s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przestałam się martwić. Wręcz przeciwnie. Ten pełen tłumionych uczuć
człowiek szedł w stronę ostatecznego stłumienia. Nie wystarczało mu już
wstrzymywanie wypróżnień; towarzyszący temu ból i poniżenie nie
zaspokajały jego chorych potrzeb, dlatego posunął się dalej - do
wstrzymywania moczu. A co potem? Po wstrzymywaniu moczu
pozostawało jedynie powstrzymanie się od życia w ogóle. Przeklęta pani
Delvecchio Schwartz! Jak mogła tak się z niego śmiać! Jeżeli nie zacznie
panować nad swoim zachowaniem, Harold w końcu targnie się na własne
życie. Oby tylko nie posunął się jeszcze dalej, nie zabrał ze sobą Jim,
Pappy albo mnie! Ale jak ktokolwiek z nas mógłby wdać się w dyskusję z
taką siłą natury, jaką jest pani Delvecchio Schwartz? Ona jest prawem
sama dla siebie. Zdumiewająco mądra, bezdennie głupia. A jeśli on
naprawdę się zabije, będzie skruszona, niepocieszona, zrozpaczona.
Dlaczego nie dostrzega tego w kartach? Przecież to widać! Jak na dłoni!
Harold i dziesiątka mieczy. Ruina Domu.
Sobota.
10 grudnia 1960.
Zaprosiłam dziś Toby'ego na lunch. Co ważniejsze, przyszedł. Sobotnie
przedpołudnie spędził na zaopatrywaniu się w specjalistyczny sprzęt do
swojej chałupy. Musiał zostać w Sydney, bo Nock & Kirby's to jedyny
sklep, gdzie mógł kupić, co chciał.
- Ta sobota już i tak ci przepadła, więc chociaż zjedz lunch, zanim
wskoczysz do pociągu - zachęciłam go ujmująco.
Podjęłam go zapiekanką z ziemniaków, tuńczyka i grzybów, połączonych
sosem ze świeżego majeranku. Ziemniaki przed zapieczeniem utłukłam z
furą masła i mielonym
-213-
różowym pieprzem. Osobno podałam sałatkę przyprawioną olejem
orzechowym wstrząśniętym z wodą i łagodnym octem.
-Jeżeli będziesz tak dalej gotować, to może będę się musiał z tobą ożenić,
kiedy tylko stanę się sławny - powiedział z pełnymi ustami. - To pyszne!
-Ponieważ staniesz się sławny dopiero po śmierci, więc jestem bezpieczna
- odparłam z uśmiechem. - Gotowanie to świetna zabawa, chociaż pewnie
tak by nie było, gdybym musiała to robić dzień w dzień jak moja matka.
- Jej też to na pewno sprawia przyjemność - rzekł, przesiadając się na fotel
naprzeciw Marcelinę, której nie ofiarował nic poza krzywą miną.
- Może i tak, ale tylko dlatego, że cieszy się, widząc, jak jej mężczyzni
napychają sobie żołądki - odparłam cierpko. - Jadłospis jest dość
ograniczony: stek i frytki, ryba i frytki, pieczony udziec barani, duszona
baranina, kiełbaski w sosie curry, kotlety baranie panierowane, gotowane
krewetki ze sklepu, a potem od początku to samo. Czemu nie lubisz mojej
pięknej Marcelinę?
- Zwierzęta nie powinny mieszkać w domach zajmowanych przez ludzi -
odparł.
- Odezwał się typowy buszmen! Pies nie sprawdza się jako pasterz, więc
trzeba go zastrzelić.
- Trochę ołowiu do lewego ucha to dobra śmierć - zaoponował. - %7ładnych
problemów, w sekundę jest po sprawie.
-Jesteś prawdziwym samotnikiem - powiedziałam, przysiadając się do
kota.
- Uczysz się nim być, kiedy przez cały czas nie dostajesz tego, czego
chcesz. A mówiąc przez cały czas", mam na myśli przez cały czas", a nie
z rzadka".
- Ona wróci do ciebie, Toby, ja to wiem - rzekłam ciepło.
- O czym ty mówisz? - spytał z głupią miną.
-214-
Ja też nie miałam najmądrzejszej.
- Przecież wiesz!
- Nie wiem. Wyjaśnij mi.
- Pappy.
- Pappy? - spytał zdumiony.
- No właśnie, ty kretynie, Pappy!
- Czemu Pappy miałaby do mnie wrócić? - spytał, ściągając brwi.
