s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głos Mateczki Malkin. Zmiech także nie przypominał zwykłego, gromkiego, rubasznego
śmiechu. To był chichot czarownicy.
266
267
ZEMSTA CZAROWNICY
Postąpiłem krok w stronę Ryja. Potem kolejny. Chciałem zbliżyć się do niego. Chciałem
uratować dziecko Ellie. Próbowałem poruszać się szybciej. Ale nie mogłem. Stopy ciążyły mi
jak ołów, zupełnie jakbym rozpaczliwie próbował biec w koszmarze sennym. Moje nogi
poruszały się, jakgdyby do mnie nie należały.
Nagle uświadomiłem sobie coś, co sprawiło, że oblałem się zimnym potem. Nie szedłem w
stronę Ryja dlatego, że chciałem, tylko dlatego, że wzywała mnie Mateczka Malkin.
Przyciągała mnie ku sobie w tempie, jakie jej odpowiadało, coraz bliżej czekającego noża.
Nie szedłem na pomoc dziecku, tylko na śmierć. Rzuciła na mnie zaklęcie. Zaklęcie
obezwładniające.
Coś podobnego czułem wtedy, nad rzeką, ale w ostatniej chwili moja lewa dłoń i ręka
zadziałały same i wepchnęły Mateczkę Malkin do wody. Teraz kończyny miałem równie
bezsilne, jak umysł.
Coraz bardziej zbliżałem się do Ryja, do czekającego w jego dłoni noża. Oczy rzeznika były
oczami Mateczki Malkin, twarz wydymała się upiornie, zupełnie jakby tkwiąca wewnątrz
czarownica zniekształcała ją, wypychała policzki do granicy pęknięcia. Wybałuszała oczy,
które o mało nie wyszły z orbit, napierała
268
na czoło tak, że brwi przypominały skały, sterczące w powietrzu. Pod nimi płonęły okrągłe,
wybałuszone oczy o ognistych zrenicach, rzucające przed siebie czerwony, gniewny blask.
Zrobiłem kolejny krok i serce uderzyło mi gwałtownie w piersi. Następny krok i znowu.
Byłem już znacznie bliżej Ryja. Aup, łup, serce waliło mi do wtóru kolejnych kroków.
Gdy od noża dzieliło mnie ich najwyżej pięć, usłyszałem biegnącą ku nam Alice.
Wykrzykiwała moje imię. Dostrzegłem ją kątem oka - wyłoniła się z ciemności w krąg
światła. Pędziła wprost w stronę Ryja, czarne włosy tańczyły jej wokół głowy jak unoszone
huraganem.
Nie zwalniając ani na moment, z całych sił kopnęła Ryja, trafiając w miejsce tuż nad
skórzanym fartuchem. Patrzyłem, jak czubek jej szpiczastego trzewika zniknął głęboko w
fałdach tłuszczu, tak że pozostała tylko pięta.
Ryj sapnął, zgiął się gwałtownie i upuścił dziecko. Lecz Alice, zręczna niczym kotka, padła
na kolana i złapała niemowlę, nim uderzyło o ziemię. Potem obróciła się i pobiegła w stronę
Ellie. W chwili gdy szpiczasty trzewik Alice dotknÄ…Å‚
269
-¿'".1/
H
brzucha Ryja, zaklęcie zostało przełamane. Znów byłem wolny. Mogłem poruszać rękami i
nogami. Mogłem uciec. Albo zaatakować.
Ryj zgiął się w pół, powoli jednak prostował się. A choć upuścił dziecko, wciąż trzymał w
dłoni nóż. Patrzyłem, jak rusza ku mnie. Szedł chwiejnie - może oszołomiony, a może po
prostu osłabiony po zetknięciu ze szpiczastym trzewikiem Alice.
Po zdjęciu zaklęcia wezbrała we mnie cała gama uczuć - smutek z powodu tego, co spotkało
Jacka, zgroza na myśl o niebezpieczeństwie, które groziło dziecku Ellie i gniew, że coś
takiego mogło się przydarzyć mojej rodzinie. I w tym momencie zrozumiałem, że urodziłem
się, by zostać stracharzem. Najlepszym stracharzem, jaki kiedykolwiek żył. Wiedziałem, że
mama będzie ze mnie dumna.
