s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Skończ z tymi bzdurami! - żachnął się śledczy z
KRIPOS.
- Sunded... - zaczął pryszczaty. - To naprawdę tir
Karlsena.
- Musimy się zatrzymać i zawrócić! - zawołałem. -
Inaczej on zabije nas wszystkich. Stój!
- Jedz! - nakazał Sunded.
- Nie rozumiecie, co się dzieje? - krzyknąłem. -
Zaraz będziesz martwy, Sunded!
Sunded zaczął się śmiać swoim kosiarkowym
śmiechem, ale tak jakby trawa była za wysoka. Bo
teraz i on to dostrzegł. Widział, że jest już za pózno.
17 KUCHNIE SIGDAL
Kolizja dwóch pojazdów to prosta fizyka.
Wszystko jest pozostawione przypadkom, ale
przypadki dadzą się sprowadzić do równania siła razy
czas równa się masa razy zmiana prędkości. Po
wstawieniu przypadków w miejsce zmiennych
otrzymujesz opowieść, która jest prosta, prawdziwa i
bezlitosna. Na przykład o tym, co się dzieje, kiedy
wyładowany tir o wadze dwudziestu pięciu ton,
jadący z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na
godzinę, zderzy się z samochodem osobowym o
wadze tysiąca ośmiuset kilogramów (wliczając w to
blizniaków Monsenów), jadącym z taką samą
prędkością. W zależności od przypadków, takich jak
punkt zderzenia, rodzaj karoserii i położenie ciał w
stosunku do siebie, istnieje nieskończenie wiele
wariantów tej opowieści. Mają one jednak dwie
wyrazne cechy wspólne: wszystkie kończą się
tragicznie. I samochód osobowy zawsze przegrywa.
Kiedy tir prowadzony przez Clasa Greve o
godzinie dziesiątej trzynaście uderzył w policyjny
radiowóz zero jeden, volvo 740, rocznik 1989, tuż
przed siedzeniem kierowcy, silnik, oba przednie koła i
łydki pryszczatego zostały zepchnięte w bok w
stosunku do reszty karoserii, a jednocześnie samochód
wzbił się w powietrze. Nie zadziałała żadna poduszka
powietrzna, ponieważ przed rokiem 1990 w volvo nie
instalowano poduszek. Radiowóz zero jeden, który
już był totalnym wrakiem, poszybował ponad szosą,
unosząc się wysoko nad barierką, i runął w świerki,
gęsto rosnące nad rzeką w dole zbocza. Zanim skosił
pierwsze wierzchołki drzew, zdążył wykonać dwa i
pół molbergera i półtorej śruby. Na miejscu nie było
żadnych świadków, którzy mogliby potwierdzić moje
słowa, ale to fakt. To - jak już mówiłem - prosta
fizyka. Dokładnie tak jak i to, że tir bez większych
szkód swobodnie przejechał dalej przez puste
skrzyżowanie i dopiero wtedy zaczął hamować ze
zgrzytem. Parskał jak smok, kiedy hamulce wreszcie
odpuściły, ale zapach spalonej gumy i okładziny
hamulcowej zawisł nad okolicą jeszcze na wiele
minut.
O dziesiątej czternaście świerki przestały się
kołysać. Pył opadł, tir zatrzymał się z włączonym
silnikiem, a niczym niezrażone słońce dalej świeciło
na hedmarskie pola.
O dziesiątej piętnaście miejsce wypadku minął
pierwszy samochód, a jego kierowca prawdopodobnie
nie zauważył nic oprócz tego, że na bocznej
gruntowej drodze stoi tir. Może jeszcze pod kołami
zazgrzytało mu coś, co zapewne było odłamkami
szkła. Nic natomiast nie wskazywało na to, że w dole,
wśród drzew nad rzeką leży na dachu policyjny
radiowóz.
Wszystko to wiem, ponieważ znajdowałem się w
pozycji umożliwiającej stwierdzenie, że leżymy na
dachu i że jesteśmy niewidoczni z drogi, bo zasłaniają
nas drzewa. Godziny podaję z zastrzeżeniem - o ile
zegarek Sundeda, który cykał mi tuż przed oczami,
chodził dobrze. W każdym razie wydaje mi się, że to
był jego zegarek, bo tkwił na urwanej ręce wystającej
z kawałka szarego prochowca.
Powiew wiatru przyniósł zapach żywicy z
okładziny hamulcowej i odgłos silnika Diesla,
pracującego na jałowym biegu.
Promienie słońca na bezchmurnym niebie
migotały między drzewami, ale wokół mnie kapało,
jakby padał deszcz. Benzyna, olej i krew. Kapało i
spływało. Wszyscy nie żyli. Pryszczaty nie miał już
pryszczy, bo nie miał już twarzy. To, co zostało z
Sundeda, złożyło się jak tekturowa figurka.
Widziałem, że wygląda spomiędzy swoich własnych
nóg. Blizniacy wydawali się jako tako cali, ale
przestali oddychać. To, że ja żyłem, zawdzięczałem
wyłącznie skłonnościom rodziny Monsenów do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]