s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ją wodzowi nieprzyjacielskiemu i rzekł do niego:
Niech waleczny Sunya Krów przyjmie tę fajkę w upominku od Konjana Bebe, wodza wodzów i
niech odtąd ostrza siekier i groty strzał wojowników odwrócą się od siebie, a ga-łązka zielona połączy
wiecznym pokojem dwóch strasznych nieprzyjaciół.
Sunja Krów przyjął z wielką powagą ofia-rowaną fajkę, a urwawszy gałązkę powoju, roz-dzielił jej listki
między nieprzyjacielskich wo-dzów. Tak przymierze zostało zawarte.
Pozostawał jeszcze jeden jeniec indyjski.
Dziki ten jednak zamiast brać przykład z mę-stwa swych poprzedników, za zbliżeniem się nie-przyjaciół
począł drżeć na calem ciele i nie myślał wcale o oporze.
Na widok ten rozległ się głuchy szmer mie-
dzy widzami, który wkrótce zmienił się.w wście-kłe ryki. Ustąpili dwaj wojownicy, a na znak dany przez
Konjana, gromada niewiast, uzbro-jonych w noże, rzuciła się ku nieszczęśliwej ofierze. Zaczęły się okrutne
męczarnie, których nawet opisywać nie chcę, albowiem dusza wzdryga się na ich wspomnienie. Trwało to przez
kilka-naście minut, nakoniec wódz Tupinikinów po- szepnął coś Konjanowi, a gdy ten skinął głową, Sun ja
Krów poskoczył ze swego miejsca i ro- zepchnąwszy rozżarte baby, zatopi! nóż w pier-siach trwożliwego
współziomka.
Trupa powleczono na bok i oddano na łup niewiastom, wrzeszcząc:
Wojownik Tupinikinów miał w krzepkiem ciele serce niewieście, niechaj go więc pożrą kobiety,
aby mięsem swojem nie wniósł tchó-rzostwa w ciała walecznych. ' Teraz nadeszła kolej na mnie, już
byłem pewny, że za chwilę stanę przed najwyższym Sędzią, gdy wtem zaszła okoliczność, zmienia-jąca
zupełnie stan rzeczy.
W chwili, gdy palono fajkę pokoju, horyzont począł się zaciemniać, czarne chmury zaległy przestwór
niebieski; burza zbliżała się szybkim krokiem: już grzmot huczał zdaleka, kiedy mę-czono ostatniego jeńca, a w
chwili, gdy dwaj oprawcy zbliżyli się ku mnie dla stoczenia śmier-telnej walki, ognisty wąż rozdarł niebo,
rozległ
się huk straszliwy, a piorun, uderzywszy w chatę Konjana, ogarną! ją morzem płomieni.
Indjanie jękami napełnili powietrze.
Wśród ogólnej wrzawy wódz indyjski nie stra-cił przytomności, lecz dal znak grozną maczugą, ażeby się
wszyscy uciszyli i zawołał:
Potężne Bóstwo białych nie chce, aby blada twarz padła pod ciosami Tupinambasów i w gniewie
swoim ugodził ognistą strzałą w chatę wodza wodzów. Niechaj więc waleczny wojownik białych zachowa swe
życie i pojedna swe Bó-stwo z plemieniem czerwonych.
To rzekłszy, przystąpił do słupa i porozcinał więzy; poczem wojownicy indyjscy podnieśli mię na barki,
wydając okrzyki na cześć moją, w tym samym czasie lunęły potoki deszczu i za-gasiły pożar, przez co
znaczenie moje jeszcze się więcej podniosło.
Tak więc po raz drugi cudem uniknąłem śmierci. Bóg miłosierny nie opuścił swego mizer-nego sługi. Sunja
Krów po uczcie ludożerczej został uwolnionym i odprowadzonym śród okrzy-ków aż do granic posiadłości
Konjana.
Od owej chwili, która do ostatniej godziny życia pozostanie w mojej pamięci, upłynęło jesz-cze parę
miesięcy do mego oswobodzenia. Przez cały ten czas doznawałem od dzikich nie-mal takiego samego
uszanowania jak sam Ko- njan Bebe. Wojownicy po każdej wyprawie skła-
dali mi część łupów; stare niewiasty nazywały mię swoim najukochańszym synem; ze wszyst-kiego atoli
pokazywało się, że nie myśleli mię wcale uwolnić. Dzicy uważali mię za mogącego bardzo wiele u Pana Boga,
sądzili więc, ze do-póki między nimi będę zostawać, Bóg chrześci-jan zachowa ich pod swoją opieką.
