s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
104 NORA ROBERTS
wody i robiły prysznic nowym pracownikom, urządzając
im w ten sposób chrzest bojowy. Chociaż opiekunowie
mieli miny niewiniątek, jasne było, że potrafią skutecznie
zachęcić słonie do takich harców.
Z daleka dostrzegła Duffy'ego, który rozmawiał z go
ściem z miasta. Mężczyzna miał wielki jak baryłka
brzuch, czerstwą rumianą twarz i jasne oczy, które mocno
mrużył w słońcu. Ciekawe, co próbuje sprzedać i za ile?
- zastanawiała się Jo. Sądząc z gniewnych posapywań
Duffy'ego, można było zakładać, że żąda zbyt dużo.
- Powtarzam panu, Carlson, że już zapłaciliśmy za
magazyn. I umówiliśmy się na piętnaście dolarów za do
stawę, a nie na dwadzieścia.
Carlson palił krótkiego papierosa bez filtra.
- Zapłaciliście Myersowi, nie mnie. Kupiłem magazyn
sześć tygodni temu. - Wzruszył ramionami, rzucając nie
dopałek na ziemię. - To nie mój problem, że zapłacił pan
z góry.
Ponad głowami mężczyzn zobaczyła Keane'a i Pete'a
zmierzających w ich kierunku. Zaintrygowana dołączyła
do nich.
- Co się dzieje?
- Zaraz się dowiemy - odparł Keane. - Macie jakiś
problem, panowie? - spytał spokojnie.
- Ten typ - parsknął Duffy, celując palcem w Carlsona
- chce, abyśmy dwukrotnie zapłacili za magazynowanie
fajerwerków. W dodatku żąda za przewóz dwudziestu do
larów.
- To Myers zgodził się na piętnaście - przerwał Carl
son. - Ja nic takiego nie mówiłem. Chcecie odebrać fajer-
NOWE %7łYCIE 105
werki, musicie najpierw za nie zapłacić. Gotówką - uści
ślił i dopiero teraz spojrzał w stronę Keane'a. - A to kto?
Duffy zaczął sapać z oburzenia, ale Keane uspokoił go,
kładąc mu rękę na ramieniu.
- Jestem Prescott - odpowiedział z niezmąconym spo
kojem.
- Prescott, tak? - Carlson przeciągnął dłonią po obu
policzkach. - No, może wreszcie do czegoś dojdziemy
- rzucił jowialnie, wyciągając rękę. Keane bez wahania
podał mu dłoń. - Aadny masz pan cyrk, Prescott. - Popra
wił pasek przy spodniach. - Problem polega na tym, że te
wasze fajerwerki leżą w moim magazynie. Muszę zarabiać
na życie, więc nie zamierzam trzymać ich tam za friko.
Odkupiłem budę od Myersa sześć tygodni temu. Nie od
powiadam za układ, który zawarliście z Myersem, nie?
- Carlson rozciągnął usta w uśmiechu, zadowolony, że
Keane słucha go uprzejmie. - A jeśli chodzi o przewóz...
- Bezradnie rozłożył ręce i poklepał Keane'a po ramieniu.
- Sam wiesz, synu, jakie są teraz ceny paliwa.
Keane uprzejmie kiwał głową.
- Brzmi to rozsądnie - powiedział, ignorując postęki
wania Duffy'ego. - Odnoszę wrażenie, że ma pan prob
lem, Carlson.
- Ja nie mam żadnego problemu - zaprzeczył Carlson.
- To pan ma problem, chyba że nie chcecie odebrać tych
fajerwerków.
- Ależ my je dostaniemy, panie Carlson - sprostował
Keane. - Zgodnie z paragrafem trzecim punkt piąty Usta
wy o drobnej przedsiębiorczości, wynajmujący i dzier
żawca są prawnie związani umowami, kontraktami, zasta-
106 NORA ROBERTS
wami i hipotekami poprzedniego dzierżawcy, póki te
umowy, kontrakty, zastawy czy hipoteki nie wygasną lub
nie zostaną zbyte.
- Co do... - zaczął Carlson, ale Keane ciągnął bezna
miętnie:
- Oczywiście, nie oddamy sprawy do sądu, jeśli otrzy
mamy należący do nas towar. To jednak nie rozwiązuje
pańskiego problemu.
- Mojego? - wykrztusił Carlson. - Nie mam żadnego
problemu. Jeśli pan myślisz...
- Ależ ma pan! Choć faktycznie nie jestem pewien,
czy złamał pan prawo z premedytacją.
- Złamałem prawo? - Carlson wytarł spocone dłonie
o spodnie.
- Magazynowanie materiałów wybuchowych bez od
powiedniej licencji - kontynuował Keane. - Chyba że
uzyskał ją pan po zakupieniu magazynów.
- No nie... Ja...
- Tego się obawiałem. - Keane współczująco uniósł
brwi. - Widzi pan, paragraf szósty punkt piąty rzeczo
nej Ustawy stanowi, że licencje, pozwolenia i atesty są
konieczne. O przedłużenie licencji, pozwoleń i atestów
musi wystąpić nowy właściciel. Podanie, to zrozumiałe,
powinno być poświadczone notarialnie. - Keane przerwał,
pozwalając Carlsonowi wchłonąć te informacje. - Jeśli się
nie mylę - podjął po chwili obojętnym tonem - w tym
stanie grzywna jest dość wysoka. Oczywiście wyrok za
leży od...
- Wyrok? - Carlson zbladł i otarł chusteczką kark.
- Coś panu poradzę. - Keane patrzył na Carlsona ze
NOWE %7łYCIE 107
współczującym uśmiechem. - Wywiezie pan sztuczne og
nie ze swojego terenu i dostarczy tutaj. Ostatecznie nie
musimy od razu tego zgłaszać. Można uznać to za prze
oczenie. Przecież obaj jesteśmy biznesmenami, czyż nie?
Carlson kiwnął głową. Był zbyt przerażony, żeby wy
czuć sarkazm.
- W umowie jest piętnaście dolarów za dostawę, zga
dza się?
Carlson schował wilgotną chustkę do kieszeni i ponow
nie kiwnął głową.
- To świetnie. Zapłacimy gotówką przy odbiorze. Cie
szę się, że mogłem służyć pomocą.
Z wyrazną ulgą Carlson odszedł do swojej furgonetki.
Jo, która z niekłamanym zachwytem obserwowała całą
scenę, z trudem utrzymywała powagę, póki nie odjechał.
Duffy i Pete jednocześnie parsknęli śmiechem.
- Czy to prawda? - spytała Jo, chwytając Keane'a za
rękę.
- Czy co jest prawdą? - odpowiedział pytaniem.
- Paragraf trzeci punkt piąty Ustawy o drobnej przed
siębiorczości - zacytowała Jo.
- Nigdy o nim nie słyszałem - odparł obojętnie. Pete
prawie płakał ze śmiechu.
- Zmyśliłeś to - powiedziała zdumiona. - Ty to wszy
stko zmyśliłeś!
- Najlepszy numer, jaki widziałem od lat - oznajmił
Duffy i klepnął Keane'a w plecy.
- Wiem, gdzie się zgłosić, jeśli będę potrzebował praw
nika - wtrącił Pete, przesuwając czapeczkę na tył głowy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]