, jakie w życiu widziałem. I oczy, w których można było się zatracić.
Nadal w nic nie zainwestowałem.
No cóż. . .
172
* * *
Teraz już nie mogłem się wycofać. Albo wyjdziemy stąd wszyscy, albo nikt.
A obecnie zarysowała się szansa sukcesu. Gdybym był wierzący, zacząłbym się
modlić, tyle że nie do Verry, a do dziadka jego pomoc byłaby znacznie uży-
teczniejsza.
Nie sądzę, by dziadek próbował kiedykolwiek stworzyć nowy czar. Gdyby
magia tu działała, Morrolan mógłby po prostu teleportować to, co było potrzebne,
z mojego mieszkania. No, ale gdyby magia działała, to wszyscy moglibyśmy te-
leportować się stąd i nie potrzeba byłoby niczego ściągać i zadawać sobie takiego
trudu. Gdyby. . .
Wybrałem miejsce w pobliżu Wielkiego Koła. Nie wiem dlaczego akurat tu
wydawało się najlepsze i tyle. A to, co wydaje się właściwe, przeważnie okazuje
się niezwykle ważne. W przypadku czarów.
Zacząłem medytować i odprężać się akurat, gdy skończyłem żuć liść. Wyplu-
łem go i poczułem przypływ energii. Zdjąłem plecak, otworzyłem go i usiadłem
obok.
Przemknęło mi przez myśl, że bogowie mogą mnie powstrzymać, ale dosze-
dłem do wniosku, że gdyby wiedzieli, co zamierzam, już by to zrobili. Najwi-
doczniej nie obserwowali zbyt dokładnie własnego terenu.
Przyglądałem się kamiennemu kołu i zbierałem się na odwagę.
Dalsze czekanie jedynie utrudniłoby całą sprawę.
Wziąłem głęboki oddech i zacząłem.
Rozdział siedemnasty
Mam pewne niejasne wspomnienia, że mała dziewczynka potrząsała mnie za
ramię i powtarzała z uporem:
Nie zasypiaj! Umrzesz, jeśli zaśniesz! Oprzytomniej!
Kiedy otworzyłem oczy, nikogo nie było, więc to pewnie był sen. . . tyle że żeby
śnić taki sen, trzeba zasnąć, a gdybym zasnął. . .
Nie wiem.
Usłyszałem łopot skrzydeł i coś mnie uszczypnęło w ucho.
Wiedziałem nawet co. Otworzyłem oczy i powiedziałem głośno:
No dobra. Wróciłem.
Wątpię, bym kiedykolwiek wcześniej lub pózniej musiał włożyć tyle wysiłku
w to, by wstać. Gdy w końcu udał mi się ten wyczyn, czułem się tak, jak musiała
czuć się niedawno Aliera. %7łałowałem, że już nie mam liści, ale był to jakiś taki
odległy żal. Ważniejsze było, że świat się jednak kręcił. Nienawidziłem, gdy to
robił.
Zacząłem iść i usłyszałem coś. Bardzo daleko. Stopniowo to coś stało się gło-
śniejsze i bardziej natarczywe, więc przystanąłem i wytężyłem słuch.
Był to Loiosh.
Szefie! Oni są z drugiej strony! Musisz zawrócić!
Wykonałem obrót, co wcale nie było takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.
I ruszyłem, potykając się, w kierunku, który według Loiosha był właściwy. Po pa-
ru godzinach (według mojej oceny) znalazłem ich siedzących tam, gdzie ich zo-
stawiłem. Morrolan zauważył mnie pierwszy i dostrzegłem, że zerwał się i ruszył
w moją stronę, ale jego ruchy były dziwnie powolne. Zacząłem padać, również
dziwnie powoli. . . a potem oboje mnie podtrzymali, nim grzmotnąłem o ziemię.
Vlad, co z tobą?
Wymamrotałem coś i uczepiłem się ich kurczowo.
Vlad? Udało się?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]