s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
istniejących dotąd zgromadzeń, uzbrojonych w potężną i grozną moc.
- Pierdoły - warknął Plowden - wkrótce przymkniemy ich wszystkich, zapewniam pana.
- %7łyczę sukcesu. - W głosie Sabata dzwięczała zarówno nuta szczerości, jak i powątpiewania. - Ale nie sądzę, że znajdzie ich
pan tak łatwo, inspektorze. Czy znalazł pan już szkielet Williama Gardinera?
- Nie, ale to nie jest ważne, chyba, że jako dowód przeciwko tym, którzy ukradli te kości. Być może zresztą pozbyli się ich,
spalili i nigdy ich nie znajdziemy.
- Rozumiem.
Sabat znów zamknął oczy, rozmyślnie pozostał tak przez pewien czas, a gdy je otworzył, inspektora już nie było. Najlepszy
sposób zakończenia tej bezsensownej dyskusji.
Wiele wysiłku kosztowało go podniesienie się z łóżka. [Gdy próbował stanąć na nogach, niemal się przewrócił. Nie przytrzymał
się jednak łóżka. Całą siłą woli walczył z odpływającą falą świadomości. Zebrał całą energię swojego ciała. W SAS przeżył już
gorsze rzeczy i poradził so-
i 61
bie siłą umysłu, tą samą, której używał do egzorcyzmow nią złych duchów. Teraz przyda mu się ta umiejętnoś Fizycznie był
słaby, ale wiedział, że mu się uda. Musi s udać.
- Panie Sabat!
Nie usłyszał, jak młoda siostra wchodziła do izolatl Jego zmysły pracowały wykorzystując jedynie część swoil możliwości.
- Proszę zaraz wrócić do łóżka.
- Wychodzę... teraz - powiedział z desperacją. Proszę o moje rzeczy.
Był blady jak ściana Pielęgniarka patrzyła na niego niedowierzaniem. Wycofała się powoli, ale Sabat wiedzii że nie przyniesie
mu jego ubrania. Poszła po doktora.
Lekarz zjawił się po kilku minutach, zły, że mu pr2 szkodzono i zły na pacjenta, który nie usłuchał jego po] ceń.
- Wydawało mi się, panie Sabat, że dość jasno p wiedziałem. Nie wyjdzie pan do domu przed upływem t godnia.
- A ja mówię panu wyraznie, że wychodzę teraz. Oczy Sabata zabłysnęły wściekłością i doktor cofr się o krok.
- Wie pan równie dobrze jak ja, że nie może p trzymać mnie tu wbrew mojej woli. Otrzymam moje ubi nią, czy mam dzwonić do
adwokata?
Minęło kilka sekund pełnego napięcia milczenia.
- Tak, nie mogę pana zatrzymać - lekarz przybi obojętny ton - ale ostrzegam pana, że nie biorę na siei odpowiedzialność za
konsekwencje tej nierozsądnej c cyzji i nieańskiego stanu, szansę powtórne
przyjęcia pana do tego szpitala są nikłe. Siostro, proszę przynieść rzeczy pana Sabata i formularz wypisu.
Gdy tamci wyszli. Sabat usiadł na brzegu łóżka. Był słaby i kręciło mu się w głowie, ale pozwolił sobie na uśmiech. Wygrał
kolejną potyczkę z Quentinem, ale prawdziwa bitwa dopiero go czekała.
- Naprawdę, nie powinien był pan wracać. Wielebny Storton ssał fajkę, z dezaprobatą kiwając głową tak, jak zwykł robić
mówiąc o bezbożnościach dzisiejszego świata.
- Ale jeśli nie wróci pan do szpitala, może ja mógłbym zaoferować panu łóżko u siebie. Od czasu, gdy moja ukochana żona
odeszła do wieczności, sypiam w tym dużym pokoju.