- Och, daj spokój! Wydaje ci się, że skutecznie kryjesz się z uczuciami,
Toby, ale nie trzeba być jasnowidzem, aby dostrzec, że kochasz Pappy.
- Oczywiście, że kocham Pappy, ale nie jestem w niej zakochany. Chyba
żartujesz, Harriet.
- Ależ z pewnością jesteś w niej zakochany! - ciągnęłam zdezorientowana.
Oczy mu się zaczerwieniły.
- Wierutna bzdura.
- Ależ, Toby! Widziałam ból w twoich oczach, nie oszukasz mnie -
brnęłam dalej.
- Panno Purcell, wyobrażasz sobie, że zjadłaś wszystkie rozumy i zdobyłaś
życiowe doświadczenie, a tak naprawdę jesteś ślepa, głupia, bezrozumna i
zapatrzona w siebie!
Tak mi przyłożył na pożegnanie i wyszedł. Zostałam z Marcelinę na
kolanach, zastanawiając się, co mi spadło na głowę.
Z Domem dzieje się coś niedobrego, czuję to, a Toby jest po prostu
kolejnym objawem niewidocznego procesu rozpadu. Z pani Delvecchio
Schwartz nie mogę wyciągnąć nic sensownego ani na temat Domu, ani jej
samej. Harold po wyjściu ze szpitala wrócił do jej łask. Pewnie nawet nie
słyszał, cierpiąc straszny ból, jak się z niego śmiała. Kiedy w szpitalu
Sydney dali mu skierowanie do psychiatry, poczuł się bardzo urażony,
natychmiast się wypisał i wrócił do domu.
Och, Duncanie, tęsknię za tobą!
-215 -
Niedziela.
25 grudnia 1960.
(Boże Narodzenie).
Pojechałam do Bronte, ale za nocleg na kanapie w salonie podziękowałam.
Jutro, w pierwszy dzień świąt, pracuję. Na terenach rekreacyjnych na
wschód od Queens zaplanowano multum imprez sportowych, więc zwalą
się do nas ofiary wypadków drogowych i pijackich burd. Mam też dyżur w
Nowy Rok, ale przynajmniej Ann Smith zgłosiła się na ochotnika na dyżur
sylwestrowy, ponieważ tego wieczoru pracuje na urazówce jej narzeczony.
W sylwestra w każdym szpitalu jest na urazówce urwanie głowy, przy
czym najbardziej obciążony jest Saint Vincent's, bo połowa mieszkańców
Sydney jedzie do Cross, żeby się upić, zaśmiecić ulice, zwymiotować i nie
dać chwili wytchnienia Normowi, Mervowi, Bumperowi Farrellowi i całej
reszcie miejscowych policjantów, którzy uwijają się jak w ukropie.
Dałam Williemu butelkę brandy, babci fantastyczny hiszpański szal,
Gavinowi i Peterowi obiektyw do zdjęć makro do aparatu Zeissa, tacie
pudełko kubańskich cygar, a mamie bardzo ładną bieliznę (seksowną, lecz
przyzwoitą). Rodzina złożyła się i dała mi bon, żebym kupiła sobie masę
płyt u Nicholsona. Wielkie dzięki, kochani.
Zroda.
28 grudnia 1960.
Ledwie weszłam po południu do Domu, pani Delvecchio Schwartz złapała
mnie za mankiet i zaprosiła na małą brandy w szklaneczce z reklamą pasty
serowej Krafta.
Zirytowałam się.
-Czemu wciąż używa pani tych szklanek? - spytałam. - Przecież dostała
pani ode mnie na Boże Narodzenie siedem pięknych kryształowych
szklaneczek!
-216-
Prześwietlające spojrzenie nie jest skupione, gospodyni patrzy nieobecnym
wzrokiem. Moje pytanie nie sprowokowało błysku wewnętrznej latarni.
- Och, nie mogę ich używać na co dzień! - wykrzyknęła. - Oszczędzam je
na wyjątkowe okazje, księżniczko.
- Oszczędza je pani na wyjątkowe okazje? Nie dałam ich pani po to, żeby
je pani odłożyła! - rzekłam z wyrzutem.
- Gdybym ich używała, mogłabym którąś zbić.
- Nic by się nie stało! Jeżeli któraś się stłucze, dokupię pani jeszcze jedną.
- Nie można zastąpić czegoś, co się stłukło - odparła. -Aurą otoczone są
[ Pobierz całość w formacie PDF ]