s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwili ruszyła na tyły domu do sadzawki z kaczkami. Ole siedział, napawając
się pięknym wieczorem. Jego spojrzenie skierowało się ku fasadzie głównego
budynku. Niedługo trzeba będzie go odnowić. Nie wolno dopuścić do
zapuszczenia. Spojrzał z miną właściciela i znawcy na posiadłość. W nisko
padających promieniach słońca wydawała się idylliczna, ale wiedział, że kryje
się za tym ciężka praca i dobra organizacja. Fabian i Hannah wydawali się
dobrze gospodarować. Jutro rozpocznie rundę obchodów, ponieważ postawił
sobie za cel wizytowanie wszystkich obszarów działalności posiadłości: lasu,
ogrodu, bydła, stajni, budynków i otoczenia. Będzie chciał porozmawiać z
zarządcą, ogrodnikiem i pozostałymi ważniejszymi osobami. Nie było tak, że
nie dowierzał młodym, ale czerpał radość z możliwości doglądania spraw i
poczucia, że jest ważny i potrzebny. W Rudningen już się prawie nie wtrącał w
gospodarkę, tutaj jednak nadal miał władzę.
Ole zmrużył oczy i popatrzył na drugą stronę jeziora. O ile się nie mylił,
znowu dojrzał poruszenie czegoś czerwonego pomiędzy liśćmi buków. Dziwne,
pomyślał. Bardzo dziwne. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale nie miał też wizji,
która by tę sprawę jakoś wyjaśniała. Musiał się uspokajać myślą, że to z
pewnością nic niebezpiecznego. Ashild pewnie miała rację. Ole zmarszczył
czoło w zamyśleniu.
Emilie i Knut doszli do miejsca, z którego dobrze widzieli rezydencję, sami
nie będąc widziani. Wieczór był ciepły, powietrze pachniało trawą i liśćmi
drzew. Knut uścisnął dłoń Emilie i zatrzymał się przy grubym drzewie.
- Stąd budynki nie wydają się tak surowe - powiedział, obracając Emilie w
stronę jeziora. Po jego drugiej stronie leżał masywny główny budynek i oba
skrzydła. Gdy spoglądało się na niego przez bramę wjazdową, mógł wydawać
się przytłaczający, ale z tej perspektywy sprawiał wrażenie wręcz przyjazne.
Klomby i krzaki otaczały jedną ścianę wschodniego skrzydła, a pomiędzy
domem a jeziorem rozciągały się zielone trawniki.
- Masz rację, choć uważam, że główny budynek posiadłości powinien mieć
swoją wagę. - Emilie rozumiała, co ma na myśli Knut, ale jej wszystko
wydawało się wspaniałe, niezależnie pod jakim kątem patrzyła. - Czy naprawdę
to wszystko jest waszą własnością?
- Tak, tak właśnie jest. - Knut rozwiązał tasiemki kapelusza Emilie i położył
go na kępie trawy. Ujął potem twarz żony w dłonie i ucałował długo i czule. -
Sądzisz, że dobrze ci tu będzie przez całe lato?
- Czy sądzę? Raczej będzie ci trudno ściągnąć mnie z powrotem do
Norwegii! - Emilie zaśmiała się i odetchnęła głęboko.
- Możemy tu przyjeżdżać, jak często chcemy - powiedział Knut. - Mimo że
wymaga to trochę przygotowań, nic nas nie powstrzymuje. Jeśli poczujesz się
tu jak w domu, po prostu możemy postanowić, że będziemy tu regularnie
przyjeżdżać.
- Mmmm - zamruczała Emilie, opierając się ciężko o męża. Tutaj nie był on
chłopem z Rudningen, ale panem Knutem. Zauważyła, że nie używa już
dialektu, tylko mówi ładnym duńskim. Wydawał się też bardziej uprzejmy
wobec pań i służby. - To cudowne miejsce dla dzieci, byle nie wpadły do wody.
Z tyłu jest jeszcze sadzawka?
- Tak, kacza sadzawka jest głęboka dla maluchów. Ale jest nas wielu do
opieki poza dwiema nianiami, więc damy radę.
Zamilkli i słuchając poszumu listowia, patrzyli w stronę domu. Na ławce
dostrzegali Olego, do którego wkrótce dołączyła Ashild. W świetle
zachodzącego słońca wyglądali na parę zakochanych, uznała Emilie.
- Och, tak się cieszę, że mogę pokazać ci to miejsce. - Knut miał łzy w
oczach. - Wtedy, przed świętami, przeżyłem straszny moment, gdy
pomyślałem, że możemy nigdy tu razem nie przyjechać.
- Ale teraz czuję się silna i zdrowa - uśmiechnęła się Emilie. - Cieszmy się
tymi dniami!
Nagle wzdrygnęła się na odgłos dobiegający z niedaleka. Także Knut
odwrócił się szybko. Ktoś przedzierał się przez krzaki, po czym usłyszeli, że
odbiega.
- Co to było? Ktoś nas śledził? - Emilie nie widziała nic poza pniami drzew.
O tej porze słońce nie dochodziło głęboko i dno lasu było ciemnawe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]