- Z przyjemnością przyjmę zaproszenie - uśmiechnął się Sabat - ale nie, aby się tu leczyć. Obawiam się, że "Brunatny Byk" nie
będzie czynny przez jakiś czas, więc potrzebuję noclegu. Ale, wielebny ojcze, nie chciałbym, aby zbyt wielu ludzi dowiedziało
się o moim powrocie. Zresztą i tak sami się dowiedzą. Ach, ogromnie mi przykro z powodu Księgi Zrodowej, obawiam się, że
spłonęła podczas pożaru.
- To niewielka cena za pańskie życie - rzekł Storton, usiłując przeczyścić fajkę - ale czy udało się panu coś w niej znalezć?
Sabat opowiedział mu krótko o swoim odkryciu, dotyczącym Williama Gardinera. Storton porzucił fajkę i pa-|trzył
rozszerzonymi oczami.
| - To ohyda - mruknął, gdy jego gość skończył - " naprawdę ohyda. Ale czy jest pan przekonany, że oni... że leni teraz
wywołują...?
63
- Największą diabelską potęgę, jaką tylko można wywołać - przytaknął Sabat. - Zło zebrało już swoje żniwo. Niejaki Horacy,
przebywający teraz w szpitalu psychiatrycznym, wiedział o tym, składając w ofierze prostytutkę Sheilę Dowson wraz ze zmarłą
dziewicą. Zdał sobie sprawę, że jeśli mu się uda, jego Mistrz może zażądać życia i nikt w pojedynkę nie będzie miał szans.
Przy okazji, czy mógłby ojciec rzucić nieco światła na postać tego dużego mężczyzny, o imieniu Royston, nie znam jego
nazwiska, który teraz przewodzi Zgromadzeniu i zdaje się, że dysponuje daleko większą mocą i wiedzą niż jego przyjaciel
Horacy?
Maurice Storton potrząsnął głową.
- Nie, obawiam się, że nic nie wiem. Nie byłoby lepiej powiedzieć o tym policji?
- Nie - Sabat uśmiechnął się blado. - Obawiam się, że inspektor śledczy Plowden wyrobił już sobie o mnie zdanie, więc nie
chcę, aby mi przeszkadzano. Wolę działać sam.
- A jaki będzie pański następny krok?
- Moim ostatecznym celem - odparł Sabat - jest odnalezienie kości Williama Gardinera i odprawienie eg-zorcyzmu w celu
zniszczenia złego ducha, który się w nich ukrywa. Ale przedtem jest wiele rzeczy do zrobienia. Zamierzam znalezć Roystona i
jego nową satanistyczną świątynię. %7łeby to zrobić muszę znów zorganizować opuszczenie fizycznego ciała. Powinienem
wcześniej powrócić do pełnego zdrowia. Jest to, mam nadzieję, kwestia kilku dni. Przy moim obecnym osłabieniu strażnicy
ciemności wytropiliby mnie natychmiast. Sądzę jednak, że na początek wypędzę złego ducha z cmentarza, aby przywrócić
temu miejscu jego dawny spokój i aby nigdy już nie zostało
64
wykorzystane przez wyznawców Zcieżki Lewej Ręki. Muszę odprawić egzorcyzmy, wielebny ojcze.
Storton skinął głową. Kiedyś obecny był przy odprawianiu egzorcyzmu. Kilka modlitw, mruczanych przez egzorcystę. W
osobistym przekonaniu wikarego było to raczej niepoważne i nawet mało ekscytujące, choć wywołano kilka trickowych efektów.
Ale Sabat myślał inaczej. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, które teraz miały jeszcze stokrotnie wzrosnąć. To była
wielka próba, pierwsza konfrontacja z ciemnymi siłami, jeśli nie liczyć dokonanego przez Quentina ataku na jego duszę.
Walczył wtedy na własnym terenie i pokonał pojedynczego diabła. Teraz przyjdzie mu spotkać się ze złem w całej jego
potędze. Zmiertelny człowiek stanie przeciw szatańskiej armii, polegając jedynie na swojej własnej wierze i sile. Było to
samobójcze przedsięwzięcie. Los jego duszy zależał od Quentina w każdej chwili gotowego do ataku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]