Bo widzicie, zamiast strachu przepełniał mnie lód i ogień. Gdzieś w głębi szalałem z
wściekłości, gorącej furii, która groziła wybuchem. Lecz na zewnątrz pozostałem zimny jak
lód, umysł miałem ostry i czysty, oddychałem powoli.
Wepchnąłem ręce do kieszeni, a potem wyszarpnąłem je szybko, pełne tego, co znalazły w
środku, po czym cisnąłem ich zawartość prosto w głowę Ryja coś białego z prawej dłoni i
ciemnego z lewej. Połączyły się, biała z czarną chmurą i omiotły mu twarz i ramiona.
Sól i żelazo - mikstura skutecznie działająca na bo-giny. %7łelazo, żeby wysączyć z niego siłę,
sól, by poparzyć. %7łelazne opiłki ze starego wiadra i sól ze spiżarni mamy. Miałem nadzieję,
że tak samo zadziałają na czarownicę.
Przypuszczam, że rzucenie w oczy podobnej mieszanki nikomu nie sprawiłoby przyjemności
- w najlepszym wypadku ofiara niezle by się rozkaszlała -lecz Ryj zareagował znacznie
gorzej. Najpierw rozprostował palce, upuszczając nóż. Potem wywrócił oczami i powoli
osunął się na kolana. Wreszcie poleciał do przodu, bardzo mocno uderzając czołem o ziemię.
Głowa przekręciła mu się na bok.
Coś gęstego i oślizłego zaczęło wypływać z lewego nozdrza rzeznika. Stałem tam i niezdolny
do jakiegokolwiek ruchu, patrzyłem, jak Mateczka Malkin powoli wylewa się i wysuwa z
jego nozdrza, przybierając postać, którą pamiętałem. Owszem, to była ona i częściowo
pozostała taka sama. Jednocześnie jednak bardzo się zmieniła. Po pierwsze zmianie uległa jej
wielkość. Była ponad
270
271
trzy razy mniejsza niż wtedy, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Teraz jej ramiona ledwie
sięgały mi do kolan, nadal jednak miała na sobie długi płaszcz, który wlókł się po ziemi, a
szarobiałe splątane włosy wciąż opadały na zgarbione plecy, niczym spleśniała zasłona.
Najbardziej jednak zmieniła się jej skóra -była błyszcząca, dziwaczna, poskręcana i
naciągnięta. Natomiast czerwone oczy wyglądały tak samo. Raz jeszcze spojrzały na mnie
gniewnie, a potem czarownica odwróciła się i ruszyła w stronę narożnika stodoły. Starała się
maleć jeszcze bardziej. Zastanawiałem się, czy to wciąż efekt działania soli i żelaza. Nie
wiedziałem, co jeszcze mógłbym uczynić, stałem więc, patrząc jak odchodzi, zbyt
wyczerpany, by się ruszyć. Ale Alice nie zamierzała na to pozwolić. Zdążyła już oddać
dziecko Ellie i popędziła biegiem w stronę ogniska. Zabrała z niego płonącą szczapę i
pobiegła za Mateczką Malkin, unosząc przed sobą żagiew. Wiedziałem, co chce zrobić -
wystarczyłoby jedno dotknięcie i czarownica stanęłaby w płomieniach. Coś wewnątrz mnie
nie mogło pozwolić, by spotkał ją taki straszliwy koniec, złapałem więc Alice za rękę, gdy
przebiegała obok i zakręciłem nią parę razy tak, że upuściła szczapę.
Alice odwróciła się do mnie, wyraznie rozwścieczona i bałem się, ze zaraz poczuję szpiczasty
trzewik. Zamiast tego chwyciła mnie za przedramię tak mocno, że jej paznokcie wbiły mi się
głęboko w ciało.
- Musisz być twardszy albo nie przeżyjesz - syknęła mi prosto w twarz. - Robienie tego, co
każe stary Gregory, nie wystarczy! Zginiesz jak inni! - Puściła mnie; zerknąwszy,
stwierdziłem, że w miejscach gdzie jej paznokcie skaleczyły skórę, pojawiły się kropelki
krwi. - Musisz spalić czarownicę - gniew dzwięczący w głosie Alice złagodniał - by upewnić
się, że nie wróci. Pogrzebanie w ziemi nic nie da. Tylko opózni sprawę. Stary Gregory to wie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]