s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

aby zajmować się takimi błahostkami.
Nadszedł czas, aby użyć ostatniej deski ratunku. Patrząc wprost w oczy Wodza,
Fors zaczął recytować prastare słowa, jakich ojciec nauczył go wiele lat temu.
- Na ogień i wodę, na mięso i prawo namiotu, błagamy o schronienie pod godłem
tego klanu - jedliśmy wasze mięso i ugasiliśmy pragnienie waszą wodą, nim
zgasło dzisiejsze słońce.
Wielki namiot wypełniła nagła cisza. Zamarły wszystkie szepty. Wydawać by się
mogło, że ludzie przestali oddychać, toteż gdy przestępu-jący z nogi na nogę
strażnik uderzył przypadkiem głowicą miecza w miecz sąsiada, zabrzmiało to,
niczym bojowy zew plemienia, wyrywając jednocześnie zebranych z chwilowego
odrętwienia.
Najwyższy Wódz zatknął kciuki za szeroki pas, pozostałymi palcami wybijając na
skórze niecierpliwy rytm. Czarno odziany człowiek postąpił opornie krok
naprzód i skinął na straż. Błysnęły noże przecinające krępujące ramiona
rzemienie. Fors niezwłocznie zajął się rozcieraniem zdrętwiałych nadgarstków.
Udało mu się wygrać pierwsze starcie, ale...
- Od chwili rozpalenia wieczornych ognisk aż do właściwej godziny jesteście
naszymi gośćmi.
Dla Wodza słowa te musiały być na tyle gorzkie, by wykrzywić jego twarz.
- Zawsze postępujemy zgodnie z obyczajem. Możecie jednak być pewni, że gdy
czas łaski minie, policzymy się z wami. Fors zdobył się na uśmiech.
- Prosimy tylko o to, co się nam należy według waszych obyczajów Panie, Wodzu
wielu namiotów. - Oddał złożonymi dłońmi prawidłowy salut.
Oczy Wodza zmieniły się w wąskie szparki, gdy wypchnął do przodu swoich dwóch
towarzyszy.
- A więc, zgodnie ze zwyczajem, na który się powołujesz, ci dwaj będą waszymi
opiekunami tej nocy.
Przez nikogo nie zatrzymywani opuścili namiot rady, by po krótkiej wędrówce
wśród tłumów, wejść do wskazanego im przez przewodników pomieszczenia. Na
ciemnych skórach ścian przygaszonymi nieco przez czas barwami, mieniły się w
świetle ognia wymalowane starannie symbole. Kilka z nich było Forsowi dobrze
znanych. Dwa owinięte wokół kija węże - był to rozpowszechniony znak ludzi
zajmujących się leczeniem, zaś balansujące szale wagi obrazowały równość wobec
prawa. Ludzie w Eyrie posługiwali się takimi samymi godłami. Otoczona
wianuszkiem płomieni kula była czymś nieznanym, lecz już następny rysunek
wywarł zdumienie Arskane'a, który w podnieceniu przystanął przed wizerunkiem
wyrastającej z jakiegoś podłużnego przedmiotu pary rozpiętych skrzydeł.
- To jest symbol Przodków posiadających zdolności latania, zarazem
najważniejsze godło mego szczepu.
Słysząc te słowa czarno odziany Koczownik zareagował niezwykle ostro.
- Cóż taki ciemny brudas jak ty może wiedzieć o latających ludziach.
Arskane zdawał się tego nie słyszeć, podniósł głowę, a jego pokiereszowaną
twarz rozjaśnił dumny uśmiech:
- Ja i moje plemię jesteśmy potomkami latających ludzi, którzy szukali
schronienia na pustyniach południa po tym, jak w czasie wielkiej bitwy
zniszczono w powietrzu większość maszyn, a z powierzchni ziemi zniknęły pola,
z jakich wznosili się w przestworza. To nasz znak. - Wzruszony dotknął
koniuszka rozpostartego skrzydła. - Na szyi Nath-al-sala, naszego Najwyższego
Wodza, stale spoczywa podobny wizerunek sporządzony z błyszczącego metalu
Przodków. Pewnego dnia otrzymał go z rąk swego ojca, a ten wcześniej z rąk
swego i tak ciągnie się to od chwili, gdy największy z latających ludzi
opuścił wnętrze zamarłej maszyny, obrawszy sobie naszą dolinę na schronienie.
W trakcie słuchania z twarzy Opiekuna Zapisów zniknął gniew. Był teraz smutny
i zamyślony.
- Tak oto gromadzi się wiedzę: z okruchów i cieni - powiedział powoli -
Chodzcie ze mną.
Fors pomyślał, że Strażnik Prawa utracił dużo ze swej wrogości. Uchylił nawet
przed nimi zasłaniającą wejście skórę, jakby naprawdę byli dostojnymi gośćmi,
a nie więzniami, którym odroczono wykonanie wyroku.
Znalazłszy się wewnątrz, stanęli jak wryci i popatrzyli po sobie w bezbrzeżnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl