s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
non, ma pani w mojej osobie najbardziej troskliwego króla.
Och, jest pan...
Czym¿e jestem, panno Bannon? zapytal, przytrzymuj¹c rêkê
Marilyn, która zamierzala go spoliczkowaæ. Marilyn poczula zaklo-
potanie.
Rmialo, proszê mi powiedzieæ. Odrobina sarkazmu nie zaszko-
dzi. A co do pani aktorstwa, czy nie jest pani dobr¹ aktork¹? Czy¿ nie
po to wybrala siê pani ze mn¹ na przeja¿d¿kê, by odci¹gn¹æ mnie od
miejsca, w którym dokonano sabota¿u?
Trzymal jej rêkê w ¿elaznym uScisku; bolalo tak, ¿e omal siê nie
rozplakala. Zdal sobie z tego sprawê i natychmiast puScil jej dloñ.
Stala nieruchomo, zaintrygowana slowami Sebastiana. Cokolwiek jej
zarzucal, widoczne bylo, ¿e pragnie Marilyn. Nagle przyci¹gn¹l j¹ do
siebie i gwaltownie pocalowal.
Walczyla z nim, odpychala z calych sil, czuj¹c jego gor¹ce wargi.
Nagle brutalnoSæ Sebastiana ust¹pila miejsca slodyczy, lagodnoSci
i czuloSci. Marilyn poddala siê i odwzajemnila pocalunek. Nie odry-
waj¹c ust od jej warg, Sebastian westchn¹l glêboko. Marilyn poczula
smak ponczu. Zakrêcilo jej siê w glowie i objêla Sebastiana, aby nie
upaSæ.
Odsun¹l j¹ od siebie. Czarne jak wêgiel oczy spojrzaly w twarz
Marilyn. Jêknêla.
Diablica westchn¹l i przyci¹gn¹l j¹ do siebie, by pocalowaæ
jeszcze raz. Zadr¿ala w ramionach Sebastiana. Odsun¹l siê od niej
i omal nie upadla. Ujrzala jego gniewny wyraz twarzy i zbielale, za-
ciSniête wargi.
100
Sebastian odwrócil siê i szybko opuScil balkon. Jedynym Sladem
jego obecnoSci byla zdeptana ró¿a.
Marilyn stracila rachubê czasu. Nie wiedziala, jak dlugo stala na
balkonie. Niejasno zdawala sobie sprawê, ¿e zaczyna siê nastêpny
taniec i któryS z tancerzy bêdzie jej szukal. Ale nie mogla wróciæ na
salê balow¹. Nie w tym stanie.
Uslyszala czyjeS kroki. Odwrócila siê i spostrzegla pana Quin-
tona.
Tutaj jesteS, moje dziecko. Wszêdzie ciê szukam. To nasza ostat-
nia szansa, by porozmawiaæ, zanim wrócisz na plantacjê. Muszê ci
coS powiedzieæ.
Marilyn opanowala siê. Pan Quinton jeszcze siê wahal.
Proszê mi powiedzieæ, panie Quinton.
To coS bardzo nieprzyjemnego, ale pani Quince zapewniala
mnie, ¿e masz doSæ hartu ducha, by to znieSæ.
Mam nadziejê, panie Quinton.
Jestem pewien, Marilyn.
Pan Quinton podszedl bli¿ej i polo¿yl dloñ na ramieniu Marilyn.
Twój ojciec byl moim przyjacielem, a tak¿e przyjacielem stare-
go Barona Newsome a. Stary Farleigh Mallard tak¿e go znal i zawsze
byl o nim jak najlepszego zdania. MySlê, ¿e córka Richarda Bannona
mo¿e wysluchaæ prawdy i potrafi j¹ znieSæ.
Spojrzal na Marilyn zatroskanym wzrokiem. Marilyn nie w¹tpila,
¿e uslyszy coS bardzo wa¿nego.
Proszê mi powiedzieæ, jestem gotowa.
No, tak. Pamiêtasz, jak do mnie przyszlaS i prosilaS, ¿ebym ci
pomógl ustaliæ, jakie masz prawa do Drzewa ¯ycia? OczywiScie, ¿e
pamiêtasz. Wybacz staremu czlowiekowi. PytalaS mnie równie¿ o zna-
czenie tajemniczych zapisków w dzienniku twego ojca. Nie mam na
to dowodów, moje dziecko, ale napisalem twemu ojcu, ¿e podejrze-
wam Carlyle Newsome a o zamordowanie starego Barona oraz
o zniszczenie jego testamentu.
Biedny pan Quinton patrzyl, jak wstrz¹Sniêta Marilyn gwaltow-
nie wci¹ga powietrze.
Nie mam na to dowodów. Jestem jednak przekonany, ¿e tak
wlaSnie siê stalo. Mówiê ci o tym, poniewa¿ siê bojê. Skoro Carlyle
zabil wlasnego ojca, aby wejSæ w posiadanie plantacji, mo¿e te¿ po-
zbyæ siê ciebie, jeSli zaczniesz dochodziæ swoich praw wlasnoSci.
Zastanów siê nad tym, moje dziecko. W ksiêgach na pewno znaj-
dziesz dowody, ¿e Baron przekroczyl swój kredyt. Jego plantacja nie
101
przynosi tak wielkich dochodów, by pokryly jego wydatki. A jednak
zawsze jakoS udaje mu siê splacaæ dlugi. Mam podstawy s¹dziæ, ¿e
Carlyle od kilku lat korzysta z twojego maj¹tku. Twój biedny ojciec
wierzyl, ¿e jego udzial zostal zainwestowany w rozwój plantacji. Z za-
pisów bankowych, do których mam dostêp jako czlonek zarz¹du, wno-
szê, ¿e tak nie jest.
Dlatego proszê ciê, moje dziecko, nie ¿¹daj sprawozdania ze sta-
nu swego maj¹tku. Powstrzymaj siê do czasu, a¿ dam ci znaæ. Sytu-
acja, w jakiej siê znajdujesz, jest bardzo niebezpieczna.
Marilyn miala wlaSnie odpowiedzieæ, gdy w sali balowej rozlegly
siê histeryczne krzyki.
Na Boga, co siê tam dzieje? wykrzykn¹l pan Quinton.
Balkon, na którym stali, ci¹gn¹l siê a¿ nad frontowe drzwi, sk¹d
dobiegal najwiêkszy halas. Marilyn i pan Quinton pobiegli tam i za-
stygli przera¿eni. Jeden ze stangretów staral siê cofn¹æ konie. Pod ich
kopytami le¿alo sponiewierane cialo mlodej kobiety. Marilyn patrzyla
jak zahipnotyzowana. Przez tlum przedarl siê Carl. Nachylil siê nad
stratowan¹ kobiet¹. Marilyn rozpoznala w niej dziewczynê, z któr¹ Carl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]