s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odzywa się moja komórka to Devyn.
- Mam dla ciebie informacje - mówi.
Sygnał sieci zanika i w słuchawce strasznie trzeszczy. Krzyżuję palce na szczęście.
- Tak?
- W twojej krwi nie ma materiału genetycznego piksów. -Ani trochę? - Zciskam kolano Nicka. Czuję sztywny,
zimny materiał jego dżinsów. Devyn odpowiada natychmiast:
- Nie, ani odrobiny.
Piszczę z radości. Devyn jęczy ze śmiechem, że zaraz pękną mu bębenki. Rozłączam się i mówię wszystko Nickowi.
Uśmiecha się tak szeroko, jak nigdy, wyrzucając pięść w powietrze. I całuje mnie, mimo że prowadzi samochód.
- To fantastycznie!
-Wiem! - Z chęcią bym podskoczyła. - Nie mogę uwierzyć.
- A ja mogę. - Nick patrzy na mnie z dumą. Dotyka mojej twarzy i muska palcem policzek. Tak strasznie się cieszę,
kochanie.
Szczęście w końcu rozluznia mi mięśnie. Nie miałam zresztą pojęcia, jak bardzo byłam spięta. A teraz wydaje mi się, że ktoś
zafundował mi profesjonalny masaż. Aapię rękę Nicka i ściskam jego grube palce.
- Ja też się cieszę.
Wjeżdżamy w boczną drogę i parkujemy. Za drzewami stoi ukryty skuter śnieżny. Nick i ja wsiadamy na niego,
najpierw zakładając kaski. Silnik budzi się do życia i ruszamy przez las.
Obejmuję Nicka w pasie.
- Trzymasz się? - pyta. Nie odpowiadam.
Zygzakiem jedziemy między drzewami, trzymając się szlaku. Las jest cichy, spokojny, nieruchomy, wypełniony białym
światłem. Gdy wyjeżdżamy na polanę, Nick zwalnia i gwałtownie zatrzymuje skuter. Cała moja radość z tego, że jestem
człowiekiem, ulatuje.
Nagle ciszę przerywa głos Nicka:
- Jasna cho... Zeskakuję ze skutera.
- Rozwalona!
Metalowa barykada, którą zbudowaliśmy wokół posiadłości, wygląda, jakby przeszło przez nią tornado. W śniegu błyszczą
kawałki lśniących przedmiotów. Połamane podkłady kolejowe i szyny leżą na ziemi. Kawałki pokręconego drutu kolczastego wiją
się jak węże, poruszając się na wietrze niczym do taktu piosenki, której nie słyszymy.
Posiadłość stoi tam, gdzie stała, wysoka i smutna. Bariery z metalowych przedmiotów i drutu, które zamontowaliśmy na
oknach, zostały oderwane i rzucone na ziemię. Wszystkie są powyginane jak szkielety dowód, że przez jakiś czas udało nam się
utrzymać piksy w środku. Ale już koniec. Przechodzi mnie dreszcz. Wiatr szepcze mi do ucha grozby. Czy mój ojciec wciąż tam
jest? Czy żyje? Czy w środku zostały jeszcze jakieś piksy?
Nie myśląc, co robię, ruszam przez śnieg w stronę zwalonej barykady. Nick dogania mnie w dwie sekundy i łapie za ramię.
- Zaro, nie idz tam.
- Przecież widać, że już po bitwie. Pewnie rozegrała się tej nocy.
- To pułapka.
- Nick, tam może być mój ojciec.
- Sama powtarzasz, że to nie on nim jest.
- Nie możemy tak po prostu pozwolić mu umrzeć.
- Oczywiście, że możemy. - Nick zatrzymuje się i węszy.
Wydaje mi się, że w posiadłości ktoś szepcze, ale nie jesteśmy w stanie usłyszeć konkretnych dzwięków. Okiennica z hukiem
spada na ziemię, aż podskakuję. Nick ani drgnie.
