s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uzbrojoną w masywny, jaskrawożółty dziób i ozdobioną grzebieniem nieco dłuższych niż na
reszcie ciała kolcowłosów.
Ich przednie, a raczej górne łapy, zakończone były czymś w rodzaju dłoni. Tymi
nibyrękami ługraany posługiwały się nader zręcznie, jeśli sądzić po prymitywnych chatach
zbudowanych z ułożonych w stosy kamieni, tak dobranych i dopasowanych, że nie
rozsypywały się. Stworzenia te zajmowały się też uprawą grzybów i hodowały pewien
gatunek ogromnych owadów, stanowiących odpowiednik bydła.
Z pewnością były wystarczająco niezwykłe, by przykuć uwagę aż za bardzo, jak to
sobie nagle uświadomiłam, kiedy rozejrzałam się wokół i stwierdziłam, że Bartare zniknęła.
Nie było jej w naszej grupie. A szukając jej odkryłam, że Oomark również zniknął.
Przesunęłam się do tyłu, a pierwsze ukłucia niepokoju ustąpiły miejsca pewności, że
dzieci zostaną odnalezione i to szybko. Lecz kiedy chciałam porozmawiać ze strażnikiem,
nauczycielem, czy choćby którymś z pozostałych dzieci, odkryłam - ku coraz większemu
przerażeniu - że znowu pojawiła się ta sama wewnętrzna blokada, nie pozwalająca mi
wcześniej zwrócić się o pomoc, gdy usiłowałam poradzić sobie z Bartare. Mogłam myśleć o
tym, co powinnam zrobić, lecz wykonanie tego było niemożliwe. Wydawało się jednak, że
nic nie przeszkadza mi w opuszczeniu skalnej półki. Ruszyłam ścieżką z powrotem. Nikt z
pozostałych wycieczkowiczów nie spojrzał na mnie ani o nic nie zapytał, choć tak bardzo
tego pragnęłam.
Ucieczkę Bartare i Oomarka odkryłam chyba wcześniej, niż spodziewała się tego
dziewczyna, bowiem dostrzegłam ich w oddali, nie na ścieżce prowadzącej do lądowiska
śmigaczy, lecz na prawo wśród skał. Wspinali się na szczyt. Ponieważ nadal nikt nie zwracał
na mnie uwagi, musiałam sama podążyć za nimi.
Nie ulegało wątpliwości, że do wspinaczki potrzebować będę obu rąk, tak więc
musiałam zrezygnować albo z rejestratora, albo z torby z prowiantem. Ta druga miała solidny
pasek i można było zarzucić ją na ramię. Zostawiłam więc rejestrator w miejscu, gdzie
zeszłam ze ścieżki, by pójść w ślad za dziećmi. Miałam nadzieję, że w razie czego będzie on
znakiem, który szukającym nas wskaże właściwą drogę.
Obawiałam się, że to samo, co uniemożliwiło mi zaalarmowanie lub ostrzeżenie
innych, przeszkodzi mi też w pozostawieniu tego małego znaku. Ale nie, zdołałam to uczynić.
Mogłam nawet bez przeszkód ruszyć za rodzeństwem.
Zdążyli mi już zniknąć z oczu, i jeśli nie zamierzałam zgubić ich w tej gmatwaninie
potrzaskanych skał, musiałam się pospieszyć. Choć byłam w dobrej kondycji fizycznej,
głównie dzięki reżimowi panującemu w internacie, pewnie nie wspięłabym się na pierwszy
grzbiet, ponieważ droga okazała się trudniejsza niż wydawała się z dołu. Jednak rozpaczliwa
potrzeba odnalezienia dzieci dodawała mi sił. Stok był zdradziecki, usłany kamieniami, które
poruszone pociągały za sobą inne, wspinaczka wymagała więc najwyższej ostrożności. Byłam
skoncentrowana wyłącznie na tym, co znajdowało się bezpośrednio przede mną.
Dotarłam na sam szczyt i kiedy zmierzyłam wzrokiem rozciągający się przede mną
teren, stwierdziłam, że nie zgubiłam dzieci. Przebyły już część drogi na następną górę.
Oomark wlókł się z tyłu i co jakiś czas Bartare przystawała, żeby na niego poczekać. Nie
mogłam usłyszeć tego, co mówiła, lecz za każdym razem wystarczało to, by na krótko zrywał
się do wzmożonego wysiłku. Pozostałam na miejscu, dopóki nie dotarli do szczytu
następnego wzniesienia, byłam bowiem niemal pewna, że gdyby Bartare zobaczyła, że depczę
im po piętach, zrobiłaby wszystko, by mnie powstrzymać. Mogłam tylko podążać za nimi w
pewnej odległości, dopóki nie znajdziemy się na terenie dogodniejszym do marszu.
Skoro tylko przeszli przez grzbiet, ruszyłam jak najszybciej za nimi. Gdy znalazłam
się na szczycie, zobaczyłam rozciągającą się w dole rozległą połać w miarę płaskiego terenu,
z tym tylko, że wyłaniające się z gleby skalne odkrywki były tutaj liczne, a grunt nierówny,
poprzecinany bruzdami i pokryty ogromnymi, zwietrzałymi głazami, co sprawiało, że
człowiek musiał poruszać się wolno i ostrożnie.
Oomark coraz wyrazniej pozostawał w tyle. Nawet kiedy Bartare odwracała się do
niego i czekała, nie wiadomo czy ze słowami zachęty, czy też ostrego ponaglenia, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]