s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakąś ostrą krawędz.
- Czyli mógł to być zwykły wypadek?
- Tak.
- A osoba, która do mnie telefonowała, mogła dzwonić skądkolwiek.
- Tak. Z dowolnego miejsca w Stanach. - Nerwowym gestem
przeczesał ręką włosy. - Chyba znalezliśmy się w punkcie wyjścia.
- Mylisz się - powiedziała, starając się nie ulegać pesymizmowi. - Nie
wiem, na czym stoimy, ale na pewno nie jesteśmy w tym samym punkcie, co
na początku.
Zamyślił się.
- To prawda - przyznał. - Te\ nie wiem, na czym stoimy,
ile jedno wiem na pewno: odkąd cię poznałem, złamałem
Wszystkie reguły, jakimi się wcześniej w pracy kierowałem.
- Reguły są po to, aby je łamać. A jeśli nie łamać,
to przynajmniej naginać stosownie do okoliczności.
Próbowała mówić lekkim tonem, ale bała się, \e jej wczorajsze
miłosne wyznanie porządnie Rafe'a wystraszyło. Jego następne słowa
zdawały się potwierdzać jej przypuszczenia.
- Ju\ raz byłem \onaty, Allie.
- Wiem.
- Moje mał\eństwo się rozpadło.
- I co z tego? Ja byłam zaręczona. Zaręczyny zerwałam.
- Nie rozumiesz. Przed wybuchem te\ nie byłem idealnym mę\em. Po
wybuchu \ona uznała, \e tym bardziej nie warto się ze mną męczyć. Teraz
jestem...
- Trochę porysowany i pokancerowany - przerwała mu Allie. - Jak
moja karuzela.
W myślach posłała byłą panią Stone do diabła. Do stu diabłów.
- Więcej ni\ trochę, moja miła.
- Sam powiedziałeś, \e co innego widzi oko, a co innego kryje się w
środku. śe liczy się melodia, nie powierzchowność. Mnie się twoja
podoba! - dokończyła z emfazą.
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Podoba ci się moja melodia, tak?
- Tak. Przynajmniej większość czasu - poprawiła się. - Ale nie lubię,
kiedy mówisz o zebrach, cygarach i łazęgach.
- Słusznie, nie powinienem krytykować twojej kolekcji. Do której, nie
wiedzieć kiedy, sam dołączyłem.
- Nie przejmuj się. Nie będę cię do niczego nakłaniać ani zmuszać.
Pokręcił z rezygnacją głową.
-Nakłaniasz, maleńka, od momentu, kiedy cię ujrzałem.
- Naprawdę? Pogładził ją po podbródku.
- Przecie\ sama dobrze wiesz.
Miała ochotę powiedzieć, \e niektórych mę\czyzn trzeba lekko
popchnąć - aby wpadli do jeziora, przystąpili do działania, przejrzeli na oczy
czy otworzyli się na miłość. W ostatniej chwili ugryzła się jednak w język i
przytrzymując ręką jego dłoń, wtuliła w nią policzek.
- Mo\emy się umówić, Rafe, \e ty ustalasz reguły. Oczywiście w
granicach rozsądku - dodała szybko.
- Coś mi się zdaje, \e te granice będą musiały być bardzo płynne.
Allie odetchnęła z ulgą. Wprawdzie nie zadeklarował się, \e pragnie
spędzić z nią resztę \ycia, ale te\ nie wystraszył się i nie zwiał. Dziwne to
było uczucie. Tyle lat opędzała się od mę\czyzn, którzy twierdzili, \e kochają
ją do szaleństwa, a teraz to ona uwodziła Rafe'a, kusiła, próbowała w sobie
rozkochać. Uznawszy, \e nie powinna być a\ tak nachalna, odsunęła się od
niego i podeszła do stołu.
- Jak chcesz, mo\emy wspólnie nad nimi podumać - powiedziała.
- Ale na razie zjedzmy śniadanie i spakujmy się. Jeśli do południa wrócimy
do Tremayo, mo\e uda nam się zrobić zdjęcia w miejscowym muzeum.
- Chyba nie powinniśmy wracać. Przynajmniej nie dziś.
Podnosiła pokrywkę z jednego ze styropianowych kubków. Zastygła bez
ruchu.
- Dlaczego nie?
Wysunął krzesło i usiadł naprzeciwko niej.
- Po prostu tak czuję. Nie mam \adnych konkretnych dowodów, ale
coś mi mówi, \e te telefony, które cię budzą po nocy... \e dzwoni ktoś, kogo
znasz. Ktoś, kto wie, jaki masz rozkład dnia. Chcę zasięgnąć informacji o
członkach ekipy.
- Myślałam, \e ju\ to zrobiłeś.
- To prawda - przyznał.
Patrzyła w milczeniu, jak Rafe wbija widelec w jajecznicę zmieszaną z
warzywami, pokrojoną szynką i ostrymi zielonymi papryczkami. Wzdrygnęła
się na myśl o tak obfitym śniadaniu. A przecie\ parę minut temu gotowa była
zjeść konia z kopytami. Tak czy inaczej, była wdzięczna Rafe'owi, \e dla niej
przyniósł grzanki i owoce.
- Musiałem coś przeoczyć - wyjaśnił po namyśle. -
Powinienem pogrzebać głębiej.
Przełamała na pół cienką kromkę chrupkiego chleba.
Potrafiła zrozumieć determinację Rafe'a. Był zawodowcem; zdaniem
jej ojca, nale\ał do najlepszych ochroniarzy w bran\y.
- Jak długo to mo\e potrwać? - spytała.
- Nie wiem. Dopóki czegoś nie znajdę - odparł ponuro.
Czuła się rozdarta. Usiłowała postawić na jednej szali instynkt i
doświadczenie Rafe'a, na drugiej zaś świadomość swojej odpowiedzialności
wobec rodziny i ekipy. Chocia\ z całego serca marzyła o tym, aby zostać z
Rafe'em kilka dni dłu\ej w cichym górskim pensjonacie, to jednak - nie mając
ku temu \adnych racjonalnych podstaw - nie mogła pozwolić, aby
czterdziestoosobowa ekipa tkwiła bezczynnie na pustkowiu pod Santa Fe i
czekała a\ ona raczy stanąć ponownie na planie zdjęciowym i dokończyć
pracę.
- Rafe, muszę wracać. Jesteśmy ju\ półtora dnia spóznieni.
Podejrzewam, \e nie zdołamy nadrobić strat.
Uniósł pytająco brwi.
- Czy mnie się zdawało, czy powiedziałaś przed chwilą, \e to ja
ustalam reguły?
- Powiedziałam. Dodając, \e w granicach rozsądku. - Zawahała się,
szukając właściwych słów. - Nie jestem odwa\na jak Kate. Ani \ądna
przygód. Przera\a mnie myśl, \e ktoś, kogo znam, próbuje wyrządzić mi
krzywdę. Lub poprzez mnie usiłuje skrzywdzić moją rodzinę.
- Mnie równie\ ta myśl przera\a.
- Ale je\eli dam się zastraszyć, je\eli nie dokończę zdjęć i przez to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]