- Co? - pytam. Nie odpowiada.
- Co się dzieje?
- Czuję krew. - Wymawia to słowo powoli, cicho, jakby mełł w ustach przekleństwo.
- Czyją krew?
- Piksów.
Nie wiem, jak udaje mi się to zrobić, ale wyrywam się z uścisku Nicka, odwracam i ruszam do frontowych drzwi wielkiego
białego domu. Są otwarte, wiszą na zawiasach. Zaglądam do środka i zatrzymuję się. Nick jest tuż za mną.
- O nie... szepczę.
Nick przytula mnie do piersi, ale zobaczyłam już wystarczająco dużo. Ten porażający, koszmarny obraz utkwi w mojej pamięci
jak kadr z kiepskiego horroru: powykręcane ciała leżące na marmurowej podłodze, krew rozbryzgana na ścianach w takich
ilościach, jakby wypływała z przeciętych arterii, kończyny porozrzucane na podłodze, szeroko otwarte oczy, usta rozchylone z
55
przerażenia. Odsuwam się gwałtownie od Nicka i patrzę. Po chwili zaczynam się poruszać. Wstrzymuję oddech, chodząc od
jednego ciała do drugiego.
Zaro, co robisz?
- Szukam ojca.
Nie zatrzymuję się. Mijam jakąś kobietę w rozdartej różowej sukni. Podchodzę do ciemnowłosego mężczyzny,
ale to nie ojciec. Z jego ust cieknie strużka krwi. Zamykam na chwilę oczy, po czym ruszam schodami na górę. Nick łapie mnie
za rękę.
Zaro...
W jego oczach widzę zarazem ból i życie, pustkę i poruszenie. Ciekawe, czy moje wyglądają podobnie, czy może są jak oczy
martwych piksów skłębionych na podłodze.
Muszę sprawdzić, czy on tu jest, Nick. Zaciska usta i po chwili mówi:
Poszukam z tobą.
Nie musisz. - Wchodzę po długich kręconych schodach. Mijam młodego, jasnowłosego piksa to nie Astley. Ktoś
poderżnął mu gardło. W ustach czuję nagle gorzki smak. Podchodzę do poręczy, by się opanować, ale tam też jest pełno krwi.
Krew jest wszędzie. Przyciskam dłoń do ust.
Nick mija mnie, mówiąc:
Pójdę pierwszy. Wyjmij nóż.
Ręką trzymającą nóż łapię się jednocześnie kurtki Nicka i idę za nim na górę. Gdy tam docieramy, widzimy ciemny korytarz,
nie pali się ani jedna żarówka.
Czujesz coś? - pytam szeptem.
Zmierć. Czuję śmierć. - Bierze mnie za rękę.
Czy ktoś przeżył? Bo mam gęsią skórkę.
Nick nabiera powietrza. Mimo że ogrzewanie działa, wciąż drżę.
Nick? -
Powoli kiwa głową, wskazując, bym jeszcze kawałek szła za nim, lecz tego nie robię. Wciąż trzymam się jego kurtki, ale idę
obok niego. Staję na czymś mokrym i spodziewam się, że to krew, jednak to tylko woda wylana z plastikowej butelki, którą
ktoś upuścił przy drzwiach pokoju. Przypomina mi się dzień, w którym umarł mój ojczym, zaraz po powrocie z naszego
wspólnego treningu. W podobny sposób upuścił butelkę na podłogę w kuchni. Nick gestem nakazuje, bym była cicho, i
wchodzi do pokoju.
Unoszę brwi. Tutaj światło jest zapalone, ale w środku nie widzę nikogo. Nie ma też żadnych ciał. A łóżko - z satynową
pościelą - jest starannie zasłane. Za to korytarz wciąż jest ciemny, przerażający, przesiąknięty zapachem krwi i rzezi. Nick krzywi
się z niezadowoleniem i gestem każe mi zostać na miejscu. Kręcę głową i chcę
ruszyć za nim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]