s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Lepiej, jeśli słońce nie świeci mi prosto w oczy.
niowym. Pozdrowił go skinieniem dłoni, w której trzymał
notatnik.
Mecz trwał ju\ dwadzieścia minut, a Marko ciągle tam
- Jake?
tkwił. W przerwach między kolejnymi rozgrywkami pra-
- Nigdy bym się ciebie tutaj nie spodziewał.
cował z Alex nad jej rzutem, sposobem trzymania kija,
- Grałem w baseball w szkole średniej. Ale przyszed-
chwytem i do pewnego stopnia nad jej postawą. Była spe-
łem tu omówić sprawy zawodowe z jedną z pracujących
szona, ale ambitna, a charakterystycznym błyskiem w oku
u mnie redaktorek. Jej dzieciak gra w tej dru\ynie. Alex,
przypominała matkę. Co chwila zerkał na Lindsey, która
chyba tak ma na imiÄ™.
siedziała na pagórku zjedna ręką opartą na biodrze, drugą
- A ta, Alex Russell. SÅ‚uchaj, skoro ju\ tu jesteÅ›, mo\e
osłaniała oczy przed słońcem. Od dnia, w którym ją po-
byś poćwiczył z nią rzuty? Mam dziś pełne ręce roboty,
znał, nie przyglądał się jej tak uwa\nie.
bo jeden z trenerów nie przyszedł.
Matka trójki dzieci. Rzucił piłkę do Alex.
- Nie mogÄ™, Jake. Nie sÄ…dzÄ™, \eby jej matka...
Matka trójki dzieci. Alex odrzuciła ją z powrotem.
- Tylko do meczu. Jest trochę narwana, ale kilku chło-
Alex i Brooke, i Justin. Następny rzut.
paków dało jej popalić. Ma spore mo\liwości, potrzebuje
Lindsey, Alex i Brooke, i Justin. Piłka poszybowała
tylko więcej treningu. Dziesięć minut. - Wręczył mu rę-
z powrotem i uderzyła go w kolano.
kawicę i przywołał Alex. - Porzucaj trochę. Marko z tobą
potrenuje.
O północy Marko stał przy desce do rysowania w przy-
- Mam nadziejÄ™, \e rzucasz lepiej od mamy. - Alex
długich spodniach od pi\amy i mieszał palcem szkocką
Russell zerknęła na niego z zaciekawieniem i ruszyła na z lodem. Ciszę zakłócał tylko stukot kostek lodu w szklan-
ce. Sen nie chciał nadejść.
boisko.
Dziwaczne postaci z rysunku szczerzyły zęby w uśmie-
- Nie jest zbyt dobra?
chach, mru\yły oczy i walczyły na kopie. Marko sączył
- Niestety, nie jest. Mój tata był całkiem dobry. Zawsze
whisky z odchyloną do tyłu głową. Chwycił ołówek i za-
mi mówił, \e będzie trenował moją dru\ynę, kiedy dorosnę
czął wpatrywać się w swoją czerwoną flanelową koszulę.
do małej ligi.
Ciągle le\ała na podłodze, tam, gdzie ją rzucił. Rozbierał
- Przykro mi, \e nie ma go z nami.
z niej Lindsey, rozpinając guzik po guziku. Jego ciało
- Znał go pan? - Dziewczynka podniosła daszek
czapki.
PODWÓJNE Å›YCIE UNDSEY 107
106 PODWÓJNE Å›YCIE LINDSEY
- Dałem jej kilka dobrych rad.
natychmiast zareagowało na to wspomnienie i wtedy za-
- Wiem i doceniam to, ale...
czął stukać ołówkiem w metalowy klosz lampy. Ona stała
- Zawsze jest jakieś ale. Rzucanie piłką parę razy
tutaj, malowana grą światła i cieni niczym renesansowy
w tygodniu te\ nie wchodzi w rachubÄ™?
akt. Dawała tak du\o... i tak mało.
- Nie chcę w to wciągać dzieci.
Trzydzieści trzy lata, troje dzieci... Krew mu kipiała,
- W co? - ZerknÄ…Å‚ przez korytarz na Karen.
ale męczarnie psychiczne gasiły po\ądanie. Dokończył
- Dobrze wiesz, w co. Niewa\ne, jak nazwiemy, to co
drinka, ogłuszony nagłym odkryciem: jak szybko coś, co
robimy.
sprawiało mu tyle przyjemności, mogło przynieść tyle
- Ciągle to robimy? I chcesz koniecznie to nazwać?
zgryzoty. Jeszcze raz uderzył w klosz i wrzucił ołówek
- Nie, nie chcÄ™. Chodzi mi o to, \e ta historia potoczy
z powrotem do pojemnika.
się własnym torem, a ja nie chcę nara\ać na zawód dzieci.
One przywiązują się mocniej ni\ ich bujający w obłokach
O wpół do dziesiątej następnego ranka Marko odebrał
rodzice.
w biurze telefon od Lindsey.
- Z tego, co mi opowiadałaś, nie masz w tych spra-
- Dzwonię, \eby ci powiedzieć, \e nad resztą projektu
wach wielkiego doświadczenia.
będę pracować w domu. Skończę to do czwartku.
- Jako matka mam wystarczające doświadczenie.
- Nie musisz.
- A nie sądzisz - Marko bawił się ołówkiem - \e cała
- Ale chcÄ™. Bardzo chcÄ™.
ta historia", jak ją nazwałaś, ju\ toczy się własnym torem?
- To nie wyścigi.
- Być mo\e - westchnęła po długiej chwili milczenia.
- Marko, pomówmy o wczorajszym dniu.
Marko odło\ył słuchawkę i długo wpatrywał się w ścia
- Alex wygrała?
nę. Wreszcie zaklął jak szewc i złamał ołówek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]