s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
,,Opowiadaj. Mów.
Ale jemu nie do opowiadañ ¿adnych by³o ju¿ w tej chwili. Zm¹ci³a siê w nim powaga i surowoSæ
ca³a. ZaS jedwabista och³odnoSæ jej ramienia, wyczuwana szyj¹, parzy³a go w tej chwili jak po-
krzywa w tym przypomnieniu gwa³townym - ¿e wszak¿e to jej cia³o tak niedawno jeszcze...?!
Chwyci³ j¹ znowu za ramiona i trzêsie z ca³ych si³.
To jedno powiadaj mi - szepcze gard³owo nad ni¹. - Na twoj¹ i moj¹ duszê, prawdê mów! -
nie diabe³¿e to by³ chocia?!...
Któ¿ tobie znowu? - ¿achnie siê, bardziej zdumiona nixli zagniewana t¹ przerw¹ w piesz-
czocie.- Któ¿ tobie znowu?
Herold on?!...
Ledwie to rzek³, ju¿ po ³bie dosta³ - ¿e przypomina. ¯e zaS dobr¹ chwilê mi³oSci tak przykro
zepsu³ na samym pocz¹tku - ,,niech przepada, skoro taki!
Zepchniêty z kamienia, przewróci³ siê tu¿ obok. A powstawszy z ziemi, zawija siê w swój
p³aszcz i mruczy:
Na ten koniec - ja obity zosta³em!
Ale ona nawet pomySleæ mu o sobie nie pozwala: rozsierdzenie swe na ¿ale mu przek³ada, ¿e
j¹ teraz zazdroSci¹ sw¹ zanêka, zamorduje powoli. I póki¿ to tego bêdzie?!... Zechce j¹ mo¿e
zanudzaæ akuratnym rozpytywaniem baka³arza: quis? ubi? quomodo? quantum. ? A przecie
w kochaniu jest rzecz g³Ã³wna nie w tym, co siê komu przytrafi. Przytrafia siê zaS ka¿dej ko-
biecie; niech¿e raz wie, durny, ka¿dej! ¯adna jednemu wiern¹ nie zostanie bez szczególnej
pomocy Bo¿ej. Tylko ¿e ka¿da wówczas zatai swoje, wyprze siê w ¿ywe oczy, zaba³amuci.
O, jakie¿ niedobre bywaj¹ kobiety! jakie pe³ne fa³szu i ob³udy wszelakiej! Ale przez was to
w³aSnie staj¹ siê takimi - ¿ebyScie wiedzieli. O, jak¿eScie wy wszyscy jednakowi!
115
Wszyscy! - podkreSli goliard jadowitym tonem.
Wiêc ona czuj¹c, ¿e siê przegada³a, tym gniewniej wywodzi swe ¿ale. I to jeszcze: czy dia-
b³em aby tamten nie by³? - tym siê, g³upi, troska. Gdyby ona by³a mê¿czyzn¹, to¿by jej wte-
dy wszystko jedno by³o, jakim tamten by³ z siebie, choæby i diabe³ sam.
Choæby i diabe³ sam! - odmachnie siê goliard obur¹cz, nazbyt ju¿ cierpko w tej chwili.
Ta niezazdroSæ znowu zupe³na stropi j¹ w nag³e zamySlenie. A po rozwa¿eniu urazi tym g³ê-
biej. Wiêc pocznie tym gwa³towniej snuæ swoje ¿ale i motaæ je niecierpliwie. A gdy siê w tym
poSpiechu mówienia nasup³a znowu jakie uogólnienie niepotrzebne - wybuchnie na pewno
p³aczem krzywdy serdecznej.
Tego siê goliard ba³ najbardziej; nie z tkliwoSci przecie, lecz z niesmaku oSwieconego cz³e-
ka: wszêdzie na Swiecie jest wiêcej ³adu nixli w g³owie kobiecej.
Zza cierni i g³ogów klasztornego wa³u wychyli³ siê zaj¹c, a spostrzeg³szy ludzi, po³o¿y³ s³u-
chy na grzbiecie i Smign¹³ co tchu w skokach polotnych. Powiód³ goliard oczyma za tym
przypadkiem; zamySli³ siê, zatuli³ w sw¹ szatê klerka.
Poucza wiedza - mówi - jak to w¹¿ grzech oznacza, zaj¹c - namiêtnoSci cz³ecze. Sp³oszyæ
obu nietrudno; tylko gdy w¹¿ gnuSnie tu przy nas w ukryciu siê zaczai, zaj¹c szparko precz
odbie¿y gdzie indziej.
Nie wierzy coS dziewczyna, by zaj¹c a¿ tak daleko odskoczyæ mia³. Wie natomiast, jak to
oSwieceni consolationem i ¿¹dz opanowania w filozofii szukaj¹.
I ¿e z ni¹ ³atwiejsza kobiecie robota nixli z zazdroSci¹.
Wiêc po niejakim czasie tak ciep³o na niego popatrzy, tak d³ugim zaci¹giem wyb³ySnie ku
niemu spod rzês, ¿e on tylko siê nachmurzy w tym ¿ywszym przypomnieniu herolda. I pal-
cem surowo przed sob¹ zamacha.
Nigdy!
Z okr¹g³ych w tej chwili warg mignie ku niemu ruchliwszym od ¿mii jêzykiem. I wzruszaj¹c
ramionami, odchodzi sobie na bok. Poprawia warkocze, nuci coS przekornie.
D¹sa siê.
Lecz oto jeden, drugi kamieñ, na który wskoczyæ wziê³a ochota; potem ju¿ jak wiewiórkê
z g³azu na g³az ponosi³o sam¹. ¯e grobowcowe to niegdyS g³azy, wiêc j¹ nêci p³ocha wSród
nich psota. A ¿e cisza tu taka surowa naokó³, wiêc huka; dra¿ni echo - ¿e ponure.
