s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolorycie, jakiego moje oblicze musiało
niewątpliwi nabrać. Niechże już wyglądam
jak Basieńka, skoro jest t niezbędne, nie
muszę być jednakże przy tym sinozielona
Zdradliwy podstęp pana Palanowskiego
zdejmował z mnie niejako obowiązek
ścisłego trzymania się umowy, bez wahania
wyraziłam zatem zgodę na wypicie kawy w
pałacyku Szustra. Wprowadzanie rewolucji w
obyczaje Basieńki w zaistniałej sytuacji
nie było może posunięciem
najrozsÄ…dniejszym, ale w wieku siedemnastu
lat poprzysiegłam sobie, że nigdy w życiu
nie będę rozsądna i przysięgi te udawało
mi się dotrzymać.
Usiadłam przy stoliku i przyjrzałam mu się
wreszcie z bliska w pełnym świetle. Nie
nosił baków i nie zaczął od proponowania
mi alkoholu. Nawet, gdyby nie było innych
przyczyn, już samo to wystarczało, żeby
się nim interesować.
Patrzyłam na niego i patrzyłam, i nagle
zaczęłam sobie uświadamiać, że coś tu jest
nieopisanie dziwnego i nie w porzÄ…dku. CoÅ›
tu nie tyle nie gra, ile gra za dobrze.
Jakaś część mojej otumanionej duszy
ocknęła się z letargu
- Do kompletu powinien pan jeszcze mieć na
imię Marek - powiedziałam z lekkim
roztargnieniem, bardziej c siebie niż do
niego.
Spojrzał na mnie z nagłym zastanowieniem.
- Tak się składa, że mam na imię Marek -
powiedział powoli po chwili. - Skąd pani
to wie?
Zamurowało mnie. Znałam go pięć dni. Pięć
dni, które wstrząsnęły światem... No nie,
niezupełnie tak, światem może i nie
wstrząsnęły, mną na pewno... Nie do
wiary...!
Nierealność sytuacji oszołomiła mnie
całkowicie. Dopiero teraz zdałam sobie
sprawÄ™ z tego, co siÄ™ dzieje, nie
pojmując, jak mogło to nie dotrzeć do mnie
od początku. To wszystko było
nieprawdopodobne i niemożliwe, takie
rzeczy się w życiu nie zdarzają. Ten
człowiek nie istniał. Nie mógł istnieć.
Nie miał prawa istnieć w rzeczywistości,
ponieważ ja go wymyśliłam...!!!
Na blondynów zaczęłam się przestawiać od
czasu, kiedy atramentowa czerń mojego
pierwszego, w dzieciństwie wymarzonego,
romansu uległa niejakiemu rozjaśnieniu.
Miałam z nimi ciężki krzyż pański i
rozmaite przypadłości, nigdy takie, jakich
sobie życzyłam.
Określony typ ustabilizował mi się dawno
temu, na przyjęciu sylwestrowym u mnie w
domu, kiedy jeden z przyjaciół we
wczesnych godzinach porannych
przyprowadził mi znienacka dodatkowego
gościa, obcego faceta, blondyna
wstrzÄ…sajÄ…cej urody. W smokingu.
Doprowadzony wydał mi się tak szaleńczo
piękny i tak absolutnie w moim typie, że
niemal zabrakło mi tchu. Przyjęłam jakieś
tam uprzejme wyrazy, przetańczyłam z nim
kilka upojnych tang, pożegnałam go i do
dziś dnia nie mam pojęcia, kto to był.
Ów przyjaciel, który go przyprowadziÅ‚, byÅ‚
tak pijany, że nic nie pamiętał.
Nagabywany pózniej kilkakrotnie przeze
mnie, snuł różne przypuszczenia, ale jakoś
nigdy nie sprawdził ich słuszności.
Blondyna prawdopodobnie w ogóle bym nie
poznała, nie utkwiły mi bowiem w pamięci
rysy jego twarzy, tylko ów ogólny typ,
który latami błąkał mi się po życiorysie w
charakterze nie zrealizowanego marzenia.
Zwykła złośliwość losu sprawiła, że
wszyscy, na których natrafiałam, mieli
czarne włosy albo ciemne oczy, albo coś
tam innego w twarzy, w nosie, w zębach...
wszystko jedno, coÅ›, o czym inne kobiety,
być może, marzą w bezsenne noce, a co dla
mnie ciągle nie było TYM. Ja chciałam
mojego blondyna.
Straciwszy w końcu na niego wszelką
nadzieję, pozwoli łam rozbestwić się
wyobrazni. Z doświadczenia wiedziałam, że
jeśli sobie coś wyobrażę dokładnie i ze
szczegółami, jeśli nastawię się na to,
nigdy mnie to nie spotka. Przytrafi siÄ™
coś innego, będzie zupełnie inaczej, a
jeśli nawet tak samo, to wypaczone,
skarykaturyzowane złośliwością losu.
Gdybym zatem nie straciła nadziei, za nic
w świecie nie wygłupiłabym się tak, żeby
sobie cokolwiek precyzyjnie imaginować.
Nieosiągalnego blondyna wymyśliłam bardzo
dawno temu i od razu stało się jasne, że
coś takiego po prostu nie może istnieć na
świecie. Gdyby nawet istniało, to ja tego
nie spotkam, a jeśli spotkam, to bez
żadnych skutków dla siebie. Zwyczajnie,
nie zwróci na mnie uwagi i cześć.
Mogłam sobie zatem pozwalać. Latami
uzupełniałam i upiększałam piastowany w
duszy obraz, latami zmieniałam mu cechy,
dodawałam zalet, tworzyłam osobowość, aż
wreszcie nabrał jakiejś ostatecznej formy,
takiej, której już nic dodać, nic ująć.
W skrócie rzecz biorąc, miał być
następujący: wzrostu powyżej metr
osiemdziesiÄ…t, postury proporcjonalnej,
broń Boże nie gruby, ale i nie chudły, z
niebieskimi oczami i twarzÄ… o rysach w tym
pamiętnym dla mnie typie. %7ładnych
cofniętych bród, niedorozwiniętych szczęk,
ani nic w tym rodzaju! Sprawny fizycznie w
stopniu nieosiÄ…galnym dla normalnych
ludzi, bo skoro moje wymagania miały się
nie spełnić, mogłam sobie nie żałować.
Miał pływać, jezdzić na nartach,
wiosłować, strzelać, prowadzić samochód i
odrzutowiec, lać w mordę, rzucać nożem,
nosić mnie na rękach i diabli wiedzą, co
jeszcze. Ogólnie biorąc, wszystko. Miał
posiadać wykształcenie nie do zdobycia w
okresie przeciętnego życia ludzkiego,
zarazem techniczne i humanistyczne, a przy
tym jakąś obłędną ilość wiadomości w
niezliczonych dziedzinach. Także znajomość
języków obcych. Miał być nieprzeciętnie
inteligentny i mieć szaleńcze poczucie
humoru. Miał posiadać nieco chyba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl