s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozczarowany. Na pewno miał nadzieję, że najpierw sprzeda tę
historię komuś z Time'a" albo z Newsweeka".
- Rozumiem, że ten tytuł nigdy nie obił ci się o uszy. - Nie
zdziwił jej ten złośliwy komentarz, poczuła się jednak w obowiązku
bronić honoru swojego pisma. - Jest mało znany poza Wielką
Brytanią, ale Deadline" to poważny i ceniony magazyn.
- Poważny i ceniony! Szkoda, że nie zatrudnia poważnych i
godnych szacunku dziennikarzy zamiast nachalnych młodych kobiet,
które nie znają innych sposobów na zbieranie materiałów niż za
pomocą oszustwa! - Odwrócił się gniewnie, ale zatrzymał się w pół
kroku i spojrzał na nią przez ramię. - Myślałaś, że już jesteś blisko i że
napiszesz o Cabayanach artykuł swojego życia? Nic z tego! Teraz z
jeszcze większą przyjemnością zapewnię ci szybki powrót do Manili!
Wiedziała, że byłoby daremnym wysiłkiem próbować zmienić
jego zdanie, przynajmniej w tej chwili. Ale nawet przez moment nie
przyszło jej do głowy, żeby się poddać. Musiała tam dotrzeć - przede
wszystkim dla dobra Liama, ale teraz jej determinacja była jeszcze
większa. Nic nie sprawiłoby jej większej przyjemności niż
postawienie na swoim i zagranie na nosie Vittoriowi de Esquerezowi!
Droga do Bagu Bayo okazała się wąskim traktem wyrąbanym w
dzikiej, gęstej dżungli. Kate musiała przyznać w duchu, że nie miała
pojęcia, jak to naprawdę wygląda. Skóra jej ścierpła na myśl, że
62
R S
mogłaby się wybrać w taką podróż sama. Cokolwiek by mówić o
Esquerezie, przynajmniej czuła się z nim bezpiecznie.
Zerkała na niego kątem oka z coraz większym podziwem. Jechał
przez dżunglę z taką swobodą, jakby to była jego codzienna droga do
pracy - nie sprawdzając niczego na mapie, z niezwykłą zręcznością
omijając skały, wyrwy albo leżące gałęzie.
Może rzeczywiście robił to bardzo często. Zdała sobie nagle
sprawę, jak mało wie o tym człowieku. Ze swoim gwałtownym
temperamentem, ciągłymi zmianami nastroju nie pasował do żadnego
stereotypu. Nie przypominał żadnego znanego jej mężczyzny. Był dla
niej kompletną tajemnicą.
Odwróciła się do niego i postanowiła przerwać trwające zbyt
długo milczenie.
- Powiedziałam ci, dlaczego tak mi zależy na dotarciu do
Cabayanów. Chcę o nich napisać. A ty? Co cię tam ciągnie?
- To też włączysz do swojego reportażu? - Rzucił jej wrogie
spojrzenie. - Chcesz zrobić ze mną wywiad?
- Nie, naprawdę! To zwykła prywatna rozmowa... Spytałam z
czystej ciekawości.
- Z mojego doświadczenia wynika, że dla dziennikarzy nie
istnieje coś takiego jak prywatna rozmowa. Zawsze węszą jakiś łup.
Co za beznadziejny, pokrętny cynik! Wolała jednak przełknąć
gorzką pigułkę, niż dać za wygraną.
- Myślałam, że twoja firma zajmuje się projektami
architektonicznymi na wielką skalę. Centra konferencyjne w
63
R S
Hongkongu, pięciogwiazdkowe hotele w Singapurze... Skąd nagle to,
nie związane z biznesem, zainteresowanie plemieniem Cabayanów?
Choć starała się panować nad głosem, w ostatnim zdaniu
zabrzmiała nuta nieufności. Pamiętała przecież, co powiedział o
Esquerezie Ramos: że chce wykorzystać Cabayanów jako tanią siłę
roboczą i pozbawić ich ziemi.
- Zdaje się, że sporo o mnie wiesz - odpowiedział beznamiętnym
tonem.
- Na tym polega moja praca. Dobry dziennikarz to taki, który
dużo wie.
- Więc jednak jesteś dobrą dziennikarką. Kilka minut temu
powiedziałaś, że grozi ci wylanie z pracy.
- Raczej degradacja.
- Degradacja. Rozumiem. Więc tak naprawdę martwisz się tylko
tym, że obetną ci honoraria.
Niech sobie szydzi, ile dusza zapragnie, pomyślała z zimną furią.
Obcięcie honorariów może nie brzmi tak drastycznie, ale jest tragedią,
jeżeli od wysokości tych honorariów zależy los ludzi, których się
kocha.
- Tak, właśnie tym się martwię. Nie mogę znieść myśli, że będę
musiała sobie odmawiać szampana i kawioru albo że będę zmuszona
zamknąć rachunek u Yves Saint-Laurenta.
Vittorio wybuchnął śmiechem i odwróciwszy się na moment,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]