s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stawiający czoło gniewnemu tłumowi, nie zdawali sobie sprawy z zamieszania, które zaczęło
się wkrótce po ich odejściu.
Nie mogło jednak minąć wiele czasu do chwili, gdy ktoś z gości ukrytych w ogrodach
powiadomi straże przy bramie o rzeczywistym niebezpieczeństwie. Mordermi i jego ludzie
musieli uciec, zanim to nastąpi. Opanowanie sali pełnej pijanych biesiadników imdlejących
kobiet było łatwiejsze niż walka z oddziałem ciężko zbrojnych żołnierzy.
Podczas gdy Rimanendo krył się tchórzliwie pod osłoną swojej straży osobistej, towarzysze
Mordermiego błyskawicznie pozbawiali królewskich gości ich kosztowności. Mimo całego
pośpiechu łotrzykowie z Nory zabrali się do tego systematycznie i dokładnie. Na tak wielką
dworską uroczystość panowie i damy przybyli przystrojeni w swoje najwspanialsze klejnoty.
Kosztowne pierścienie, diademy i naszyjniki, przybrane klejnotami sztylety oraz kiesy
napęczniałe od złotych i srebrnych monet odbierano teraz przerażonym gościom i wrzucano
do pojemnych worów. Inni napastnicy równie szybko zgarniali srebrne talerze i kielichy oraz
złote tace i świeczniki.
Rozbawiona Sandokozi, uśmiechając się spod swojej maski, krążyła po sali z workiem w
ręku, zbierając niewyobrażalnie wysoką opłatę za swój występ, Santidio zaś towarzyszył jej z
wyciągniętym rapierem. Po początkowym starciu nie stawiano oporu. Kobiety jęczały
oddając ozdoby, mężczyzni marszczyli brwi i rzucali grozby, ale nie robili nic, by je
zrealizować. Pół tuzina ciał rozciągniętych na polerowanej posadzce oraz drugie tyle osób
trzymających się za potłuczone czerepy i krwawiące rany stanowiło wymowny dowód, że
napastnicy nie krępują się szlachetnym urodzeniem swoich ofiar.
Conan wzruszył ramionami, by rozluznić napięte mięśnie, po czym powiódł wzrokiem po
stojących u szczytu schodów strażnikach. Czekałaby go ciężka walka, gdyby żołnierze
zdecydowali się zejść na dół. Cymmerianin zastanawiał się, czy ci Zingarańczycy będą w
stanie dalej oddawać cześć królowi, który okazał się pijanym tchórzem znoszącym, by w jego
obecności rabowano mu wasali.
Ruszcie się, a żywo, moi wierni poddani! przynaglał Mordermi, klaszcząc w dłonie i
krążąc po całej sali. Parodia Rimanenda w jego wykonaniu była znakomita, co podkreślał
również strój. Dwór wydawał się jednak nie doceniać tego dowcipu.
Splądrowanie królewskiego pawilonu nie zabrało wiele czasu. W ciągu kilku minut
napastnicy napełnili tyle worków, ile tylko mogli zabrać ze sobą i Mordermi zdecydował, że
czas już pożegnać się z gościnnym gospodarzem, zanim żołnierze zepsują im wieczór.
Jeżeli chcecie przeżyć tę noc, macie wszyscy pozostać w środku! głośno ostrzegł
Mordermi. Na wprost wejść są rozstawieni łucznicy. Każdy głupiec, któremu zachce się nas
ścigać, dostanie drewnianą szpilkę do noszenia w sercu. Conan podążył za swoimi
towarzyszami zastanawiając się, na jak długo zatrzyma dworzan to kłamstwo. Doszedł do
wniosku, że jeśli zingarańska szlachta jest z tej samej gliny co ich król, to z pewnością wymrze
tutaj z głodu.
Ledwie zdążyli się wymknąć z pawilonu, gdy krzyki nadbiegających żołnierzy powiedziały
im, jak niewiele brakowało, by znalezli się w pułapce.
Tłum, któremu zagrożono użyciem łuczników, zatroszczył się o swoje bezpieczeństwo.
Białoróżowcy pogasili pochodnie i wycofali się w ciemność, ale nadal miotali ku strażnikom
kamienie i obelgi. Najgłośniej gardłował oczywiście Carico. Na środku drogi groteskową kukłę
przedstawiającą króla Rimanendo poczęły pożerać wesołe płomienie.
Rozgniewany kapitan wydał łucznikom rozkaz strzelania na oślep. Ich wysiłki zostały
nagrodzone zaledwie kilkoma okrzykami bólu, gdyż drzewa i ciemność dawały intruzom
dobre ukrycie. Miast uciekać, tłum sprawiał wrażenie coraz bardziej rozjuszonego, a zgiełk
przed bramą królewskiego pałacu zyskał jedynie na sile.
Nie czekając, aż dołączą posiłki z miasta, kapitan nakazał wypad w celu rozpędzenia
demonstrantów. Ledwie silny oddział straży wymaszerował przed bramę, gdy dotarła wieść o
napadzie na królewski pawilon. Oficer zatrzymał żołnierzy i w męce niezdecydowania
rozważał, czy wysłać ludzi na odsiecz do pawilonu, czy przeciw tłumowi. Nie wiedział, która z
atakujących grup stanowi większe zagrożenie. W rezultacie zdezorientowane straże dotarły
do pawilonu zbyt pózno, by schwytać w potrzask bandytów Mordermiego. Zamiast na nich,
żołnierze wpadli na rozwścieczony tłum złupionych doszczętnie królewskich gości, którzy
gniewnie domagali się głów wszystkich winnych i gotowi byli zacząć od nieudolnych straży.
Wyprzedziwszy pościg, Mordermi ze swoimi obładowanymi kosztownościami ludzmi
uciekał przez pogrążoną w ciemnościach, nie oświetloną część ogrodów. Choć na razie straże
zostały za nimi, nie znaczyło to, że ucieczka się powiodła. Od lądu oddzielał ich mur, a z
pozostałych trzech stron przeszkodę stanowiły skalne ściany cypla opadające stromo ku
morzu. Teraz, gdy straże wiedziały już, co zaszło, uciekinierzy nie mieli czasu na zejście na
dół.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]