Póki nie parsknie jak to xrebiê i, zgarniaj¹c swe szmatki powy¿ej kolan, nie zapatrzy siê cie-
kawie na tê obrzydliwoSæ czarn¹ i Slisk¹, która w drgawkach sp³oszonej gadziny stepie siê
oto u kamienia Sród szmeru traw.
,,W¹¿! - powiadaj¹ wtedy dopiero okr¹g³e usta i zaokr¹glone oczy dziewczyny.
Goliard naje¿y³ brwi pod kapturem, acz uspokaja siê rozwag¹, ¿e gdy siê wSród ruin wê¿e
przytrafi¹, zawsze bywaj¹ czarne z natury swojej.
Dziewka przycich³a. I posz³a miêdzy kolumn bia³e z³omy, a bluszczów ciemne na s³oñcu g¹szcze.
Migoce na ich tle czerwonymi jak mak szmatkami sukni: wnosi w tê ciszê barwy bodaj krzyk i wy-
skoki, gdy usta zamilk³y i nie skacz¹ ju¿ stopy. A rusza i dra¿ni wszystko. Oto bluszczu potê¿ny kierz
zwisa czarn¹ kaskad¹ na jednej ga³¹zce tylko: rozko³ysze go wiêc, rozbuja nad sw¹ g³ow¹, I niczym
kasztany wytrz¹sa z jego g¹szczy Slimaków mnóstwo: gradem uderzy³y ma³¿e o g³azy.
Skry³a siê wreszcie za t¹ kaskad¹.
I wtedy takie milczenie zaleg³o w s³oñcu Sród ruin, ¿e zamigotaniem zielonych jaszczurek
o¿ywiaæ siê znów jê³y marmurów biele.
116
A¿ jego zaniepokoi³o przykro to d³ugie zaczajenie siê ciszy. I nas³uchiwaæ mu ka¿e. Z³o nie
Spi w takich k¹tach urocznych. Pocz¹³ ogl¹daæ siê za dziewczyn¹ i szukaæ jej w milczeniu,
by nie nawo³ywaæ g³osem - ³atwo wywo³aæ co w takim miejscu niedobrym.
Uchyli³ wreszcie nawis³¹ zas³onê bluszczu. Patrzy - stoi dziewka jak ta Ewa pod jab³oni¹: golu-
sieñka na ca³ym ciele, nawet przyrodzenia ¿adn¹ ga³¹zk¹ u bioder nie przys³ania. Tylko za jab³-
ko pierS w³asn¹ w d³oni wa¿y. I wygiêta skrêtnie, przypatruje siê biodru i nodze swojej.
SproSna ty!... Oto nad czym przycich³a nareszcie.
Za ca³¹ odpowiedx wska¿e mu przed siê. O mur wsparta stoi oto pochyle jakowaS postaæ
w kamieniu o odbitej g³owie i strzaskanych stopach. W biodrach ma takie w³aSnie wygiêcie,
jakby pod w³asne spojrzenie wystawia³a siê cia³em.
Nimfa! - naszeptuje dziewczyna.
SproSna ty! - zgromi j¹ po raz wtóry. A jednak wielkie zdumienie objê³o go.
I odwróciwszy siê od cia³a niesromnej dziewki, zapatrzy³ siê w kamieñ ¿ywy. Tu¿ podle, we
wnêce muru, dostrzega jakby podstawê tej figury; na niej dzban zdzia³any w marmurze i sto-
py przyros³e do coko³u. Poni¿ej widaæ zatarte w kamieniu g³oski.
Rzuci siê ku nim klerk, pisma starego zawsze chciwy. Zna dziewczyna tê ¿arliwoSæ jego
w odczytywaniu starego pisma na zmursza³ych przy drodze kamieniach lub na g³azach wmu-
rowanych w bramê niejednego grodu.
A naszym ku czemuS zapa³em przejmuj¹ siê tak bywa, nasze kobiety, ¿e gotowe i w spra-
wach ducha wspó³dzia³aæ t¹ krzêtn¹ niecierpliwoSci¹ swoj¹. ¯e zaS w odczytywaniu pomóc
mu nie zdo³a, wiêc przynagla bodaj: kopie bos¹ stop¹ klêcz¹cego nad napisem goliarda. No!
prêdzej! - niecierpliwi siê nad nim.
Ale on przynagliæ siê nie da³ tym poganianiem. Odczyta³ akuratnie:
Divae Aphroditae sacr...
Dziewczynie przywar³o coS w tej chwili powiew I nim siê spostrzeg³, runê³a czo³em o zie-
miê, w³osów nag³e rozploty wyrzucaj¹c przed siê, na g³owy przys³oniêcie rabie:
Pani Wenus sama!
Ten krzyk ba³wochwalstwa urzek³ go chyba jawnym ju¿ czarem tych ruin - za klasztoru nie-
dobr¹ granic¹.
Bo oto te z³omy, jak pnie potrzaskane, dope³ni³y mu siê nagle w oczach a¿ po one szczêty
okapów, które tu i ówdzie zawisa³y na s³upie. I nakry³y siê dachem w Swi¹tyni, ogrom ko-
lumnowy. ZaS te marmurów obt³uk³ nijakie - z przypadku jakby g³adkie lub z kaprysu natury
upodobnione czemuS - szeregiem bo¿yców z kamienia stanê³y u wnêtrznych Scian. PoSrodku
bieli siê o³tarz, w bluszczu osnuciach, pod ofiarnego dymu k³êbami i smug¹.
I s³ychaæ g³os zza o³tarza tego:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]