s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na ręce i ruszył do biblioteki. - Bo ja też lubię wszystko robić po swojemu. Puściła jego uwagę mimo
uszu; nie miała siły ani ochoty spierać się o tak błahą rzecz jak ściąganie plastra. Przez całą drogę do
biblioteki nie odezwała się słowem.
- Zauważyłam, że widok krwi nie wywołuje w tobie mdłości - powiedziała, kiedy ułożył ją
ponownie na kanapie. Zmarszczył czoło.
- Nie żartuj. To by się kłóciło z moją profesją. Czyżby w jego oczach dojrzała błysk wesołości?
Nie, pewnie jej się przywidziało. Dracula raczej nie grzeszył poczuciem humoru.
Obróciwszy się, podszedł do kominka. Przed wyjściem na spacer rozpalił ogień, teraz dorzucił
polan. Przez kontrast z piwnicą w pokoju panował niemal tropikalny upał. Cassie uważnie śledziła
ruchy Justina.
- Jak się czujesz? - spytał, zerkając przez ramię na jej wyciągniętą postać.
Zadowolony, że płomienie buchają wysoko, podniósł się z kolan i oparł o marmurową półkę nad
kominkiem. Jęknęła w duchu. Wiedziała, że po swojej niefortunnej przygodzie na piwnicznych
schodach wygląda jak ostatnie nieszczęście. Była potargana, dżinsy miała podarte, sweter zakurzony.
- Prawdę mówiąc, tak sobie - przyznała. Pokiwał głową.
- Trochę ci to ułatwia sprawę.
- Słucham? - Nie miała najmniejszego pojęcia, o czym on mówi.
- Nie musisz czuć wyrzutów sumienia, że nie wyrzuciłaś mnie z domu, a nawet możesz sobie
pogratulować. Przez kilka najbliższych dni noga będzie cię pobolewać. Nie powinnaś na niej stawać
ani jej zbytnio nadwerężać, więc jak sama rozumiesz, moja obecność może ci się bardzo przydać. -
Na moment zamilkł. - Wyobrażam sobie, jaki przeżyłaś szok...
- Większy przeżyłam wczoraj wieczorem, kiedy zobaczyłam cię w drzwiach!
- Będę ci potrzebny, Cassie, przynajmniej przez dwa lub trzy dni - dodał, nie zważając na jej słowa.
- Jakoś nie widzę cię w roli gosposi albo opiekunki - warknęła.
- To nie ma znaczenia. Po prostu jesteś zdana na moje towarzystwo.
- Akurat! Nie pozwolę, żebyś się tu rządził i mnie terroryzował.
- Terroryzował? Ja? Oj, Cassie, Cassie. A kto cię uratował? Nie jesteś mi choć odrobinę wdzięczna?
- Oczywiście, że jestem, ale... - Urwała speszona.
- Nawet mi nie podziękowałaś.
Poczuła, jak policzki jej czerwienieją. Odwróciła wzrok.
- Dziękuję. Bardzo. Gdyby nie ty... - Zamyśliła się. - Wiesz, przez moment...
Nie dokończyła. Jak miała powiedzieć człowiekowi, który wybawił ją z opresji, że przez moment,
kiedy zwisała ze schodów, nie była pewna, czy on, Justin Drake, zamierza ją uratować czy ukatrupić?
Tam, w piwnicy, wyobraznia podsuwała jej przerażające obrazy. Teraz, w świetle dnia, Justin wciąż
wzbudzał jej strach, ale nie taki jak przedtem. Już nie widziała w nim mordercy.
- Co przez moment? - spytał.
- Nie, nic. Bardzo ci dziękuję, że pomogłeś mi się wydostać - powiedziała, nadal unikając jego
spojrzenia.
Bez słowa podszedł do kanapy i schyliwszy się, ujął w palce brodę Cassie. Jego czarne oczy lśniły
złowrogo.
- No powiedz. O czym tam myślałaś?
Wstąpiła w nią złość.
- Chcesz wiedzieć? Dobrze, powiem ci! Otóż kiedy dyndałam w powietrzu, zastanawiając się, czy
jeśli spadnę, to skręcę sobie kark, nagle przyszło mi do głowy, że gdybym zginęła, twoje życie
byłoby znacznie prostsze - oznajmiła.
