s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niemal objęci ramionami, pogrążeni każdy w swoich myślach, które jednak zlewały
127
się ze sobą jak wody dwu rzek, kiedy tylko otworzyliśmy usta. Dzieliłem się z nim
swoim doświadczeniem w sprawach sercowych, uczyłem go sztuki gry w szachy,
zabawiałem aktualnym dowcipem. Tak upływały dni. Rezultaty każdy może
zobaczyć. Pokochaliśmy się wzajemnie, a budowa duszy Cyncynata jest mi równie
dobrze znana jak budowa jego szyi. Tak więc to nie ktoś obcy i straszny, tylko czuły
przyjaciel pomoże mu wejść na czerwone stopnie; i odda mi się Cyncynat bez strachu
- na zawsze, na całą śmierć. Niech się dzieje wola publiczności! (Wstał; wstał też
dyrektor; adwokat, pochłonięty pisaniem, tylko lekko się uniósł). No tak. A teraz
chciałbym prosić pana, Rodrygu Iwanowiczu, o oficjalne ogłoszenie mojego tytułu;
proszę, żeby mnie pan przedstawił.
Dyrektor pospiesznie włożył okulary, wygładził jakąś karteczkę i, natężywszy
głos, zwrócił się do Cyncynata:
- No więc... To jest M sieur Pierre... Bref... Wykonawca egzekucji...
Wdzięczny jestem za honor - dodał, coś pomyliwszy, i ze zdziwioną miną opadł z
powrotem na fotel.
- Nie za bardzo to panu wyszło - z niezadowoleniem powiedział M sieur
Pierre. - Istnieją przecież pewne oficjalne formy, których należałoby przestrzegać.
Nie jestem bynajmniej pedantem, ale w tak ważnej chwili... Nie ma co przyciskać
ręki do piersi, sfuszerowałeś, łaskawco. Nie, nie, proszę siadać, wystarczy. Teraz
przejdziemy... Romanie Wissarionowiczu, gdzie nasz programik?
- Dałem go panu - bez zająknięcia powiedział adwokat. - Ale... - i zaczął
grzebać w teczce.
- Znalazłem, niech się pan nie martwi - powiedział M sieur Pierre - a więc...
Termin spektaklu wyznaczono na pojutrze... Na Placu Atrakcji... Nie mogli wybrać
lepiej... Zadziwiające! (Czyta dalej, mamrocząc pod nosem). Wstęp tylko dla
dorosłych... Abonamenty cyrkowe będą honorowane... Tak, tak, tak... Wykonawca
egzekucji - w czerwonych łosiowych spodniach... no nie, to już, przepraszam, figa z
makiem, jak zawsze przesadzili... (Do Cyncynata) A więc - pojutrze. Zrozumiał pan?
128
A jutro, jak każe piękny zwyczaj, musimy złożyć razem wizytę ojcom miast - pan
ma, zdaje się, wykazik, Rodrygu Iwanowiczu.
Rodryg Iwanowicz zaczął się uderzać w różne miejsca obitego watą tułowia,
wytrzeszczył oczy i nie wiedzieć czemu, wstał. W końcu karteczka się znalazła.
- Doskonale - powiedział M sieur Pierre - proszę to dołączyć do papierów,
Romanie Wissarionowiczu. To już chyba wszystko. Teraz zgodnie z prawem udziela
się głosu...
- Ależ nie, cest uraiment superflu... - wtrącił pospiesznie Rodryg Iwanowicz. -
To przecież bardzo przestarzałe prawo.
- Zgodnie z prawem - z naciskiem powtórzył M sieur Pierre, zwracając się do
Cyncynata - udziela się głosu panu.
- O, wcielona uczciwości! - łamiącym się głosem rzekł dyrektor, wstrząsając
policzkami.
Zapadło milczenie. Adwokat pisał tak szybko, że aż oczy bolały od błysków
rzucanych przez jego ołówek.
- Poczekam całą minutę - powiedział M sieur Pierre, położywszy przed sobą
na stole gruby zegarek.
Adwokat gwałtownie wciągnął powietrze i zaczął zbierać gęsto zapisane
kartki.
Minuta minęła.
- Posiedzenie skończone - powiedział M sieur Pierre. - Chodzmy, panowie.
Przed oddaniem do powielenia chciałbym przejrzeć protokół, Romanie
Wissarionowiczu. Nie, pózniej, zmęczył mi się wzrok.
- Po prawdzie - rzekł dyrektor - zdarza mi się mimo woli żałować, że nie
stosuje się już sys... - Nachylił się w drzwiach do ucha M sieur Pierre a.
- Co pan tam mówi, Rodrygu Iwanowiczu? - zazdrośnie zainteresował się
adwokat. Dyrektor szepnął coś na ucho także i jemu.
- Tak, rzeczywiście - zgodził się adwokat. - Zresztą przepisiki dałoby się
129
obejść. Gdyby tak, powiedzmy, rozciągnąć na kilka razy...
- No, no, no - powiedział M sieur Pierre - dosyć tego, figlarze. Nacięć nigdy
nie robię.
- Nie, my tylko tak teoretycznie - uśmiechnął się przymilnie dyrektor - bo
dawniej, jak można było jeszcze stosować...
Drzwi się zatrzasnęły, głosy oddaliły.
Niemal w tym samym momencie zjawił się jednak u Cyncynata jeszcze jeden
gość - bibliotekarz, który przyszedł zabrać książki. Jego długa, blada twarz w aureoli
czarnych, zakurzonych włosów, otaczających łysinę, długi drżący tułów w
niebieskawym swetrze, długie nogi w przykrótkich spodniach - wszystko to
wywierało dziwnie chorobliwe wrażenie, zupełnie jakby go sprasowano i
spłaszczono. Cyncynatowi zdawało się jednak, że wraz z kurzem z książek pokrył
bibliotekarza nalot czegoś odrobinę ludzkiego.
- Słyszał pan pewnie - powiedział Cyncynat - że pojutrze zostanę
unicestwiony. Nie będę już brał książek.
- Nie będzie pan - potwierdził bibliotekarz.
Cyncynat mówił dalej:
- Chciałbym wyplenić parę szkodliwych prawd. Ma pan trochę czasu? Chodzi
mi o to, że teraz, kiedy dokładnie znam... Ileż uroku było w tej niewiedzy, która tak
mnie dręczyła... Nie będę już brał...
- Może coś z mitów? - zaproponował bibliotekarz.
- Nie, nie warto. Jakoś nie mam ochoty na czytanie.
- Niektórzy biorą - powiedział bibliotekarz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]