s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W takim razie na czym polega problem, Joanno?
R
L
T
- Wczoraj wieczorem uświadomiłam sobie, że nie mogę tego zrobić.
- Bo podjąłem ryzyko i wyjąłem decyzję z twoich rąk?
- Nie podobało mi się to, chociaż nie podejmowałeś żadnego ryzyka. Wiedziałeś,
że nie odrzucę cię w obecności twojej rodziny i przyjaciół. - Patrzyła na niego nierucho-
mo. - Ale nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie w twoim świecie.
- Czyli zaczekałaś z dawaniem mi kosza do chwili, gdy znajdziemy się sami. Po-
winienem chyba być ci za to wdzięczny. - Zaśmiał się gorzko. - Byłem tak cholernie
zmęczony czekaniem na twoją decyzję, że postanowiłem zrobić to za ciebie i wydawało
mi się, że wybrałem najbardziej romantyczny sposób. Boże, jaki byłem głupi.
- March, to nie musi oznaczać końca naszej znajomości. Nadal możemy być...
- Jeśli powiesz: przyjaciółmi, to chyba wpadnę w furię - powiedział takim tonem,
że się cofnęła. - Nie bój się, nie zrobię ci nic złego. Nie będę też dłużej zawracał ci głowy
- powiedział szorstko i obrócił się na pięcie. Zatrzymał się jeszcze w progu i rzucił jej
spojrzenie, od którego przeszedł ją dreszcz. - Proszę, przeproś w moim imieniu swoich
rodziców.
Tygodnie, które nastąpiły po balu, były najgorsze w całym życiu Joanny. Tym ra-
zem matka nie miała dla niej ani odrobiny współczucia. Powiedziała jej, nie owijając w
bawełnę, że postąpiła głupio, sabotując własne szczęście.
- Szybko przywykłabyś do życia w Arnborough. Dam sobie rękę uciąć, że March
zakochałby się w tobie po uszy. Odrzuciłaś związek tylko dlatego, że nie spełniał abso-
lutnie wszystkich twoich kryteriów.
Jo doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Zadzwoniła do niej zaniepokojona Hetty, pytając, co się właściwie stało. Ale Jo
potrafiła jej tylko wyjaśnić, że nie nadaje się na lady Arnborough.
- Bzdury - odrzekła Henrietta Stern. - Jesteście dla siebie stworzeni. Serce mi się
kraje, gdy patrzę, jaki March jest nieszczęśliwy. Wiesz, że bardzo go kocham.
Jo też go kochała, ale wydawało jej się, że w tych okolicznościach nie powinna o
tym wspominać.
R
L
T
Pragnąc ją pocieszyć, Isobel zmusiła braci Careyów, by wzięli sobie wolne tego
samego wieczoru i spróbowali zabawić Jo podczas kolacji u niej w domu. Leo i Josh ro-
bili, co mogli, poili Jo winem i opowiadali anegdoty z sali operacyjnej, od których włos
się jeżył na głowie. I choć obydwaj byli wstrząśnięci, widząc, jak schudła, udało im się
nie skomentować tego ani słowem.
Jack Logan zaproponował córce, by wzięła sobie urlop i gdzieś wyjechała.
- Mam lizać rany na słonecznej plaży? Nie, dziękuję, tato. Potrzebuję pracy, a nie
wolnego czasu.
Kate starała się ją zająć opieką nad dzieckiem. Nalegała również, by Jo regularnie
przychodziła do domu rodzinnego na posiłki. Powoli Jo zaczęła dochodzić do siebie.
Wygłosiła sobie kazanie na temat użalania się nad sobą i wróciła do żywych. Ten nowo
odnaleziony spokój runął w gruzy po kilku tygodniach, pewnej soboty, gdy czekała w
domu na Isobel, która obiecała ją odwiedzić, i nie chcąc tracić czasu, zajęła się myciem
szyb w oknach salonu.
Na widok znajomego sportowego samochodu, który skręcił w Park Crescent, omal
nie spadła z drabiny. Na uginających się nogach poszła do holu i gdy dzwonek w końcu
zadzwonił, otworzyła drzwi z wiadrem w ręku. Jej uprzejmy uśmiech natychmiast się po-
szerzył, gdy odkryła, że jej gościem był Rufus, a nie March.
- Cześć - powiedziała. - Isobel mówiła mi, że wróciłeś z Włoch. Wejdz.
- Dzięki. Miło cię widzieć, Jo. - Rufus popatrzył na wiadro z rozbawieniem. - Prze-
szkodziłem ci w czymś?