Po paru sekundach pełną napięcia ciszę przerwało siarczyste przekleństwo.
- Drugiej takiej kretynki bym nie znalazł, nawet gdybym szukał do usranej śmierci! Posłuchaj,
zamierzam zemścić się w znacznie przyjemniejszy dla siebie sposób. Gdybym po prostu chciał się
ciebie pozbyć, to już dawno byś nie żyła.
- Może tak, może nie. - Starała się zignorować ciarki, które przebiegały jej po plecach. - Gdybyś
chciał, żeby moja śmierć wyglądała na nieszczęśliwy wypadek, musiałbyś wszystko dokładnie
zaplanować.
- I wszystko zaplanuję. Nie wymkniesz mi się, moja śliczna.
Kucnąwszy przy kanapie, wsunął rękę w potargane włosy Cassie i przyciągnął ją do siebie. Po
chwili przywarł wargami do jej ust, miażdżąc je w brutalnym pocałunku - w pocałunku, który z
założenia miał być karą, a nie nagrodą. Była zbyt osłabiona, by się bronić. Wiedząc, że uraziła go
swoim oskarżeniem, postanowiła nie walczyć. Justin chce się zemścić? Proszę bardzo, niech się
mści.
Poczuł, jak Cassie się poddaje, jak uchodzi z niej wola walki. Zamiast przerwać pocałunek, uznał, że
go zmieni. Nie będzie jej karał, przeciwnie, postara się ją podniecić. Całując ją delikatnie i
zmysłowo, jednocześnie masował palcami jej szyję i kark. Nie próbowała go odepchnąć. Tłumaczyła
sobie, że jest zbyt zmęczona poranną gimnastyką w ciemnościach, że zużyła już cały zapas sił.
Aatwiej się poddać. Niech się zemści, niech ją ukarze, a potem niech jej da święty spokój. Pod
naporem języka i ust Justina posłusznie rozchyliła wargi. I poczuła, że serce bije jej mocniej.
Odruchowo zacisnęła ręce na szerokich ramionach Justina. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że
wbija mu paznokcie w skórę. Dopiero po dłuższej chwili, gdy poczuła w ręce bolesny skurcz,
rozluzniła nieco uścisk.
- Cassie?
Rozległ się cichy jęk. Czyżby to ona go wydała? Tak. Po chwili poczuła, jak Justin przesuwa rękę,
najpierw niżej, potem lekko w przód i znów w dół. Zbliża się do jej piersi. Cassie wstrzymała
oddech. Wszystkie zmysły miała pobudzone. Boże, powinna coś powiedzieć, poderwać się z kanapy,
zrobić coś, zanim Justin posunie się za daleko. Ale jak powstrzymać coś, co musi nastąpić? Coś, co
jest nieuchronne? Zwiat zaczął wirować jej przed oczami. Na miłość boską, ten facet ją hipnotyzuje!
Przesunął rękę o kolejne trzy centymetry i nagle zakrył dłonią jej pierś. Cassie otworzyła usta, by
zaprotestować, ale zdławił pocałunkiem jęk protestu. Ręka wędrowała dalej, niżej i niżej, aż
odnalazła skraj swetra. Uniósłszy go, spoczęła na ciepłej skórze. Przez moment tkwiła bez ruchu,
jakby nie dowierzając własnemu szczęściu, po czym podjęła wędrówkę. Po chwili dotarła do
zapięcia stanika. Nawet się nie zawahała.
- Justin! - jęknęła Cassie, czując, że zalewa ją fala pożądania. - Błagam. Nie rób tego. Przestań.
- Nienawidziła własnej słabości, tego błagalnego tonu, ale nie miała siły się wyrywać.
- Nie powstrzymasz mnie, maleńka - szepnął.
- Kiedy pocałowałem cię tamtego wieczoru na przyjęciu Alison, już wtedy wiedziałem, że tak
będzie. Przyznaj się: ty też to czujesz, prawda? Te prądy, to iskrzenie? Tego nie można zignorować,
Cassie. Nie pozwolę ci. Musimy razem iść tą drogą, zbadać ją, sprawdzić, dokąd nas zaprowadzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]