s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

którą wsunęła mu w kieszeń marynarki? W ten sposób zmuszała go, by o niej myślał, i przy-
jemnie jej było pomyśleć, że on patrzy na to zdjęcie przy kawie porannej albo przy innych,
tajemniczych zajęciach swego skrytego życia.
Przypomniał jej się martwy szczur i ostrożnie uchyliła drzwi. Powitała ją cisza i od-
blask słońca jarzący się na zaokrąglonej ścianie. Zatchnęła się na widok pustych pokoi. Usu-
nięto z nich umeblowanie. Prędko przechodziła z pokoju do pokoju i potwierdzało się to, w co
trudno jej było uwierzyć; ale apartament wyglądał dokładnie tak samo jak w pierwszym dniu.
Znikł nawet materac. Zciany wydawały się jeszcze bardziej nagie niż przedtem, a ciemne
plamy po obrazach tym smutniejsze. Przetrwał tylko zapach ich spotkań, a już i on stawał się
częścią unoszącej się tu ogólnej woni rozkładu. Wybiegła, drzwi zostawiając na oścież, i zje-
chała windą znów do mrocznego holu. Okienko konsjerżki było otwarte i Jeanne widziała jej
szeroki grzbiet, pochylony nad nie wiadomo jakimi rozrywkami. Jeanne podeszła i odchrząk-
nęła głośno, ale baba nie zareagowała. Pomrukiwała jakąś arię z Verdiego. Brzmiało to raczej
jak przeciągły jęk.
- Przepraszam - odezwała się Jeanne - czy pani przypomina sobie tego pana spod
czwórki? - Jej słowa rozległy się jakby echem po budynku i przypomniała sobie pierwszy
dzień, a kiedy tu przyszła, i frustrację, kiedy próbowała się dostać do środka. Czarna baba
wciąż nie ujawniała swoich sekretów i w odpowiedzi tylko potrząsnęła głową, nawet nie od-
wracając się.
- Mieszkał tutaj przez kilka dni - podsunęła Jeanne.
- Mówię pani, że ja tu nikogo nie znam - odparła baba.
- Wynajmują, potem odnajmują. Ten pan spod czwórki, ta kobieta w jedynce. Czy ja
wiem?
Jeanne nie mogła uwierzyć, że Paul się po prostu wyprowadził. Spodziewała się ja-
kiejś niespodzianki, ale oczywiście nie takiej.
- A meble - spytała. - Dokąd je zabrał?
Mieszkanie jest opróżnione. Kobieta zaśmiała się szyderczo, jakby wiele razy już sły-
szała to samo.
- Na jaki adres odsyła się pocztę? - spytała Jeanne.
- Proszę mi go podać.
- Nie mam jego adresu. Nie znam nikogo.
Jeanne wciąż nie dowierzała.
- Nawet jego nazwiska?
- Nic a nic, marrizelle. - Odwróciła się, teraz już z wyrazną wrogością.
Za daleko posunęła się Jeanne w przypieraniu do ściany strażniczki tego podziemnego
świata. Ale Jeanne, bądz co bądz, weszła tutaj na własne ryzyko i teraz pobiegła do drzwi,
zapaliwszy się do nowego pomysłu. Jeżeli on się wyprowadził, to znaczy, że mieszkanie
znów jest do wynajęcia. Byłaby to swego rodzaju zemsta, pomyślała idąc chodnikiem do ka-
wiarni; na to właśnie zasłużył. Mógł jej powiedzieć, że się wyprowadza, mógł przynajmniej
zostawić wiadomość. Wydawało się niemożliwe, że już nigdy go nie zobaczy, lecz uświado-
miła sobie - całkiem nagle - że właśnie tak będzie. Entuzjazm jej przygasł, zanim doszła do
telefonu. Zadzwoniła do Toma.
- Znalazłam dla nas mieszkanie - powiedziała. - Rue Jules Verne nr 3... Przyjedz tu za-
raz. Kojarzysz, gdzie to jest?... Czekam na piątym piętrze.