- W myciu okien. Możesz mi w tym przeszkadzać, ile tylko chcesz. Wejdz do salo-
nu. Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję. Muszę zaraz wracać, bo milord zacznie się martwić o swoje oczko
w głowie. March chyba mięknie na starość. Nigdy wcześniej nie pozwalał mi używać
tego samochodu.
Gdy Jo odstawiła wiaderko i wróciła do salonu, Rufus stał w skupieniu przed
akwarelami Isobel.
- Są doskonałe. Isobel marnuje się w tej pracy. Dlaczego nie zajmie się wyłącznie
malowaniem?
R
L
T
- Bo od czasu do czasu ma ochotę coś zjeść - mruknęła Jo.
- Przyniosłem ci zaproszenie - wyjaśnił Rufus. - Charlie w końcu zorganizował
moją wystawę w Arnborough. Bardzo bym chciał, żebyś przyszła. Twoi rodzice też, jeśli
sądzisz, że ich to zainteresuje.
- Zapytam - obiecała Jo.
Kręciło jej się w głowie od rozczarowania. A więc Rufus nie przybył tu jako emi-
sariusz Marcha.
- Ale ty przyjdziesz?
Właściwie dlaczego nie, pomyślała. Przecież March nie może jej nie wpuścić.
- Oczywiście, Rufus. Miło widzieć, że wyglądasz już znacznie lepiej.
- Nic mi nie było - przyznał z zażenowaniem. - Po prostu czasem, kiedy maluję,
zapominam o jedzeniu i w rezultacie dostaję migreny. Ale teraz właściciele domu po-
zwolili Charliemu zamieszkać razem ze mną i on się mną opiekuje. Jest doskonałym ku-
charzem i dobrym menedżerem.
- Przede mną ukrywał te talenty. - Jo popatrzyła mu prosto w oczy. - Proszę cię,
Rufus, potraktuj Charliego lepiej niż ja. Po tym, jak omal cię nie zabił, nigdy nie doszedł
do siebie.
Rufus zaczerwienił się jak burak.
- Prawdę mówiąc, Jo, to nie było tak. Gdy po mnie przyjechał, był wściekły po
kłótni z tobą, a potem jeszcze zdenerwował się na mnie, bo stanąłem po twojej stronie.
Był tak pijany, że zmusiłem go, by mi oddał kluczyki. To ja prowadziłem samochód.
- Przecież ty nie umiałeś prowadzić - wyjąkała wstrząśnięta Jo.
- March kazał mi brać lekcje jazdy, ale nie zdałem egzaminu. Ja wtedy też trochę
wypiłem i okropnie się pokłóciłem się z Charliem w samochodzie, dlatego zdarzył się
wypadek. Pewnie nie uwierzysz, ale zupełnie nic nie pamiętałem z tamtego wieczoru.
Dopiero kiedy Charlie odwiedził mnie we Włoszech, wszystko powoli do mnie wróciło.
- Nigdy mi o tym nie powiedział.
- Obawiał się, że mogę za to trafić do więzienia, więc wziął winę na siebie. March
był wściekły jak diabli, gdy mu to powiedziałem. Był też zdumiony, że Charlie wolał
sam zaryzykować więzienie niż powiedzieć prawdę.
R
L
T
- Bo on cię kocha - powiedziała Jo po prostu.
Rufus skinął głową i zarumienił się lekko.
- Wiem. Na swój sposób ja też go kocham, ale tylko jako przyjaciela. Nie sypiamy
ze sobą, ale dobrze nam się razem mieszka. Proszę, Jo, przyjdz na wystawę.
- Na pewno przyjdę.
- Aadne miejsce - stwierdził Jack Logan dwa tygodnie pózniej, wjeżdżając na par-
king w Arnborough.
- Aadne? - powtórzyła Kate. - Wspaniałe! Ale teraz rozumiem, co miałaś na myśli,
Jo. Kitty tak właśnie wyobraża sobie zamek czarodzieja.
Na spotkanie wyszła im ta sama kobieta, którą Jo poznała podczas swojej pierw-
szej wizyty. Uśmiechnęła się do nich życzliwie i skierowała do środka, informując, że
drinki będą podawane w wielkiej sali, a potem odbędzie się wernisaż w sali balowej.
- Rufus nie chciał, żeby ktokolwiek chlapał szampanem w pobliżu jego obrazów -
szepnęła Isobel. - Obiecałam mu, że pójdę prosto do sali balowej, więc zostawię was te-
raz. Zobaczymy się pózniej.
Jack opiekuńczo otoczył córkę ramieniem, ale ta ochrona okazała się zbędna, bo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]