s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otaczały wielkie buki.
W pałacu panował spokój, lecz Olego nie opuszczało podenerwowanie. Wolno zszedł do
ogrodu i skręcił w prawo, kierując się nad jezioro, również należące do majątku. Kiedy zbliżał się
do wody, kaczki z piskiem zaczęły odpływać od brzegu. Widział, jak drzewa po przeciwnej stronie
leniwie pochylają się nad lustrem wody i moczą w nim gałęzie. Właśnie w cień pod tymi drzewami
kierowała się kacza rodzina.
Tu, w majątku, nie wymagano od niego pracy fizycznej. Nie miał pewności, czy taki
wygodny, leniwy powszedni dzień w pełni go zadowoli. Chłonął teraz Sorholm wszystkimi
zmysłami. Nie wiadomo, kiedy znów tu powróci.
Nieco pózniej przy wschodnim skrzydle pojawiła się Sophie. Nie mógł się powstrzymać, by
nie podziwiać jej ślicznej twarzyczki, chociaż wciąż nie wiedział, czy świadomie go wykorzystała,
czy też była jedynie pionkiem w grze matki?
Z Frederikiem sprawa się wyjaśniła. Wystraszył się gniewu Flemminga i od razu się
przyznał, że to on wpuścił pszczoły przez okno. Nikt jednak nie chciał wytłumaczyć, jak to się
stało, że okno było otwarte. Frederik wyjechał do Niemiec i tam miał spędzić najbliższy rok. Ole
nie bardzo wiedział, jak do tego doszło, ale czuł, że Flemming maczał w tym palce. Tak czy owak,
cieszył się, że uniknie przez jakiś czas spotkań z kuzynem.
- Miałam nadzieję, że wybierzemy się razem na przejażdżkę. Dręczy mnie to, że nie
przeprosiłam cię jak należy. - Sophie popatrzyła na Olego prosząco, splatając palce.
- No to jedzmy od razu!
Ole pomyślał, że może sobie na to pozwolić. Do spotkania z Flemmingiem miał trochę
czasu.
Jechali spokojnie obok siebie wzdłuż bukowego lasku i jeziora poza zwykłą ścieżką. Ole
wybierał drogę.
Długo milczeli. Jeśli Sophie chciała się z czegoś wytłumaczyć, sama musiała znalezć słowa.
Ole nie zamierzał jej niczego ułatwiać.
Liście już zaczęły opadać z drzew, zaścielały ziemię. Niebo przybrało szarą barwę. Ole
cieszył się, że rano cieplej się ubrał. Nic nie potrafi być równie nieprzyjemne jak pochmurny duński
jesienny dzień, kiedy wiatr hula po otwartej przestrzeni.
- To już koniec na ten rok, prawda?
Ole kiwnął głową, wydawało mu się, że zrozumiał.
- Niedługo wyjeżdżam do Niemiec. Będę poznawać tajniki tkanin obiciowych. Minie
pewien czas, zanim wrócę do Sorholm. Jeśli w ogóle wrócę...
Ole zdziwiony uniósł brwi. Sophie nie zamierzała wracać? Planowała wyprowadzić się z
kraju? Pytania cisnęły mu się na usta, lecz nie chciał ich zadawać. Przyjął, że Sophie będzie
mieszkać w pobliżu Frederika, mieli przecież w sąsiednim kraju znajomych.
- Nie, nie mam żadnych konkretnych planów - szybko wyjaśniła Sophie, zauważywszy jego
pytające spojrzenie. - Ale nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. W każdym razie zostanę tam przez
pewien czas.
A więc to już zostało postanowione. Sophie zdecydowała się iść w ślady dziadka. Ole
podziwiał jej odwagę. Musiała przecież wiedzieć, jak trudno kobiecie zajmować się handlem, choć
gdy chodziło o tkaniny, może kobieca ręka i kobiecy gust to dodatkowe zalety.
- Wobec tego życzę ci szczęścia.
- Wcale nie musisz. Nie zasługuję na takie życzenia. Podjechała tak, by spojrzeć Olemu w
oczy. Wokół ust
zarysowała się stanowczość, której wcześniej nie zauważył. Rozpuszczone włosy
powiewały na chłodnym wietrze, przez co przypominała boginkę wodzącą młodzieńców na
pokuszenie.
- Na pewno myślisz, że próbowałam cię oszukać. %7łe moja troska o ciebie była nieszczera i
że słuchałam tylko rad matki. Mogę ci jedynie powiedzieć, że to nieprawda. Uwierz mi! Zawsze
czułam się dobrze w twoim towarzystwie i cieszę się, że cię poznałam. Bez względu na to, czy w to
uwierzysz, czy nie, i tak bardzo cię lubię.
Ole nie miał powodu, by wątpić w jej słowa. Spoglądała na niego spokojnie, mówiła
otwarcie i nic w wyrazie jej twarzy nie zdradzało oznak niepokoju.
Zamyślił się, patrząc, jak Sophie odgarnia włosy z czoła. Z pewnością w Niemczech będzie
miała wielu zalotników, ale on dziś nie miał ochoty dać się uwieść.
- Zsiądzmy z koni - zaproponował. - Możemy się schronić przed wiatrem między drzewami.
Korony buków, na których było jeszcze trochę liści, tworzyły całkiem gęsty dach. Kiedy już
uwiązali konie, Ole ujął dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą poza zasięg wzroku człowieka,
który wybrałby tę ścieżkę. Nagle obrócił się i przycisnął Sophie do gładkiego jasnoszarego pnia.
Oparłszy ręce po obu stronach jej ciała, mocno przylgnął wargami do jej ust. Sophie zabrakło tchu,
a on zauważył, że jej piersi unoszą się ciężko, lecz jej nie puszczał. Nagle jednak oderwał się od
Sophie, podniósł głowę i popatrzył na nią zmrużonymi oczami.
- Dlaczego wsypałaś mi środek nasenny do wina? Sophie tak zaskoczyło to pytanie, że
nawet nie próbowała zaprzeczać.
- Frederik to zaproponował. Utrzymywał, że w rachunkach Sorholm znajdują się prywatne
papiery taty. Twierdził też, że bankier, zarządca majątku, odmówił wydania ich mamie. -Przełknęła
ślinę i próbowała odzyskać panowanie nad głosem. - Frederik przekonał mnie, że dla mamy i dla
nas to bardzo ważne, bo musimy wiedzieć, jak wygląda nasza sytuacja finansowa, a bez rachunków
taty się nie dowiemy. Chodziło wyłącznie o to, żebyś mocno zasnął, o nic więcej.
Miała oczy pełne łez, a Ole musiał bardzo nad sobą panować, by nie pogładzić jej po
policzku, nie pocieszyć i nie prosić, by o wszystkim zapomniała. Zamiast tego jednak zadał jej
kolejne pytanie:
- A ty mu oczywiście uwierzyłaś?
Kiwnęła głową. Po policzku spłynęła jej łza. Zaraz też do policzka przylgnął kosmyk
włosów, przez co Sophie zaczęła przypominać bezradne dziecko.
- Sama wyciągnęłaś bale z rowu tamtego wieczoru? Czy w tym także ktoś ci pomagał? - Ole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]