Wróciła i zaczekała w przedpokoju, aż usłyszała zgiełk, z jakim Tom i jego ekipa ła-
dowali się do windy. Ci, którzy się tam nie zmieścili, biegli na górę po schodach, śmiejąc się i
wykrzykując do pasażerów jadących windą. Cały budynek jakby przeobraził się od tego hała-
su i nagłej eksplozji życia. Przywitała ich z uśmiechem i ukłonem.
- Czy podoba ci się nasze mieszkanie? - spytała Toma, kiedy wpadł na czele zespołu i
całej masy ich ekwipunku. Operator z miejsca zaczął ustawiać Arriflexa w okrągłym pokoju i
Jeanne poczuła lekkie ukłucie żalu, ale po chwili już zapomniała o tym. Tom stąpał po pu-
stych pokojach niby cesarz.
- Jesteś zadowolona? - zapytał ją w przejściu. Operator zaczął filmować, nie zwracając
uwagi na otoczenie. - Mnóstwo tu światła - dodał Tom, nie czekając na jej odpowiedz.
Jeanne zaprowadziła go do małego pokoiku.
- Za mały na duże łóżko - powiedziała - ale w sam raz dla niemowlęcia. Fidel... to cał-
kiem niezłe imię dla dziecka. Jak Fidel Castro.
- Ale ja chcę mieć też i córkę - powiedział Tom, a Jeanne poczuła dla niego nagły
przypływ serdeczności. Taki wyrozumiały, bez względu na to, co ona wyprawia... Znów po-
myślała o Paulu i już gdzieś ulotnił się cały ten przymus, dawniej wypełniający te pokoje.
Jeanne odczuła spokój ducha, jakiego dotąd nie zaznała w tym apartamencie. Po raz pierwszy
zdołała sobie wyobrazić jakąś mieszkającą tutaj rodzinę: ich gry, kłótnie i drobne godzenia
się. Ogarnął ją bezgraniczny smutek.
- Rosa - powiedział Tom, nie domyślając się jej sprzecznych emocji. - Tak ją nazwie-
my. Rosa. Na cześć Róży Luksemburg. Mało kto już o niej pamięta, ale na swoje czasy była
nie najgorsza. O co chodzi?
- Nic.
- Dobrze. W takim razie kilka pytań do filmu. Pogadajmy o czymś, co wszystkich in-
teresuje: o seksie.
Tom wyobrażał sobie, że ją zaszokuje tym zdaniem w obliczu wpatrzonej w nią kame-
ry, ale Jeanne okazała się najwyrazniej znudzona i rozczarowana. Odwrócił się więc do ekipy
i rzekł:
- Stop! Nic z tego. Już nie będziemy kręcić.
Zaczęli zbierać swe wyposażenie. Tom wyprowadził ich, nic więcej nie mówiąc.
Dziewczyna od skriptu pomachała nieśmiało do Jeanne i wychodząc za innymi na schody, i
cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Chciałem cię filmować codziennie - wytłumaczył się pokornie Tom. - Rano, kiedy
się budzisz, potem kiedy usypiasz. Kiedy pierwszy raz się uśmiechasz... A nie sfilmowałem
niczego.
Jeanne odwróciła się od niego i odeszła w przestronne, puste pokoje. Tom szedł za
nią, wpatrując się z powątpiewaniem w górę starych mebli, przykrytych płachtą, w pęknięcia i
zacieki na ścianach, w poobtłukiwane sztukaterie.
- Dziś przestaliśmy kręcić - powiedział. - Koniec z tym filmem.
Jeanne poczuła wyrzuty sumienia.
- Nie lubię, jak coś się kończy.
- Trzeba natychmiast rozpocząć coś nowego. - Tom okręcił się w kółko w okrągłym
salonie, do którego wrócili, z uznaniem podnosząc dłonie. - Ależ to wielkie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl