s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
by to potwierdził. Wtedy mielibyśmy prawo wystąpić z dochodzeniem. Wszystko zależy od pana,
inaczej sprawa będzie musiała zaczekać na swoją kolejkę.
Opuszczając biurowiec, Charles walczył z powracającą falą przygnębienia. Nie był już przeko-
nany, czy zdoła skłonić jakąkolwiek agendę rządową do zajęcia się działalnością Recycle Ltd. Myśl,
by wobec tego wziąć sprawę we własne ręce, stawała się coraz bardziej pociągająca.
Im dłużej rozmyślał o Breur Chemicals, tym większy ogarniał go gniew, że garstka nadętych
biznesmenów, wysiadujących w wykładanych dębową boazerią gabinetach i salach konferencyjnych
w New Jersey mogła zniszczyć jego szczęście i odebrać mu to, co najbardziej kochał. Dojeżdżając
do instytutu postanowił, że dodzwoni się do firmy macierzystej i powie im, co o nich myśli.
Ponieważ skandal z Brightonem przeniknął już do środków masowego przekazu, w Instytucie
Weinburgera wzmocniono ochronę i Charles musiał dobijać się do masywnych szklanych drzwi, by
je otwarto. Przywitał go Roy, strażnik, i zażądał okazania dowodu tożsamości.
To ja, Roy powiedział Charles, machając dłonią przed twarzą strażnika. Znasz mnie
przecież.
244
Taki rozkaz odparł Roy, nie opuszczając wyciągniętej dłoni.
Biurokratyczne bzdury wymamrotał Charles, szukając przepustki. Co będzie dalej?
Roy wzruszył ramionami, zaczekał, aż Charles podsunie mu pod sam nos swą kartę, po czym
ceremonialnie odsunął się na bok. Nawet panna Andrews odwróciła głowę, nie racząc posłać mu
swego zwykłego, lekko kokieteryjnego uśmiechu.
Charles powiesił płaszcz, zadzwonił do informacji telefonicznej stanu New Jersey, po czym wy-
kręcił numer Breur Chemicals. Czekając na połączenie, rozejrzał się po laboratorium; zastanawiał
się, czy Ellen jeszcze się boczy. Nie dostrzegł jej, pomyślał więc, że jest w zwierzętami. W tej samej
chwili ktoś odezwał się w słuchawce.
Pózniej Charles przyznawał się przed sobą, że nie trzeba było dzwonić. Doświadczenia tego
poranka powinny go były nauczyć, jak może się skończyć próba nagabywania olbrzymiej korporacji
w sprawie, którą uznają niewątpliwie za kłopotliwą. Charlesa połączono z jakimś pionkiem biura
prasowego.
Zamiast starać się go ułagodzić, urzędas oskarżył Charlesa, że jest jednym z pozbawionych
patriotyzmu psychopatów, którzy swoim głupim i bezzasadnym ględzeniem o ochronie środowi-
ska doprowadzili amerykański przemysł do sytuacji, w której przegrywa z zagranicznymi firmami.
245
Rozmowa przerodziła się w końcu w pyskówkę; Charles krzyczał, że przetwórnia wylewa benzen,
a urzędnik równie gwałtownie zaprzeczał.
Rzucając słuchawkę na widełki, Charles rozejrzał się po laboratorium w poszukiwaniu czegoś,
na czym mógłby wyładować gniew. W tej właśnie chwili weszła Ellen.
Zauważyłeś? spytała z irytującą nonszalancją.
Co? warknął Charles.
Zniknęły wszystkie księgi laboratoryjne:
Charles zerwał się na równe nogi i zaczął przeszukiwać biurko i blaty stołów laboratoryjnych.
To nie ma sensu powiedziała Ellen. Są na górze.
Po cholerę?
Po twoim wyjściu wpadł Morrison dowiedzieć się, jakie postępy robimy w pracy nad kan-
ceranem. Złapał mnie na sprawdzaniu myszy, którym wstrzyknęliśmy antygen nowotworowy. Nie
muszę ci mówić, jak zareagował widząc, że ciągniemy nasze badania. Mam ci przekazać, żebyś
zaraz poszedł do Ibaneza.
Ale dlaczego zabrali księgi? zapytał Charles.
Obawa wzięła górę nad wściekłością. Przy całej swej nienawiści do administracji bał się jej. Za-
częło się to jeszcze na studiach, gdy zrozumiał, że arbitralna decyzja dziekanatu może zmienić całe
246
jego życie. Teraz zaś w jego pracę wtrąciła się administracja instytutu, zabierając księgi laboratoryj-
ne, tak jakby wzięła zakładników. Dla niego ich zawartość nierozdzielnie łączyła się z wyleczeniem
Michelle, choć zdawał sobie sprawę, że szansa na to jest w rzeczywistości znikoma.
O to powinieneś zapytać Ibaneza i Morrisona rzekła Ellen. Szczerze mówiąc, czegoś
podobnego się spodziewałam.
Westchnęła i potrząsnęła głową w wymownym geście: A nie mówiłam? . Zaskoczony Charles
utkwił w niej wzrok. Czuł się coraz bardziej osamotniony.
Wyszedł z laboratorium, znużony wspiął się po schodach przeciwpożarowych na pierwsze piętro,
minął znajomy rząd sekretarek i stanął przed panną Veronicą Evans po raz drugi w ciągu dwóch dni.
Choć najwyrazniej nie była niczym zajęta, kazała mu czekać długą chwilę, zanim spojrzała na niego
znad okularów.
Tak? spytała, jak gdyby był służącym. Potem poleciła mu zaczekać na małej skórzanej
kanapce. Nie miał wątpliwości, że wszystko to ma mu uświadomić, jak niewiele znaczy. Czas się
wlókł, a Charles nie mógł zdecydować, jakie uczucie bierze w nim górę: gniew, lęk czy panika. Na
miejscu trzymała go jednak konieczność odzyskania ksiąg laboratoryjnych. Nie miał pojęcia, czy
formalnie rzecz biorąc były własnością jego czy instytutu.
247
Im dłużej siedział, tym bardziej słabła pewność, że księgi z wynikami jego ostatnich doświad-
czeń stanowią silną kartę przetargową. Zaczynał się zastanawiać, czy Ibanez jest rzeczywiście gotów
wyrzucić go z pracy. Usiłował sobie wyobrazić, co mógłby robić, gdyby miał kłopoty z dalszym
prowadzeniem prac naukowych. Czuł, że za bardzo odszedł od medycyny klinicznej, by do niej po-
wrócić. Z narastającą paniką rozmyślał również, czy w przypadku wyrzucenia z pracy zachowałaby
ważność polisa ubezpieczeniowa. Była to poważna sprawa, koszty leczenia Michelle niewątpliwie
okażą się bowiem astronomiczne.
Rozległ się stłumiony brzęczyk interkomu na biurku sekretarki. Panna Evans odwróciła się
z władczą miną w stronę Charlesa i oznajmiła:
Dyrektor przyjmie pana teraz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]