Dozwalano mi przechadzać się po całej osadzie, a nawet w przyległych lasach, ale zawsze kilku Indjan szło
opodal i strzegło mych kroków, a tak
o ucieczce nie mogłem nawet zamarzyć. %7łycie takie stało się dla mnie nieznośnem i gorąco prosiłem
Stwórcy, aby mię z rąk Tupinambasów uwolnił. Jednego dnia Konjan*Bebe, wybierając się w podróż, kazał mię
przywołać i rzekł:
Wielka łódz skrzydlata stanęła u brze-gów; znajdują się na niej Francuzi; wódz. czer-wonych
pozwala wojownikowi białemu, ażeby udał się nad morze i ucieszył ze swymi braćmi.
Podziękowałem kacykowi, a w godzinę po-tem ruszyliśmy w dwudniową podróż, którą wszyscy, nie
wyjmując nawet indyjskiego kró-lika, odprawiali piechotą, mnie tylko na noszach transportowano, może przez
uszanowanie, a może dlatego, żebym nie uszedł.
Kiedyśmy stanęli na miejscu, kapitan statku wysiadł na brzeg, a spostrzegłszy mię, zaczął się wypytywać,
jakim sposobem dostałem się w moc Indjan. Opowiedziałem mu wszystkie
moje nieszczęsne przygody; zacny ów Francuz, nie tak jak niegodny jego współziomek, zaczął mię pocieszać,
poczęstował szklanką wina i za-pewnił, ze wkrótce zakończy się moja niewola, i rozkazał majtkom, aby mię
zaopatrzyli w ubiór, gdyż byłem nagim jak dzicy.
Na drugi dzień rano, Konjan Bebe został zaproszony na okręt wraz z żoną i czterema naczelnikami
indyjskimi i ze mną. Skorośmy przybyli, zastawiono stół, nie szczędząc jadła i wina. Po obiedzie zaprowadzono
Indjan na pokład, gdzie znajdowały się rozłożone podarki dla króla i jego podwładnych. Konjan był z nich
niezmiernie zadowolony i ofiarował wzamian kapitanowi francuskiemu rozmaite płody swej ojczyzny, między
któremi znajdowało się kilka diamentów, przenoszących stokrotnie wartość towarów podarowanych dzikim.
Kiedy zamiana szła w najlepsze, a obie strony oświadczyły sobie uczucia przyjazni, nagle ze trzydziestu
majtków uzbrojonych w szable i musz-kiety wpadło na pokład i, zwróciwszy broń przeciwko kapitanowi,
domagało się mego uwol-nienia.
Napróżno kapitan tłumaczył im, że jestem własnością Konjana Bebe, zuchwali majtkowie wołali, że jeżeli
mię nie uwolni, natychmiast za-mordują go.
Cóż brat mój na to mówi? zapytał kapitan
Przygody żeglarzy. 5
wodza indyjskiego majtkowie moi chcą ode-brać swego brata, a przyjaciel potężnego wodza Indjan nie ma
sześćdziesięciu ramion jak oni, lecz tylko dwa, i nie może obronić własności potę-żnego Konjana Bebe.
Niechaj mój brat biały przywoła Tupinam- basów z brzegu, a oni ukarzą nieposłusznych.
Majtkowie usłyszawszy to, powiedzieli kapi-tanowi, że jeżeli odważy się zawezwać pomocy dzikich,
zamordują go natychmiast. Wtedy ka-cyk indyjski rzekł do majtków:
Król królów ludu czarnego, dla ocalenia życia swemu przyjacielowi, daruje Francuzom swego
niewolnika bladego, niechaj go wezmą z sobą.
Majtkowie wydali okrzyki na cześć wodza a sternik, wystąpiwszy naprzód, zawołał:
Mężny Konjanie, przyjmij za twą dobroć w podarunku tę skrzynkę. To rzekłszy, skinął, dwaj
majtkowie postawili u stóp wodza skrzy-nię, w której znajdowały się: wojenny topór, tuzin siekier i ze dwa
tuziny wielkich nożów.
Kacyk ucieszył się niezmiernie z tego poda-runku, a następnie, obróciwszy się do mnie, za-czął Izy
wylewać i mówił poważnym głosem:
Idz, synu mój, z braćmi twymi ku wscho-dowi słońca, lecz niechaj w duszy twej pozo-stanie
pamięć gościny u Tupinambasów, a jeżeli kiedy zle ci będzie w twojej chacie rodzinnej,
jeżeli ci zabraknie kassawy, ryb i zwierzyny, wracaj do nas, a będziemy cię witać pieśniami i wybudujemy dla
ciebie chatkę.
I począł mię ściskać, a żona uklękła przy mych nogach i oblewała ręce moje łzami, nazy-wając mię
najukochańszym synem. Nakoniec Indjanie wsiedli do swych łodzi, a ja ucieszony niespodziewanem
uwolnieniem, upadłem na ko-lana i dziękowałem Bogu za oswobodzenie.
Kiedyśmy podnieśli kotwicę, kapitan objaśnił mię, iż ze swoimi ludzmi całą tę komedję uło-żył, ażeby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]