s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kay przeniosła wzrok na wysoką sylwetkę mężczyzny, który z
królewskim dostojeństwem kłusował na karym ogierze. Sullivan ściągnął wodze
konia, po czym, wyciągając przed siebie rękę, zwrócił uwagę tłumu na
zdenerwowaną, niepewnie uśmiechniętą Kay.
55
R S
Sullivan zmrużył oczy, odpiął i przerzucił przez ramię wiszące przy siodle
lasso. Rozradowany tłum wiwatował głośno w oczekiwaniu emocjonującego wi-
dowiska.
- Taak - zaczął dramatycznie - uważam, że ta hoża dzierlatka powinna
znalezć się pod opieką szeryfa, choćby za to, że tak bezwstydnie chełpi się
swoją urodą. Nieprawdaż?
Odpowiedziały mu wesołe, aprobujące okrzyki i gwizdy.
Sullivan zapalił papierosa, ściągnął i zarzucił uprząż, po czym, spinając
ostrogami konia, skierował go w stronę platformy Q102.
Kay, zauroczona mistrzowskimi umiejętnościami jadącego obok jezdzca,
zapomniała zupełnie o tym, by unieść w górę ręce. Jej serce biło gwałtownie,
rozdarte między dwoma sprzecznymi uczuciami: pragnieniem, by znów znalezć
się w objęciach Sullivana, i przerażeniem, jakim napawały ją konie. Siedziała
bez ruchu na wysokim barze z szeroką, rozpostartą na blacie suknią, a jej jasne
włosy lśniły w promieniach słońca.
Kiedy doskonale zarzucona lina zacisnęła się wokół jej talii,
przytrzymując ręce, Kay poczuła się bezbronna niczym zaplątany w pajęczynę
motyl. Sullivan podprowadził konia bliżej, uniósł się w siodle i szybkim,
płynnym gestem porwał z platformy srebrnowłosą piękność.
Kay krzyknęła cicho, czując na plecach ciepło jego twardego torsu.
- Nie bój się, Kay - szepnął uspokajająco. - Nigdy nie zrobiłbym ci
krzywdy.
56
R S
ROZDZIAA PITY
Kay machała radośnie dłonią do mijanych po drodze ludzi. Nie czuła
strachu, była bezpieczna w ramionach mężczyzny, którego kochała. Uśmiech
Kay odzwierciedlał radość przepełniającą jej serce. Była pewna, że gdy tylko
parada dobiegnie końca, gdy tylko przestaną ścigać ich ciekawe spojrzenia
ludzi...
W radosnym podnieceniu Kay planowała już, co włoży tego wieczoru.
Nie miała wątpliwości, że Sullivan zaprosi ją na kolację albo zechce ją
odwiedzić. Dobry Boże, nie miała w domu nic, czym mogłaby go nakarmić.
Zupełnie nic. Będzie musiała pobiec do supermarketu po kotlety cielęce, coś, z
czego można przyrządzić sałatkę, ziemniaki do pieczenia. Wino przyniesie
pewnie Sullivan.
Czuła się tak szczęśliwa. Nieśmiało odwróciła głowę, by spojrzeć na
swojego towarzysza. Oglądał z uwagą czerwoną plamę na jej ramieniu, jego
usta, choć wygięte w uśmiechu, wydawały się zaciśnięte.
- Nie martw się tym - szepnęła. - To tylko drobne zadrapanie.
Oczy Sullivana błysnęły, lecz on sam nie odezwał się. Na odległym końcu
Broadwayu czekała na nich Janelle za kierownicą szarego mercedesa. Czekała,
by odwiezć ich z powrotem do radia.
Kay była zaskoczona, kiedy Sullivan pomógł jej zsiąść z konia, a potem
przekazując lejce chłopcu stajennemu, odszedł bez słowa do samochodu.
- Widzę, że nasz wielki jezdziec jest znów ponury i milczący. - Jeff ujął
Kay pod ramię i poprowadził w stronę mercedesa, sam zajmując następnie
miejsce obok niej z tyłu wozu.
Janelle odwróciła się, by powitać Jeffa i Kay. Zamiast pozdrowienia
usłyszeli jednak okrzyk grozy.
- Kay! Twoje ramię jest całe pokaleczone. Co się stało?
57
R S
Twarz Kay oblała się natychmiast krwistym rumieńcem.
- To pewnie alergia.
Jeff poklepał Sullivana po plecach.
- Tak, Kay jest uczulona na konie lub na Sullivana, ja zaś nigdy nie
widziałem konia, który by...
Sullivan obrócił się gwałtownie, zwracając na Jeffa chmurne spojrzenie.
- Twoje niewybredne dowcipy być może bawią niektórych słuchaczy, dla
mnie jednak są obrazliwe. Jeśli więc nie zamkniesz się wreszcie, będę zmuszony
pomóc ci w tym. - Sullivan znów wyprostował się i zapalił papierosa.
Jeff mrugnął okiem do Kay. Janelle, potrząsając głową z dezaprobatą,
ruszyła wreszcie. Kay, zdumiona i onieśmielona, wciąż miała nadzieję, że gdy
tylko dojadą do rozgłośni, nadarzy się okazja, by mogli porozmawiać z
Sullivanem sam na sam. Stało się jednak zupełnie inaczej.
Kiedy Janelle wysiadła, Sullivan natychmiast zajął miejsce za kierownicą.
- Do zobaczenia w poniedziałek - powiedział i ruszył przed siebie, zanim
zdumiona Kay zdążyła odpowiedzieć cokolwiek.
- To dopiero wariat - stwierdził Jeff, obejmując dwie kobiety, które wciąż
jeszcze patrzyły za znikającym w oddali wozem. - Chodzmy do Leo i utopmy
nasze smutki w piwie - dodał.
Janelle, podobnie jak Kay, nie skorzystała z zaproszenia Jeffa.
Kay weszła do zalanego mrokiem mieszkania, ciskając klucze na stojący
[ Pobierz całość w formacie PDF ]