s
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
praktykantom.
Michał Kalinowski wręczył synowi trzy ruble, obiecując powiększyć kwotę, gdyby
zaszła taka potrzeba. Pogawędzili jeszcze chwilę i pan Kalinowski zaczął się żegnać.
- Interesy? - podniósł brwi Zeligman. - Czy to coś, co powinienem wiedzieć?
Kalinowski zaprzeczył z uśmiechem.
- Ty się zajmujesz przemysłem - zauważył. - U mnie to tylko drobna sprawa
gospodarska. Umyśliłem staw hodowlany. Opowiem ci, gdy z tego myślenia wyniknie coś
konkretnego.
Zeligman wycelował piórem w pierś gościa.
- Chcę o tym wiedzieć pierwszy - zastrzegł.
Pan Michał gestem pokazał na syna.
- Będziesz miał od kogo - przypomniał.
Po chwili wyszedł, ledwo skinąwszy Stasiowi. Miał ochotę powiedzieć mu coś na
pożegnanie, podtrzymać na duchu, ale zrezygnował w ostatniej chwili. Chłopak musi uczyć
się podejmować wyzwania.
Staś nie patrzył za ojcem. Wcale nie odczuwał potrzeby wsparcia ze strony rodzica.
Pan Kalinowski swoje już zrobił. Teraz była kolej sprawdzić się w działaniu.
***
W Hotelu Niemieckim pan Michał Kalinowski zamówił pokój, do którego zaraz się
skierował. Pani baronowa von Tromm zajmowała apartament po drugiej stronie korytarza i
na innym piętrze. Pan Kalinowski odprawił pikolaka i nawet nie wszedł do swojego pokoju,
od razu poszedł piętro wyżej i zastukał do drzwi.
Olga von Tromm otworzyła natychmiast.
- Szaleję za tobą! - rzuciła, otaczając go ramionami. - Nie puszczę tak długo, jak
długo się da!
- Zgoda - oznajmił pan Kalinowski, stopą zamykając drzwi.
***
Po wyjściu Kalinowskiego Józef Zeligman zdusił papierosa w przepełnionej
popielniczce i wstał energicznie.
- No dobrze - oznajmił. - Nie traćmy czasu. Pokażę panu miejsce. Proszę się nie
obawiać, tylko z pozoru wygląda to tak ponuro.
- Nie obawiam się - zapewnił Staś pewnym siebie głosem. - I proszę, by mówić do
mnie po imieniu.
Zeligman zmarszczył brwi.
- Po imieniu? - spytał z wyższością w głosie. - Jeszcze pan na to nie zapracował.
Skinął na skonfundowanego młodego człowieka i zaprowadził go do pomieszczenia w
głębi, równie zagraconego jak jego biuro, gdzie siedział stary %7łyd, z podwiniętymi rękawami
i okularami na końcu nosa.
- Przyjmij praktykanta, ojcze - powiedział do niego redaktor.
- To syn mojego szkolnego kolegi, Michała Kalinowskiego - wyjaśnił. - Z Kalinówki,
pewnie pamiętasz. Wyznacz mu robotę, bądz tak dobry, i sprawdz jego umiejętności.
- To nie pan redaktor będzie czytał moją recenzję? - zdziwił się Staś.
Zeligman wzruszył ramionami.
- Może kiedyś będę pana czytał, panie Stanisławie - zapowiedział. - Ale na razie
jestem bardzo zajęty. Mój ojciec bierze praktykantów na pierwszy ogień. Można powiedzieć
- taki chrzest bojowy.
Zaśmiali się obaj z żartu, jakim było łączenie chrztu z ludzmi wyznania
mojżeszowego. Młodszy Zeligman zawrócił na pięcie i poszedł do swojego kantoru.
Staś patrzył za nim rozczarowany. Miał poczucie, że ojciec chyba niezbyt dokładnie
dowiedział się o warunki tej praktyki.
- Co pan umiesz, panie Stanisław? - zapytał tymczasem %7łyd.
- Nic nie umiem - odpowiedział szybko młody człowiek.
I zaraz wyjaśnił:
- Tutaj przyszedłem, żeby się nauczyć. I proszę do mnie mówić Staś.
Stary popatrzył spod oka, niepewny, czy młodzieniec kpi, czy mówi to poważnie. Aż
zdjął okulary.
- Zupełnie nic? - wykrzywił usta. - Zupełnie nic, to proszę panicza, nawet, za
przeproszeniem, kot nie potrafi. Nic nie umieć, to jest taka wielka sztuka, że nikomu się nie
udaje jej osiągnąć. Zatem i panicz jest za młody na takie osiągnięcie.
- Znam francuski - oznajmił Staś ostrożnie. - Tylko mówić po francusku nie mam z
kim.
- A po co zaraz mówić? - wzruszył ramionami %7łyd. - Z mówienia to czasem tylko
bieda, a nie korzyść. Czy to trzeba mówić, żeby być przydatnym? Nam wystarczy, że panicz
umie czytać po francusku, bo jak panicz umie, to będzie poprawiał błędy w druku.
***
Staś Kalinowski pierwszy wieczór spędził w wielkim oszołomieniu. Po wejściu do
małego mieszkania na piętrze kamienicy zrozumiał, że przez najbliższy czas może czuć się
zupełnie wolny. Był oddalony od ojca i od surowej kurateli, jaką sprawowano nad nim, gdy
podczas nauki w gimnazjum mieszkał na stancji.
Teraz był zupełnie sam i dobrze wiedział, że ani redaktor Zeligman, ani nikt inny nie
będzie przyglądać się jego zajęciom, sprawdzać, gdzie i po co chodzi.
Zaraz pierwszego wieczora, jak tylko się rozlokował w służbówce doktorostwa, udał
się na spacer po mieście, zaglądał do cukierni i innych lokali. Nie miał jeszcze tyle odwagi,
żeby w nich samotnie przesiadywać, ale ulicami kroczył krokiem wolnym, który mu się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]