s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się w słońcu. Bezpieczne, gościnne, czekające na nowych
mieszkańców. Za wcześnie jednak na decyzję, bo może właśnie w tym
miejscu zdarzyło się coś, co nie pozwoli, aby ona również zapragnęła
tu zamieszkać.
- Idziemy?
Skinęła głową. Jos wysiadł, obszedł samochód i pomógł jej
wysiąść. Potem, nie puszczając jej ręki, poprowadził po wysypanej
żwirem dróżce. Zatrzymali się u wejścia. Wyciągnął wielki pęk kluczy
i otworzył grube, dębowe drzwi, nabijane srebrnymi ćwiekami. Drzwi
skrzypnęły. Clare, wstrzymując oddech, weszła do środka. Znajdowali
się teraz w olbrzymiej, wyłożonej boazerią sieni, ciągnącej się przez
całą szerokość domu. Na wprost drzwi wznosiły się ku górze schody
w kształcie podkowy, z piękną, rzezbioną balustradą. Przez okna w
bocznych ścianach wpadało światło, rozjaśniając ciemną, błyszczącą
podłogę z dębowych desek. Clare z przyjemnością patrzyła na pełne
ciepła wnętrze. Nie, nic złego nie mogło się tu wydarzyć.
- Wszystko w porządku?
Dopiero teraz zorientowała się, że Jos stoi obok i przygląda jej
się bacznie.
155
RS
- To dziwne, Jos - powiedziała powoli - podświadomie
oczekiwałam, że z tym domem łączy się coś niedobrego, tymczasem
niczego takiego nie odczułam.
Jos oprowadził ją po całym domu. Obejrzeli piękne, teraz puste
pokoje, zalane słońcem. Clare była coraz bardziej zachwycona. Mimo
dużych przeróbek udało się harmonijnie połączyć nowe ze starym,
zachowując atmosferę starego, siedemnastowiecznego domostwa. Nic
dziwnego, pomyślała Clare ze wzruszeniem, że Jos tak bardzo chciał
tu wrócić, choć z tym domem łączyło go niewiele dobrych
wspomnień. A przecież jest to wymarzony dom dla dużej szczęśliwej
rodziny.
Kiedy już obeszli wszystko, Jos w milczeniu zamknął dębowe
drzwi i wrócili do samochodu.
- Zbliża się pora lunchu. Może odłożymy Stratton Place na
pózniej? Po południu?
- Nie, proszę, jedzmy tam zaraz - poprosiła Clare. - Bardzo mi na
tym zależy.
- Dobrze - zgodził się Jos z wyrazną niechęcią.
Clare zdziwiła się. Czy dlatego, że jest głodny? Nie, to
niemożliwe, musi istnieć jakiś inny powód.
Stratton Place leżało pół kilometra dalej, w kierunku na wschód.
Był to również stary dom, Clare oceniła, że mógł pochodzić z końca
szesnastego wieku. Podjechali samochodem na podjazd. Clare
wysiadła, ogarnęła spojrzeniem dom, ogród, trawniki. Nic, żadnych
156
RS
wspomnień. A jednak miała wrażenie, że ten dom kiedyś już widziała,
może na zdjęciu w czasopiśmie.
Dwór był dwupiętrowy, leżał u podnóża niewielkiego pagórka. Z
parterowych okien widać było zapewne tylko trawniki i wysoki
żywopłot z buków. Jednak widok z górnych okien musiał być
przepiękny. Do domu wchodziło się po kilku kamiennych, niskich
stopniach.
Jos wszedł pierwszy, znów w jego ręku pojawił się wielki pęk
kluczy. Otworzył drzwi i odsunął się na bok, robiąc przejście. Clare
powoli weszła po schodkach i przekroczyła próg, prawie pewna, że i
tym razem nic się nie stanie, bo jakiś inny, magiczny klucz zamknął
jej pamięć na zawsze.
157
RS
ROZDZIAA DZIESITY
Sień była olbrzymia, wysoka, sięgająca aż po sam dach. Z lewej
i prawej strony wznosiły się łukiem schody prowadzące na dwa
poziomy galerii, biegnących wzdłuż trzech ścian. Za balustradą obu
galerii, dolną i górną, widać było drzwi prowadzące do pokoi. Przez
wąskie, wysokie okna, umieszczone nad galerią górną, prawie pod
samym dachem, wpadało światło i tworząc gigantyczne słupy, sięgało
zakurzonej kamiennej posadzki.
Clare stała bez ruchu na środku sieni. Patrzyła na galerie,
schody, na słupy światła. Czuła dziwny, narastający niepokój.
Spojrzała jeszcze raz w lewo, potem w prawo, jej wzrok ciągle jednak
wracał do drzwi na górnej galerii. Przyciągały jak magnes...
Nagle zadrżała, w głowie rozległ się szum, jakby umysł,
nareszcie wyzwolony, zaczął pracować pełną parą. Poczuła ból.
Objęła głowę rękoma, zacisnęła oczy. I wtedy zobaczyła. Jak w
starym niemym filmie...
Drzwi na galerii otwierają się. Wybiega z nich kobieta, szczupła,
ciemnowłosa. Wybiega za szybko. Uderza o balustradę, przechyla się.
I spada. Jak wielki, śmiertelnie zraniony ptak. Ciało uderza o
posadzkę. Clare usłyszała głuchy łoskot. Szum w głowie był coraz
większy. Otworzyła oczy. Zdążyła zobaczyć świetlne słupy, wirujące
wokół niej, i zapadła w ciemność...
Ocknęła się w samochodzie. Siedziała, prawie półleżąc, na
przednim siedzeniu, drzwi były otwarte. Jos stał obok, pochylony,
158
RS
rozcierając jej dłonie. Clare z wysiłkiem uniosła głowę. Spojrzała na
Josa i zaczęła mówić. Głosem cichym i słabym, jak ktoś, kto po
bardzo ciężkiej chorobie znów budzi się do życia:
- Kazali nam zostać w pokoju dziecinnym, ale ty nie chciałeś,
powiedziałeś, że nie będziesz się bawił lalkami. Wyszliśmy więc do
sieni. I wtedy to się stało... Twoja matka spadła z drugiego piętra. Jak
ptak. To wtedy mnie uderzyłeś.
Dłoń Josa zacisnęła się kurczowo na jej palcach.
- Clare, czy ty... odzyskałaś pamięć?
- Tak, Jos. Już pamiętam - powiedziała twardym głosem. -
Pamiętam wszystko. Jos, ja już wszystko wiem.
Chłodny, powściągliwy Jos nie potrafił ukryć wzruszenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]