s [ Pobierz całość w formacie PDF ]

ka, który złapał go w ostatniej chwili. Przez moment trzymał go w dłoni, potem spokojnie
nałożył sobie drugiego sznycla i posunął półmisek na środek stołu.
 Masz refleks  pochwalił mechanika kapitan. Z nim jednym był po imieniu. Pływali już
kiedyś razem, a także mieszkali w Gdyni po sąsiedzku. Pierwszy oficer uśmiechnął się trochę
złośliwie:
 I zaraz sam sobie wyznaczył nagrodę  zauważył.
 Boisz się, że ci zabraknie?  odciął się chief z maszyny.  Bądz spokojny, kucharz zaw-
sze robi trochę więcej niż trzeba.
 Bo wie, jaki masz apetyt.
Kapitan odsunął talerz, nalał sobie pełen kubek kawy i popijał z wolna, od czasu do czasu
dłubiąc wykałaczką w zębach. Nie podtrzymywał rozmowy; przysłuchiwał się, patrzył, z
rzadka coś wtrącił, ale na ogół milczał i obserwował ludzi. Ciągle jeszcze czuł się między
nimi trochę obco. Choć byli razem już od paru dni, jednak wyczuwał z ich strony pewną re-
zerwę; nie zdarzało się, by któryś wobec kapitana zdobył się na bardziej osobiste zwierzenia,
zwracali się do niego niemal wyłącznie służbowo, a młodsi oficerowie, nie mówiąc o zwy-
kłych członkach załogi, starali się go omijać. Nie przejmował się tym. Był zwolennikiem nie
dopuszczania do żadnych poufałości, uważał, że jak największy dystans między nim a całą
załogą jest podstawą dyscypliny i posłuchu, którego przestrzegał z całą surowością. Nie za-
biegał o ich sympatię, wystarczało mu, że robili co do nich należało, a statek był stale spraw-
ny i gotów do połowów.
Dwaj tylko ludzie wywoływali w nim nieco żywsze zainteresowanie: pierwszy oficer i
starszy mechanik. Mechanik, zawsze pogodny, śmieszny, ale niezawodny, był na tym statku
jego najbliższym kolegą, toteż od czasu do czasu zapraszał go do siebie na drinka albo sam
schodził do kabiny chiefa maszyny na butelkę  żywca . Nie były to długie, przyjacielskie,
pełne zwierzeń posiedzenia, najczęściej mówili wtedy o statku, maszynach, czasem zahaczyli
o sprawy domowe i rozchodzili się każdy do swoich zajęć. Mechanik, znając dobrze usposo-
bienie kapitana, nie wkraczał nigdy w rejony, które uważał za zakazane: nie pytał o sprawy
pokładowe, połowowe, dokąd pójdą, jakie zastosują metody, czasem tylko interesował się, jak
idą sprawy i kiedy zejdą z łowiska do portu. Kapitan cenił sobie tę dyskrecję i delikatność
mechanika. Był aż do przesady drażliwy na punkcie swej samodzielności i każde głębiej wni-
kające w sprawy statku i połowów pytanie potraktowałby jako ingerowanie w jego kompeten-
cje. Wtedy musiałby zareagować, przywołując mechanika do porządku, a nie chciał tego. Lu-
bił go, czuł się z nim związany starą przyjaznią i nie na rękę mu były jakieś zadrażnienia;
dlatego był zadowolony, że tamten potrafi pilnować swojego miejsca na statku.
21
Natomiast stosunki z pierwszym oficerem nie układały się tak pomyślnie. Stale panowało
między nimi jakieś dziwne napięcie. Kapitan nie szukał z nim żadnych zbliżeń, nie składał
mu wizyt, a jeśli go prosił do siebie, to wyłącznie w sprawach służbowych. Zresztą chief tak-
że jakby go unikał, nie narzucał się, robił co do niego należało z demonstracyjną niemal gor-
liwością. Załogę trzymał żelazną ręką, dojrzał najmniejsze niedopatrzenie, umiał dopilnować
ładu, a w czasie połowów sam brał na siebie najcięższą harówkę i nie schodził z pokładu, nim
ostatnia partia ryb nie była posortowana w ładowniach, a sprzęt zabezpieczony i przygotowa-
ny na drugi dzień.
Ta nadgorliwość w wypełnianiu swoich obowiązków, zamiast cieszyć, nadzwyczaj draż-
niła kapitana. Nie to, żeby chciał się go  czepiać czy celowo uprzykrzać mu życie na statku.
I nawet nie to, że był do tego człowieka od początku uprzedzony, pamiętając dobrze co mu
niegdyś Józek o nim mówił. W końcu była to już stara historia i doprawdy nie miał najmniej-
szego zamiaru  odgrywać się na chiefie za osobiste sprawy swojego przyjaciela. Było, prze-
szło; uczciwie postanowił, że nie powinno to mieć wpływu na jego stosunki z pierwszym ofi-
cerem, miał najlepszą wolę, żeby te stosunki ułożyły się dobrze. Ale nie mógł się zmusić,
żeby polubić tego człowieka. Było w nim coś odpychającego, w jego towarzystwie czuł się
dziwnie skrępowany; nie ufał mu.
Zdawał sobie sprawę z tego, że chief góruje nad nim znajomością tego statku, choć nie
miał w tej sprawie specjalnych kompleksów. Pływał na takich samych, był na nich nawet
pierwszym oficerem i kapitanem, więc znał ten typ jednostek. Ale wiedział, że choćby to były
statki takie same, to jednak nie są identyczne, każdy czymś się różni, każdy ma swoje kaprysy
i nawyki, każdy żyje jakby własnym życiem i tylko człowiek całkowicie zespolony z taką
jednostką może nad nią panować bez reszty. I chief był właśnie tak zżyty z tym statkiem. Sta-
nowili jedną całość. I choćby chief nie wiadomo jak narzekał na to  pudło , choćby marzył,
całkiem zresztą szczerze, by z niego zmustrować, wrócić do domu, to jednak faktem było, że
w jego rękach statek grał jak dobrze nastrojony instrument w rękach prawdziwego wirtuoza.
Kapitan był tego świadomy. I w głębi serca gryzł się tym, że to nie on tak idealnie panuje
nad statkiem. Była więc w nim ta zadra zawiści? zazdrości? A także niejasne podejrzenie, iż
chief nie za bardzo i nie do końca wierzy w jego zawodowe kwalifikacje. Nie mógł zapo-
mnieć tego wydarzenia przy wyprowadzaniu  Prosny z portu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl